26-08-2021, 04:13 PM
Podniosła głowę, a ich spojrzenia skrzyżowały się na ten moment, kiedy wciąż wybrzmiewały jego słowa.
Albo że zmienisz się w potwora, jakim jesteś, a oni uciekną z przerażeniem.
Nie pomyślała o tym, co Romilly musiał czuć, kiedy drżała ze strachu. Nie pomyślała też i o tym, że takie przemiany mogły pojawiać się wcześniej i być kwestią kompletnie przez niego niekontrolowaną. W tym wszystkim nie znalazło się ani jedno miejsce na niego i pomyślenie o nim. I po raz kolejny poczuła się źle.
Zachowywała się jak potwór. Tak jak on myślała o sobie, że jest cholernym potworem – ale na litość, nigdy nie chciała być zła. Nigdy nie chciała nikogo skrzywdzić. Ona po prostu… nie potrafiła inaczej. Miała wdrukowany pewien schemat postępowania, ograniczały ją dodatkowo własne doświadczenia i lęki, z którymi musiała zmagać się na co dzień. Ale to nie znaczy, że chciała krzywdzić innych ludzi.
Mało kto tak naprawdę pragnie kogoś ranić.
Wysłuchała go w ciszy, czując się tylko gorzej. Wyobrażała sobie, jak bardzo musiał poczuć się okropnie, kiedy niemalże uciekła przed nim ze strachu – a on nawet nie panował nad tym, co się z nim działo.
Nie miała pojęcia o jego sytuacji domowej. To znaczy, wiedziała, że jego matka denerwowała się, kiedy przemieniał się w Shaquille, ale sądziła zawsze, był to zabieg kompletnie celowy, i właśnie po to, żeby ją zdenerwować. Chyba na tej podstawie przypuściła, że musiał dobrze panować nad swoim darem metamorfomagii… a przy tym nie widziała nigdy, aby cokolwiek wymykało się spod jego kontroli. Przynajmniej do tej pory.
Mimo wszystko czuła, że to żałośnie słabe usprawiedliwienie.
Opuściła wzrok, czując się po prostu… głupio. Była dla niego dennym wsparciem. Beznadziejną partnerką na przyszłość. Nie zadała sobie nawet trudu, aby spróbować porozmawiać z nim wcześniej. Te problemy przecież toczyły się już w przeszłości, a jednak każde postanowiło pójść w swoją drogę i nie oglądać się za siebie.
— Przepraszam – odezwała się po raz kolejny, podnosząc nieśmiało wzrok na jego twarz.
To niesamowite. Aspasia rzadko kiedy przepraszała. To znaczy, głównie wtedy, kiedy czuła, że traci grunt pod stopami i może zostać sama. Ale to teraz, to było coś innego. Naprawdę… czuła, że powinna. Nie wiedziała, czy pierwsze przepraszam na korytarzu do niego dotarło, ale chciała, aby zrozumiał i wiedział, że tym razem było inaczej. Że naprawdę mówiła szczerze.
— Chciałabym mieć jakieś słowa na swoje usprawiedliwienie, ale nie mam. Chociaż to nie Ciebie się bałam i nie przez Ciebie płakałam. Pamiętasz, wczoraj pytałeś mnie, dlaczego jestem taka wściekła. Powiedziałam Ci tylko tą powierzchowną prawdę. Ta głębsza jest taka, że jestem przerażona przyszłością. Argos… zawsze był elementem stabilności w moim życiu. Kiedy jego zabraknie… - zamknęła oczy z cichym westchnieniem. – Boję się bardziej niż zazwyczaj. Dzisiaj… po prostu wszystko osiągnęło swoją kulminację. To nie było przez Ciebie, Romilly… ale i tak uważam, że to marne pocieszenie czy usprawiedliwienie.
Zamilkła na moment, jeszcze przez chwilę zbierając myśli. Znów opuściła głowę, aby za moment wyszeptać:
— Przez te wszystkie lata nie zadałam sobie na tyle trudu, żeby dowiedzieć się, jak wygląda Twoja sytuacja w domu, z matką. Nie wiedziałam też o Twoich problemach, że czasami nie kontrolujesz metamorfomagii. I że możesz zmagać się z takimi samymi problemami jak ja.
Jej wargi wykrzywiły się w uśmiechu wyrażającym ironię – ale skierowaną wobec siebie samej. Zaśmiała się nawet, choć śmiech ten był najsmutniejszym, jaki w życiu słyszała. I tragicznie krótkim, podszytym pragnieniem zwyczajnego rozklejenia się.
— Marna ze mnie narzeczona, a tym bardziej partnerka.
I z przeraźliwym smutkiem w oczach, z wargami rozciągniętymi w rozedrganym uśmiechu, który nie sięgał nawet oczu, patrząc na jego twarz, szepnęła:
— Chciałabym, żeby był z tobą związany ktokolwiek lepszy.
Albo że zmienisz się w potwora, jakim jesteś, a oni uciekną z przerażeniem.
Nie pomyślała o tym, co Romilly musiał czuć, kiedy drżała ze strachu. Nie pomyślała też i o tym, że takie przemiany mogły pojawiać się wcześniej i być kwestią kompletnie przez niego niekontrolowaną. W tym wszystkim nie znalazło się ani jedno miejsce na niego i pomyślenie o nim. I po raz kolejny poczuła się źle.
Zachowywała się jak potwór. Tak jak on myślała o sobie, że jest cholernym potworem – ale na litość, nigdy nie chciała być zła. Nigdy nie chciała nikogo skrzywdzić. Ona po prostu… nie potrafiła inaczej. Miała wdrukowany pewien schemat postępowania, ograniczały ją dodatkowo własne doświadczenia i lęki, z którymi musiała zmagać się na co dzień. Ale to nie znaczy, że chciała krzywdzić innych ludzi.
Mało kto tak naprawdę pragnie kogoś ranić.
Wysłuchała go w ciszy, czując się tylko gorzej. Wyobrażała sobie, jak bardzo musiał poczuć się okropnie, kiedy niemalże uciekła przed nim ze strachu – a on nawet nie panował nad tym, co się z nim działo.
Nie miała pojęcia o jego sytuacji domowej. To znaczy, wiedziała, że jego matka denerwowała się, kiedy przemieniał się w Shaquille, ale sądziła zawsze, był to zabieg kompletnie celowy, i właśnie po to, żeby ją zdenerwować. Chyba na tej podstawie przypuściła, że musiał dobrze panować nad swoim darem metamorfomagii… a przy tym nie widziała nigdy, aby cokolwiek wymykało się spod jego kontroli. Przynajmniej do tej pory.
Mimo wszystko czuła, że to żałośnie słabe usprawiedliwienie.
Opuściła wzrok, czując się po prostu… głupio. Była dla niego dennym wsparciem. Beznadziejną partnerką na przyszłość. Nie zadała sobie nawet trudu, aby spróbować porozmawiać z nim wcześniej. Te problemy przecież toczyły się już w przeszłości, a jednak każde postanowiło pójść w swoją drogę i nie oglądać się za siebie.
— Przepraszam – odezwała się po raz kolejny, podnosząc nieśmiało wzrok na jego twarz.
To niesamowite. Aspasia rzadko kiedy przepraszała. To znaczy, głównie wtedy, kiedy czuła, że traci grunt pod stopami i może zostać sama. Ale to teraz, to było coś innego. Naprawdę… czuła, że powinna. Nie wiedziała, czy pierwsze przepraszam na korytarzu do niego dotarło, ale chciała, aby zrozumiał i wiedział, że tym razem było inaczej. Że naprawdę mówiła szczerze.
— Chciałabym mieć jakieś słowa na swoje usprawiedliwienie, ale nie mam. Chociaż to nie Ciebie się bałam i nie przez Ciebie płakałam. Pamiętasz, wczoraj pytałeś mnie, dlaczego jestem taka wściekła. Powiedziałam Ci tylko tą powierzchowną prawdę. Ta głębsza jest taka, że jestem przerażona przyszłością. Argos… zawsze był elementem stabilności w moim życiu. Kiedy jego zabraknie… - zamknęła oczy z cichym westchnieniem. – Boję się bardziej niż zazwyczaj. Dzisiaj… po prostu wszystko osiągnęło swoją kulminację. To nie było przez Ciebie, Romilly… ale i tak uważam, że to marne pocieszenie czy usprawiedliwienie.
Zamilkła na moment, jeszcze przez chwilę zbierając myśli. Znów opuściła głowę, aby za moment wyszeptać:
— Przez te wszystkie lata nie zadałam sobie na tyle trudu, żeby dowiedzieć się, jak wygląda Twoja sytuacja w domu, z matką. Nie wiedziałam też o Twoich problemach, że czasami nie kontrolujesz metamorfomagii. I że możesz zmagać się z takimi samymi problemami jak ja.
Jej wargi wykrzywiły się w uśmiechu wyrażającym ironię – ale skierowaną wobec siebie samej. Zaśmiała się nawet, choć śmiech ten był najsmutniejszym, jaki w życiu słyszała. I tragicznie krótkim, podszytym pragnieniem zwyczajnego rozklejenia się.
— Marna ze mnie narzeczona, a tym bardziej partnerka.
I z przeraźliwym smutkiem w oczach, z wargami rozciągniętymi w rozedrganym uśmiechu, który nie sięgał nawet oczu, patrząc na jego twarz, szepnęła:
— Chciałabym, żeby był z tobą związany ktokolwiek lepszy.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?