04-09-2021, 10:48 PM
Pomimo tego, że miał całkiem sporo czasu w tygodniu na jakiekolwiek związane z nauką obowiązki - eseje, wypracowania, notatki, naukę cholera wie czego - to i tak jakoś nie zamierzał w sobotę leżeć brzuchem do góry i robić nic. Właściwie miał czym się zająć, bo jeśli chciał pomóc Aspasii dobrze przygotować się do SUMa z Historii Magii, to trzeba było odświeżyć sobie niektóre informacje i znaleźć odpowiednie książki, w których mogła znaleźć dużo ciekawsze tłumaczenie nudnych według niej zagadnień.
Skoro wstał rano na tyle wcześnie, że zdążył dotrzeć na śniadanie jako jeden z pierwszych, to nikt nie zatrzymał go po posiłku na niezobowiązujące pogawędki, mógł udać się bezpośrednio do biblioteki i zgubić się pomiędzy regałami wypchanymi tomiszczami o treści historycznej. Brakowało mu tam informacji o historii mugoli, która bezustannie fascynowała go na tyle, że przywiózł ze sobą kilkanaście pozycji traktujących o najbardziej interesujących go osobistościach - między innymi "Mein Kampf" napisane przez samego Adolfa Hitlera, które czytał już kilkakrotnie, ale zawsze znajdywał coś intersującego. Nie mniej potrafił spędzić długie godziny na wertowaniu dzieł historycznych, bo po prostu to lubił.
Tak też stało się dzisiaj - stracił poczucie czasu i jak w końcu spojrzał na zegarek, zaskoczyła go pozycja wskazówek. Ile już tu siedział? Cztery godziny? Wypadało odetchnąć świeżym powietrzem, tym bardziej biorąc pod uwagę względnie w porządku pogodę, bo nie padało.
Wyszedł z biblioteki z tylko jedną książką, którą zamierzał poczytać na dworze, ale nie uszedł nawet pięciu kroków, jak z daleka zauważył kogoś, kogo wcale nie miał ochoty widzieć. No super, nawet w dniu wolnym od zajęć musiał wpaść na Blackwood na korytarzu? Los wyraźnie lubił płatać mu figle. Tym bardziej po tym wspólnym warzeniu eliksiru.
W tej frustracji z westchnieniem uniósł wzrok do przysłowiowego nieba. I chyba dobrze, że to zrobił, bo inaczej nie zauważyłby rozbawionego Irytka przygotowującego się do wyrządzenia wyjątkowo niebezpiecznego kawału jakiemuś nieuważnemu przechodniowi. Pech chciał, że tym przechodniem była właśnie Rose. Normalnie pewnie zignorowałby wygłupy Iryta i pozwolił na tę nauczkę, żeby patrzyła przed siebie, ale duży fikus mógł narobić poważnych szkód na zdrowiu, a Dex nie chciał musieć targać Gryfonki do Skrzydła Szpitalnego. Przyspieszył kroku, bo nie chciał krzyczeć przy samym wejściu do biblioteki.
- Rose uw...! - Zanim zdążył skończyć mówić, fikus wiszący do tej pory w powietrzu, zaczął spadać. Na szczęście był już na tyle blisko, że w dwóch susach znalazł się przy dziewczynie, złapał ją za ramię i pociągnął w swoim kierunku, cofając się jeszcze profilaktycznie odrobinę. Okazało się, że miał za sobą mniej miejsca, niż podejrzewał, bo wpadł na ścianę, a Blackwood na niego, więc żeby nie wylądowali na podłodze, dla stabilności złapał ją za obydwoje ramion, trzymając blisko. Bardzo blisko. Może nawet za blisko.
A fikus rąbną o posadzkę, ziemią rozleciała się na wszystkie strony, zostawiając Irytka sfrustrowanego nieudanym żartem.
Skoro wstał rano na tyle wcześnie, że zdążył dotrzeć na śniadanie jako jeden z pierwszych, to nikt nie zatrzymał go po posiłku na niezobowiązujące pogawędki, mógł udać się bezpośrednio do biblioteki i zgubić się pomiędzy regałami wypchanymi tomiszczami o treści historycznej. Brakowało mu tam informacji o historii mugoli, która bezustannie fascynowała go na tyle, że przywiózł ze sobą kilkanaście pozycji traktujących o najbardziej interesujących go osobistościach - między innymi "Mein Kampf" napisane przez samego Adolfa Hitlera, które czytał już kilkakrotnie, ale zawsze znajdywał coś intersującego. Nie mniej potrafił spędzić długie godziny na wertowaniu dzieł historycznych, bo po prostu to lubił.
Tak też stało się dzisiaj - stracił poczucie czasu i jak w końcu spojrzał na zegarek, zaskoczyła go pozycja wskazówek. Ile już tu siedział? Cztery godziny? Wypadało odetchnąć świeżym powietrzem, tym bardziej biorąc pod uwagę względnie w porządku pogodę, bo nie padało.
Wyszedł z biblioteki z tylko jedną książką, którą zamierzał poczytać na dworze, ale nie uszedł nawet pięciu kroków, jak z daleka zauważył kogoś, kogo wcale nie miał ochoty widzieć. No super, nawet w dniu wolnym od zajęć musiał wpaść na Blackwood na korytarzu? Los wyraźnie lubił płatać mu figle. Tym bardziej po tym wspólnym warzeniu eliksiru.
W tej frustracji z westchnieniem uniósł wzrok do przysłowiowego nieba. I chyba dobrze, że to zrobił, bo inaczej nie zauważyłby rozbawionego Irytka przygotowującego się do wyrządzenia wyjątkowo niebezpiecznego kawału jakiemuś nieuważnemu przechodniowi. Pech chciał, że tym przechodniem była właśnie Rose. Normalnie pewnie zignorowałby wygłupy Iryta i pozwolił na tę nauczkę, żeby patrzyła przed siebie, ale duży fikus mógł narobić poważnych szkód na zdrowiu, a Dex nie chciał musieć targać Gryfonki do Skrzydła Szpitalnego. Przyspieszył kroku, bo nie chciał krzyczeć przy samym wejściu do biblioteki.
- Rose uw...! - Zanim zdążył skończyć mówić, fikus wiszący do tej pory w powietrzu, zaczął spadać. Na szczęście był już na tyle blisko, że w dwóch susach znalazł się przy dziewczynie, złapał ją za ramię i pociągnął w swoim kierunku, cofając się jeszcze profilaktycznie odrobinę. Okazało się, że miał za sobą mniej miejsca, niż podejrzewał, bo wpadł na ścianę, a Blackwood na niego, więc żeby nie wylądowali na podłodze, dla stabilności złapał ją za obydwoje ramion, trzymając blisko. Bardzo blisko. Może nawet za blisko.
A fikus rąbną o posadzkę, ziemią rozleciała się na wszystkie strony, zostawiając Irytka sfrustrowanego nieudanym żartem.