02-09-2021, 02:12 PM
To nie chodzi o to, że prześladował Aarona. Przynajmniej nie sądził, żeby tak było... Po prostu znajdywali się bardzo często w tym samym miejscu i w tym samym czasie i kiedy tylko Philip miał choćby pretekst zainteresować się tym, co robi, szedł w to. Oczywiście sam sobie tłumaczył, że ma do tego prawo, a nawet obowiązek! Że co jeśli działoby się coś niepokojącego? Na przykład ostatnio w Zakazanym Lesie! Przecież musiał coś ukrywać, a sam Philip był co najmniej podwójnie sfrustrowany własną niewiedzą.
Po pierwsze - i to najprostsze, choć najbardziej skrywane przed sobą samym - po prostu chciał wiedzieć. Nie kryło się za tym nic więcej. Była tylko czysta fascynacja tajemniczością chłopaka. Może coś więcej, niż fascynacja, ale ile mocniejszych słów można użyć, skoro nie do końca przyznawał się nawet do tego?
Po drugie, były jego obowiązki prefekta. Utrzymywanie porządku, dbanie o to, by inni trzymali się zasad, nic sobie, czy innym nie zrobili, bla bla bla... No dobrze, nie był najlepszym prefektem! Ale jak ktoś aż tak ostro z nim pogrywał, wjeżdżał mu tym samym na kompetencje. W dodatku Aaron nijak nie obawiał żadnych konsekwencji z jego strony. Co z tego, że miał rację?! Nie tak miało to wyglądać.
W dodatku na pewno znalazłoby się jakieś po trzecie, a może nawet i po czwarte - zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile Philip spędzał na myśleniu o koledze z domu - ale czy było to teraz takie ważne? Nie! Ważne było, że po raz kolejny, gdy tylko się na niego natknął, w dodatku wyraźnie podkradającego jakieś składniki do eliksirów, niewiele myśląc poszedł prosto za nim. I tylko klął na siebie w myślach, że w gruncie rzeczy nie ma tu większego planu. Że znów nakarmi swoją ciekawością ego Aarona, że znowu będzie się z nim droczył, że nie będzie brał go na poważnie... Nie, tym razem musiał rozegrać to lepiej. Nie miał jeszcze pojęcia jak, ale zwykle improwizacja dobrze mu szła. Kluczowe jednak było, że dobrze szła z każdym innym.
Początkowo zatrzymał się za rogiem, tuż przed wejściem do krypty, do której ewidentnie poszedł Moon. Oparł czoło o zimną ścianę i wziął głębszy wdech. Czy naprawdę było mu to potrzebne do szczęścia? Po jakichś pięciu sekundach wyprostował się, decydując, że tak, owszem, jest mu potrzebne.
Splótł ręce na piersi i powolnym krokiem - licząc że rozładuje po drodze stres, który samoistnie narastał, jego zdaniem bez najmniejszego powodu - wszedł do krypty, w której następnie oparł się o ścianę, by bez słowa obserwować poczynania Aarona. Był pewien, że to on zaraz zajmie się słowami.