10-01-2021, 04:16 AM
William Joseph
Data urodzenia
2002/04/03
Dom i klasa w Hogwarcie
Gryffindor, VII
Status krwi
0%
Status majątkowy
b. ubogi
Miejsce zamieszkania
Anglia, Cambridge
Orientacja
Biseksualny
Wizerunek
Ben Barnes
Freeform
Nie pamiętał tego, oczywiście. A co pamiętał? Od zawsze wieloosobowe pokoje w sierocińcu. To pojedyncze łóżko w rogu, które już było dla niego zarezerwowane. Naprawdę chciał mieć rodzinę, własny pokój, chwilę zainteresowania większego niż z łaski wielkiej podany posiłek. Z czasem kiedy nikt go nie chciał, coraz bardziej potrzebował uwagi, a w desperacji pakował się w coraz większe kłopoty. Szybko bowiem odkrył, że im bardziej dziecko problematyczne, tym więcej zgarniało uwagi, spojrzeń, zainteresowania. To był klucz do jego potrzeb i sięgał po nie bardzo sprawnie, pełnymi garściami, wręcz oczekując na konsekwencje.
Pierwsza zastępcza rodzina trafiłą mu się gdy miał cztery latka. Dużo pyskował i płakał, rozrabiał i buntował się, będąc nauczonym, że to właściwa droga do zwracania na siebie uwagi. Zamiast tego coraz mocniej z nim nie wytrzymywano. Miarka przebrała się gdy w tak zwanej pyskówce naczynie pełne gulaszu na obiad jakby… Zsunęło się z blatu i roztrzaskało na podłodze. Całe. I naprawdę Will tym razem się bronił, że tak daleko się nie posunął, ale samo nie miało szans się zsunąć, a on stał akurat obok. Nikt mu nie uwierzył. Kto mógł wiedzieć, że to był pierwszy raz kiedy jego moc dała o sobie znać? A przynajmniej pierwszy z zauważonych.
Tego samego tygodnia William wrócił do sierocińca z niezwykle koszmarną recenzją mieszkania z nim. Naturalnie, uwagi miał na pęczki, bo dostał nie tylko opieprz od rodziny na odchodne, ale potem konkretne bęcki od opiekunek, gdzie przemoc nie była czymś niezwykłym czy nigdy nie stosowanym. Przeciwnie, i Will znał wszystko od A do Z. Wrócił więc do swojego łóżka przy ścianie, z niewielkim tobołkiem posiadanych rzeczy.
Następna rodzina pojawiła się trzy lata później. Nie wytrzymała długo, może dwa tygodnie, nie więcej. William ponownie patrzył wkrótce ze schodków sierocińca jak kolejny tymczasowy ojciec odjeżdża z piskiem opon. Słyszał wiele złego na swój temat i tak naprawdę nie potrafił nikogo winić, choć też nie rozumiał jak powinno być żeby obie strony były szczęśliwe. Mimo że teraz mimo wszystko żadna nie była. Chłopak patrzył jak coraz to kolejne rodziny nabierały się na jego ładne oczka, a po góra miesiącu odstawiały go z powrotem, zaklinając się, że z takim diabłem nigdy nikt nie będzie w stanie wytrzymać. Pojawiały się historie o zbitych pamiątkach rodziny, podpaleniach, języku, jakiego by się szatan powstydził, charakteru podobnie. Wszystkie niszczycielskie historie miały coś wspólnego z magią, jednak nadal o tym nie wiedziano.
Aż do jedenastych urodzin chłopca. Pracownik Ministerstwa Magii pojawił się w holu, ogłaszając, że chce porozmawiać z Willem i właścicielką sierocińca. Pierwszą myślą chłopaka było zwyczajne “kolejna osoba myśląca, że może mnie znieść”. Nie wierzył w to, ani on, ani opiekunka. Jakie było ich zdziwienie kiedy dowiedzieli się co jest faktycznym powodem wizyty. Will nadal pamiętał sobie pierwsze słowa. “A nie mówiłem?! To wszystko nie było moją winą!”. Był przeszczęśliwy, ale i zawiedziony, że te wszystkie zniszczenia, których się wypierał, to BYŁ on. W inny sposób i uważał, że był niewinny, ale w zasadzie się wypierał więc czy to nie kłamstwo?
Tak naprawdę jak tylko usłyszano, że Will miałby zniknąć na większość roku, przez siedem lat, opiekunki niemal od zaraz chciały go już wyrzucić na bruk i mieć z głowy problem szatańskiego dzieciaka. Nikt nie mógł się doczekać tego dnia kiedy w końcu wszystko z nim związane będzie przez kilka miesięcy tylko złym snem. A najbardziej nie mógł się doczekać William. Zastanawiał się czy właściwie zostanie tam faktycznie szczególnie dłużej. Co jeśli go wyrzucą? Co jeśli tam też go nie będą mogli znieść? Albo wszyscy po prostu go znienawidzą tak jak tutaj i będzie całkiem sam?
Rzeczywistość była może w jakimś stopniu bliska, ale jednocześnie zupełnie nie. Faktycznie był trudnym dzieckiem i nauczyciele mieli pełne ręce roboty z przywróceniem go do pionu. Szlabanów miał całe kopy, a punkty Domu leciały jak szalone. Przez to wielu dzieciaków miało go faktycznie dość i wściekało się na niego. Z czasem jednak nieco się uspokoił i pozwolił sobie wierzyć, że może faktycznie tu zostanie. Może jednak to jest miejsce, gdzie może zagrzać sobie łóżko, chować rzeczy, gdzie może być sobą i jeść ile i kiedy chce, jak i gdzie otrzyma opiekę? Czy to się przewrócił czy też pobił, a się zdarzało niestety nierzadko, skrzydło szpitalne stało otworem, a pielęgniarka zawsze od ręki łagodziła jego bóle i obrażenia. Czuł się… Chciany. Mimo wszystko bardziej w każdym razie niż gdziekolwiek. Również w miarę stopniowego uspokajania się i stawania się mniej problematycznym i głośnym, rówieśnicy stawali się coraz bardziej przychylni, a z czasem nawet przyjaźni. Przyjaźni! On i przyjaciele! Dziękował wszystkiemu i wszystkim za to, że mógł w ogóle kogoś nazwać sobie bliskim.
W miarę zbliżania się do końca roku każde wakacje były dla niego wielkim pasmem bycia prawdziwą szarańczą jak i coraz częściej powracającym pytaniem "co będzie kiedy skończy szkołę?". Od ukończenia czwartej klasy zaczął popalać, kręcić się w kręgach znacznie starszych osób. Mając piętnaście lat zaczął pić alkohol, pierwszy raz zapalił zioło, jak i stracił dziewictwo. Wakacje psychicznej bezdomności i poczucia skrajnej samotności zmieniły Williama po raz kolejny - zrozumiał, że życie to przecież pasmo nieszczęść i przykrości. To ciągły ból, zawód, niepewność. Może nawet nie dożyje dwudziestki, i co wtedy? No właśnie. Jeśli myśleć w ten sposób, można stracić głowę. Czuł się przygnębiony tym, że nie miał przyszłości, nie miał kotwicy, której by się mógł trzymać. Zdał sobie sprawę, że nawet gdyby szkoła była i kolejnych kilka lat, kiedyś się ostatecznie skończy, a wtedy wróci do tego samego punktu. Tym razem jednak nie będzie już nawet sierocińca.
Wtedy jego charakter i styl życia zmieniły się według jednego motto: życie to zabawa, trzeba korzystać póki jest, bo potem będzie tylko cisza i boląca głowa.
I tak stał się beztroskim imprezowiczem nijak robiącym sobie cokolwiek z obowiązków, choć czasem nawet raczył się wysilić. Informacja o wznowieniu nauki w Hogwarcie sprawiła, że odzyskał cel i radość z życia z mocnym kopniakiem motywacji, jednak nie zmieniła trybu życia, w jaki siebie wpędził. Kurczowo trzymał się od tej pory przyjemności, sprawiania żeby było zabawnie, miło, dobrze, przyjemnie. Czasem destrukcyjnie. Szóstego roku chłopak nie zdał do kolejnej klasy, nie mogąc skupić się na nauce i przysparzając całe góry problemów nauczycielom, a ci zaczęli ponownie próbować go resocjalizować. Potem już starał się bardziej, a teraz, będąc w ostatniej klasie, unikał przerażającej wizji tego, że niedługo tu już nie wróci.
A może znowu nie zda?