13-09-2021, 01:00 AM
Chociaż jej uśmiech był szeroki i niemalże pełen zachwytu, w środku wręcz błagała, żeby to piekło się skończyło. Czemu ona w ogóle się zgadzała na coś takiego? Okej, chłopak był miły, może nawet by go polubiła, tak prywatnie i normalnie, ale bez całej tej… otoczki.
I miała szczerą nadzieję, że już teraz był nawalony na tyle, żeby nie pamiętać, iż w ogóle ją spotkał.
Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, gdy uznał, że odwagi jej nie brakowało. No cóż, w końcu chyba dlatego trafiła do Gryffindoru, aczkolwiek nigdy nie zauważyła u siebie za specjalnie pokładów prawdziwej odwagi. Raczej robiła to, co musiała. Walczyła o swoje. O przeżycie.
Ale miło było coś takiego usłyszeć. I może nawet posłałaby mu delikatny, szczery uśmiech, gdyby nie…
Gdyby nie to.
Zamarła w bezruchu – jedynie spojrzeniem śledząc ruch jego dłoni, gdy sięgał do jej włosów. W odruchu miała chęć unieść dłoń, odtrącić jego rękę, nawrzeszczeć na niego – ale nie. NIE MOGŁA! Zamiast tego, zacisnęła jedynie mocniej zęby oraz palce – na plastikowym kubeczku, który wydał delikatny szelest, zapewne zagłuszony przez muzykę, oraz na butelce. Siłowała się jedynie ze sobą, aby nie zacisnąć powiek.
Nie, nie, nie… Błagam, nie. Zabierz tę rękę…
Gdyby tylko wiedział, ile obrazów natychmiastowo przeleciało jej przed oczami. Ta twarz, palce sunące po jej ciele, mierzwiące jej włosy, gorący oddech na karku i szept już po wszystkim, że jeśli tylko powie komukolwiek, nie zobaczy już Timma żywego, zdrowego i szczęśliwego.
Przegrała tę niemą walkę – zacisnęła na kilka chwil powieki, czując, jak zimne dreszcze przechodzą przez jej plecy. Dosłownie jakby tu był, jakby ją dotykał, obejmował, zachodził od tyłu…
Drgnęła delikatnie. Piekło się skończyło, kosmyki włosów wysunęły się spomiędzy palców Mickeya, nie było żadnego dotyku. Była tylko przestrzeń – zdecydowanie za mała. I idiotyczna szopka, która przez moment wymknęła się jej spod kontroli. Przez chwilę wyglądała na naprawdę wystraszoną, co najmniej, jakby zobaczyła bazyliszka wpełzającego do komnaty…
Zamrugała jeszcze raz oczami. Spokojnie. Zapanowałaś nad tym. Jesteś tutaj sama. Nie grozi Ci nic złego. Chłopak popełnił błąd, nie wiedział. Nie skrzywdził Cię.
Zrobiła jednak minimalnie krok do tyłu, tym razem przesuwając nieco butelkę z winem w swoją stronę i, złapawszy za szyjkę, wsunęła ją nieco pod stół, aby jej nie zauważył.
Pierdoleni faceci. Gdyby nie oni – nie byłoby żadnej krzywdy. Nie byłoby wstrętu do dotyku. Nie byłoby oblania Dickmana. Nie byłoby durnego zadania wymyślonego przez Alexa, bo go za rozporkiem swędziało. Kurwa jebana mać.
Jak ona szczerze nienawidziła mężczyzn.
Jednak na twarz przywołała uśmiech. Udało jej się opanować. Była nawet odrobinę dumna, że nie uderzyła go odruchowo. To był już spory wyczyn.
Nie wiedziała tylko, kto miał więcej szczęścia. On – że się powstrzymała, czy ona – bo wyglądał na kogoś, kto z łatwością złamałby jej rękę nawet przez przypadek, w obronie przed ciosem. Dotyk Alexa pamiętała do tej pory, a raczej nie był aż tak umięśniony jak Mickey.
— Przyszły tydzień? – uniosła brew, opierając się nieco bardziej biodrem o stolik, przy okazji starając się ukryć ściągniętą butelkę z winem. – Weekend albo piątek to dobry czas na randki – rzuciła, ponownie na usta przywołując prowokacyjny uśmieszek.
Niech to się już skończy, błagam…
I miała szczerą nadzieję, że już teraz był nawalony na tyle, żeby nie pamiętać, iż w ogóle ją spotkał.
Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, gdy uznał, że odwagi jej nie brakowało. No cóż, w końcu chyba dlatego trafiła do Gryffindoru, aczkolwiek nigdy nie zauważyła u siebie za specjalnie pokładów prawdziwej odwagi. Raczej robiła to, co musiała. Walczyła o swoje. O przeżycie.
Ale miło było coś takiego usłyszeć. I może nawet posłałaby mu delikatny, szczery uśmiech, gdyby nie…
Gdyby nie to.
Zamarła w bezruchu – jedynie spojrzeniem śledząc ruch jego dłoni, gdy sięgał do jej włosów. W odruchu miała chęć unieść dłoń, odtrącić jego rękę, nawrzeszczeć na niego – ale nie. NIE MOGŁA! Zamiast tego, zacisnęła jedynie mocniej zęby oraz palce – na plastikowym kubeczku, który wydał delikatny szelest, zapewne zagłuszony przez muzykę, oraz na butelce. Siłowała się jedynie ze sobą, aby nie zacisnąć powiek.
Nie, nie, nie… Błagam, nie. Zabierz tę rękę…
Gdyby tylko wiedział, ile obrazów natychmiastowo przeleciało jej przed oczami. Ta twarz, palce sunące po jej ciele, mierzwiące jej włosy, gorący oddech na karku i szept już po wszystkim, że jeśli tylko powie komukolwiek, nie zobaczy już Timma żywego, zdrowego i szczęśliwego.
Przegrała tę niemą walkę – zacisnęła na kilka chwil powieki, czując, jak zimne dreszcze przechodzą przez jej plecy. Dosłownie jakby tu był, jakby ją dotykał, obejmował, zachodził od tyłu…
Drgnęła delikatnie. Piekło się skończyło, kosmyki włosów wysunęły się spomiędzy palców Mickeya, nie było żadnego dotyku. Była tylko przestrzeń – zdecydowanie za mała. I idiotyczna szopka, która przez moment wymknęła się jej spod kontroli. Przez chwilę wyglądała na naprawdę wystraszoną, co najmniej, jakby zobaczyła bazyliszka wpełzającego do komnaty…
Zamrugała jeszcze raz oczami. Spokojnie. Zapanowałaś nad tym. Jesteś tutaj sama. Nie grozi Ci nic złego. Chłopak popełnił błąd, nie wiedział. Nie skrzywdził Cię.
Zrobiła jednak minimalnie krok do tyłu, tym razem przesuwając nieco butelkę z winem w swoją stronę i, złapawszy za szyjkę, wsunęła ją nieco pod stół, aby jej nie zauważył.
Pierdoleni faceci. Gdyby nie oni – nie byłoby żadnej krzywdy. Nie byłoby wstrętu do dotyku. Nie byłoby oblania Dickmana. Nie byłoby durnego zadania wymyślonego przez Alexa, bo go za rozporkiem swędziało. Kurwa jebana mać.
Jak ona szczerze nienawidziła mężczyzn.
Jednak na twarz przywołała uśmiech. Udało jej się opanować. Była nawet odrobinę dumna, że nie uderzyła go odruchowo. To był już spory wyczyn.
Nie wiedziała tylko, kto miał więcej szczęścia. On – że się powstrzymała, czy ona – bo wyglądał na kogoś, kto z łatwością złamałby jej rękę nawet przez przypadek, w obronie przed ciosem. Dotyk Alexa pamiętała do tej pory, a raczej nie był aż tak umięśniony jak Mickey.
— Przyszły tydzień? – uniosła brew, opierając się nieco bardziej biodrem o stolik, przy okazji starając się ukryć ściągniętą butelkę z winem. – Weekend albo piątek to dobry czas na randki – rzuciła, ponownie na usta przywołując prowokacyjny uśmieszek.
Niech to się już skończy, błagam…
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.