05-09-2021, 07:10 PM
Tak czy inaczej kluczem było jedno: nie myśleć za dużo. Dzisiaj szczególnie. Rosemary póki co wywiązywała się wzorowo. W miarę.
Spuściła wzrok na odznakę, po czym po sekundzie zawiechy parsknęła śmiechem. Oh, faktycznie, zapomniała już, że ją wzięła.
- Tak, racja. Dzięki. - rzuciła lżej, już z bardziej otwartym rozbawieniem. - Znaczy wiesz, nadaję się na prefekta, bo umiem ogarniać bandę buntowniczych dzieciaków latających w chaosie. Odkąd pamiętam, zajmuję się moim rodzeństwem, nawet jak sama byłam dzieckiem. Umiem ogarnąć to zoo. - Pokazała w bliżej nieokreslonym kierunku w okolice "reszty zamku". - Ale czy lubię... Chyba po prostu bym miała jedną rzecz mniej do ogarniania, co może ostatecznie nie byłoby złe.
Wzruszyła ramionami przy tym. Nie kryła się z sytuacją w domu, choć w szczegóły raczej się nie zagłębiała. Ale widać było od razu, że Blackwoodowie byli... Specjalni. Często problematyczni. Nie dziwota, skoro takie mieli podłoże domowego ogniska, o ile w ogóle to zbliżona kategoria. Nie rozumiała czemu ludzie nie rozmawiali o takich rzeczach, tworząc w ten sposób dziwny przymus udawania, że świat jest idealny i nieskazitelny, w związku z czym trudniej było wszystkim stawiać czoła temu, że wcale tak nie było. A w momencie kiedy jej przyjaciele wiedzieli, było jej mimo wszystko jakoś tak... Lepiej. Że była akceptowana i nie tak całkiem sama.
- Oh, w sumie dobry pomysł. - ucieszyła się, dopiero na to wpadając. Ale najpierw faktycznie należało wyciszyć pomieszczenie. I już miała nawet sama się tym zająć, gdyby nie komentarz Dextera. Chwilę jej zajęło dodanie jednego do jednego, po czym spojrzała na niego. Widząc z kolei jego spojrzenie... Mówił dalej, a im bardziej się plątał, tym bardziej rosło w niej rozbawienie, aż przy dudach wybuchnęła szczerym, głośnym śmiechem. Nie prześmiewczym, to była pozytywna, serdeczna emocja, gdzie naprawdę zwyczajnie rozbawił ją aż tak, by śmiała się w głos.
- Gdyby nie to, że uratowałeś mi dzisiaj skórę, zaczęłabym się zastanawiać czy nie chcesz mnie zajebać. - Powiedziała ze śmiechem. Wstała po tym, wyjmując różdżkę z torebki i podchodząc do drzwi wbrew wypitemu dotąd alkoholowi z właściwą sobie godnością kobiecą.
- Muffliato - rzuciła na drzwi. W sumie zwykle widać było cokolwiek, albo słychać, a teraz choć czuła magię, jaka się zadziała, jakoś tak... Nic. Zmarszczyła brwi, opuszczając rękę z różdżką, po czym obejrzała się pytająco na Dextera.
- Nie to żebym nie była pewna, ale... Did it work?
Kostka: 4
Spuściła wzrok na odznakę, po czym po sekundzie zawiechy parsknęła śmiechem. Oh, faktycznie, zapomniała już, że ją wzięła.
- Tak, racja. Dzięki. - rzuciła lżej, już z bardziej otwartym rozbawieniem. - Znaczy wiesz, nadaję się na prefekta, bo umiem ogarniać bandę buntowniczych dzieciaków latających w chaosie. Odkąd pamiętam, zajmuję się moim rodzeństwem, nawet jak sama byłam dzieckiem. Umiem ogarnąć to zoo. - Pokazała w bliżej nieokreslonym kierunku w okolice "reszty zamku". - Ale czy lubię... Chyba po prostu bym miała jedną rzecz mniej do ogarniania, co może ostatecznie nie byłoby złe.
Wzruszyła ramionami przy tym. Nie kryła się z sytuacją w domu, choć w szczegóły raczej się nie zagłębiała. Ale widać było od razu, że Blackwoodowie byli... Specjalni. Często problematyczni. Nie dziwota, skoro takie mieli podłoże domowego ogniska, o ile w ogóle to zbliżona kategoria. Nie rozumiała czemu ludzie nie rozmawiali o takich rzeczach, tworząc w ten sposób dziwny przymus udawania, że świat jest idealny i nieskazitelny, w związku z czym trudniej było wszystkim stawiać czoła temu, że wcale tak nie było. A w momencie kiedy jej przyjaciele wiedzieli, było jej mimo wszystko jakoś tak... Lepiej. Że była akceptowana i nie tak całkiem sama.
- Oh, w sumie dobry pomysł. - ucieszyła się, dopiero na to wpadając. Ale najpierw faktycznie należało wyciszyć pomieszczenie. I już miała nawet sama się tym zająć, gdyby nie komentarz Dextera. Chwilę jej zajęło dodanie jednego do jednego, po czym spojrzała na niego. Widząc z kolei jego spojrzenie... Mówił dalej, a im bardziej się plątał, tym bardziej rosło w niej rozbawienie, aż przy dudach wybuchnęła szczerym, głośnym śmiechem. Nie prześmiewczym, to była pozytywna, serdeczna emocja, gdzie naprawdę zwyczajnie rozbawił ją aż tak, by śmiała się w głos.
- Gdyby nie to, że uratowałeś mi dzisiaj skórę, zaczęłabym się zastanawiać czy nie chcesz mnie zajebać. - Powiedziała ze śmiechem. Wstała po tym, wyjmując różdżkę z torebki i podchodząc do drzwi wbrew wypitemu dotąd alkoholowi z właściwą sobie godnością kobiecą.
- Muffliato - rzuciła na drzwi. W sumie zwykle widać było cokolwiek, albo słychać, a teraz choć czuła magię, jaka się zadziała, jakoś tak... Nic. Zmarszczyła brwi, opuszczając rękę z różdżką, po czym obejrzała się pytająco na Dextera.
- Nie to żebym nie była pewna, ale... Did it work?
Kostka: 4