13-09-2021, 02:45 AM
Na szczęście Mickey nie zwrócił za bardzo uwagi na jej reakcję… Na co mogła zareagować cichym westchnięciem. Emocje nie tyle opadały, co po prostu odsunęła je na bok, bo wiedziała, że długo ich w ryzach trzymać nie będzie.
Zerknęła na niego ponownie, a potem na jego towarzyszkę. Wyglądało na to, że żadne z nich nie zorientowało się, że zakosiła im właśnie całą cholerną butelkę wina. Całe szczęście! Chuj sam jeden wiedział, co by się stało. Na szczęście okazało się, że nie była wcale taka słaba w bajerowaniu…
Jakkolwiek nie robiło jej się słabo na samą myśl o tym.
Ale skinęła za to dość chętnie głową, dziękując mu w duchu, że uwinął się i sam coś zaproponował. Dzięki temu szybciej będzie mogła zakończyć tę rozmowę!
— Sobota po obiedzie – powtórzyła za nim, ponownie przywołując na wargi uśmiech. – Znajdę Cię w Wielkiej Sali. To nie będzie takie trudne – puściła mu jeszcze oczko, zanim odwróciła się, przekładając zgrabnie butelkę wina, aby jej czasem nie zauważył.
Zostawiła za sobą jedynie kubeczek z alkoholem, już jej nie był potrzebny.
A kiedy tylko się odwróciła, uśmiech z jej warg natychmiast zgasł, ustępując miejsca czemuś, co równie dobrze mogło być dementora lub zbliżającej się kostuchy.
Szybkim krokiem, nawet nie spoglądając ponownie na Mickeya, ruszyła w stronę tych cholernych patafianów, których w tym momencie wykastrowałaby, albo powiesiła za jaja. Pierdoleni zboczeńcy, przyczyna wszelkiego bólu, jeszcze się uśmiechali, jakby oglądali, kurwa, małpkę w zoo.
Może to, co zrobi, będzie głupie, może Alex będzie jej nienawidził – ale w momencie, kiedy człowiek uświadamia sobie, że niewiele go już może skrzywdzić bardziej, przestaje mieć to jakiekolwiek znaczenie. Czuła wściekłość, wzburzenie i cholerną bezradność w jednym. Miała chęć obić mu tę głupią, wyszczerzoną, sadystyczną mordę! Wszystko przez to, że zachciało mu się, kurwa, zabawić. Bo co? Bo oblała mu koszulkę?
Żadna koszulka nie była warta tego, czego przeszła. Żaden zjebany nastrój nie usprawiedliwiał tego, z czym musiała się zmierzyć. Traktował ją jak pierdoloną pacynkę, która jak ładnie podskoczy, to dostanie nagrodę, a pociągający za sznurki socjopata miał głęboko w dupie to, co ona czuła.
Był jak każdy inny pierdolony facet. Skończony egoista, patrzący tylko na to, żeby było mu w dupę dobrze, i żeby poużywać sobie fiuta. Może przy okazji jeszcze poniżyć albo pobić jakąś kobietę – w końcu to bardzo fajna zabawa, stać i patrzeć, jak człowiek wije się u Twoich stóp, jak cierpi, stacza się w odmęty człowieczeństwa i błaga, nie potrafiąc znieść więcej.
Ona go nie będzie błagać.
Może ją wypierdolić z życia albo podkładać nogi do końca szkoły. Może ją nawet zrzucić z pierdolonego dachu. Może ją prześladować do końca jej dni, jeśli znajdzie w sobie tyle zawziętości. Było jej już wszystko jedno.
Z hukiem postawiła cholerną butelkę jebanego wina obok Alexa. Przez chwilę nic nie mówiła, stojąc ze spuszczoną głową tak, jakby wspierała się o gwint i dyszała, co najmniej jakby przebiegła właśnie maraton.
A potem podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na niego tak, jakby w tym momencie miała ochotę rzucić się na niego z łapami, związać, obedrzeć ze skóry, uciąć jaja i spalić. I jaja, i jego całego. A potem ciało rozpuścić w kwasie.
To nie byłby taki zły pomysł.
Podniosła wolną dłoń, palcem wskazującym celując wprost w głupią mordę Alexa, po czym wysyczała przez zęby:
— Nigdy, kurwa, więcej nie wykorzystasz mnie, bo zachciało Ci się ruchać.
Opuściła dłoń i gwałtownym ruchem odsunęła od siebie butelkę. Ta przejechała kawałek po blacie, zanim zatrzymała się na kilku plastikowych kubeczkach, bezpiecznie, nietknięta w żadnym calu.
A potem rozłożyła dłonie i ukłoniła się prześmiewczo, niczym prawdziwa, disnejowska Alicja w Krainie Czarów przed Królową Kier.
— Przyjemnego pukania, Wasza Wysokość – syknęła, nieco parafrazując to, czym jeszcze nie tak dawno temu się chwalił przed Valerianem.
Bo nie miała wątpliwości, że kazał zajebać to wino tylko po to, żeby zwrócić uwagę tamtej dziewczyny.
Po odstawionej szopce i prawdopodobnie skreśleniu do końca życia z listy maskotek Dickmana, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem poszła w stronę wyjścia z komnaty. Każdy jej krok był tym bardziej zawzięty i szybszy, im bardziej czuła obezwładniającą wściekłość i chciało jej się płakać. Aż ostatnie kilka kroków po prostu przebiegła, aby jak najszybciej dotrzeć do obrazu Grubej Damy, do dormitorium, gdzie rzuciła się po prostu na łóżko, i złapała poduszkę w ramiona, przyciskając ją do piersi.
Nie płakała. Leżała z zaciśniętymi powiekami, drżąc obezwładniająco na całym ciele.
Pierdolony skurwysyn. Naruszył warunki ich niepisanej umowy – zero dotykania, a w zamian była z nimi, mimo idiotycznych pomysłów i wkurwiania jej. Złamał to. Pokazał, jak bardzo ma w dupie to, co się z nią stanie. To pierdolenie o lojalności było cholernym picem na wodę. Pierdolony hipokryta.
A najgorsze jest to, że ufała mu przez dobre trzy lata. Ostatni, złamany, zasrany chuj.
Nigdy więcej.
/ Alice has left the party
Zerknęła na niego ponownie, a potem na jego towarzyszkę. Wyglądało na to, że żadne z nich nie zorientowało się, że zakosiła im właśnie całą cholerną butelkę wina. Całe szczęście! Chuj sam jeden wiedział, co by się stało. Na szczęście okazało się, że nie była wcale taka słaba w bajerowaniu…
Jakkolwiek nie robiło jej się słabo na samą myśl o tym.
Ale skinęła za to dość chętnie głową, dziękując mu w duchu, że uwinął się i sam coś zaproponował. Dzięki temu szybciej będzie mogła zakończyć tę rozmowę!
— Sobota po obiedzie – powtórzyła za nim, ponownie przywołując na wargi uśmiech. – Znajdę Cię w Wielkiej Sali. To nie będzie takie trudne – puściła mu jeszcze oczko, zanim odwróciła się, przekładając zgrabnie butelkę wina, aby jej czasem nie zauważył.
Zostawiła za sobą jedynie kubeczek z alkoholem, już jej nie był potrzebny.
A kiedy tylko się odwróciła, uśmiech z jej warg natychmiast zgasł, ustępując miejsca czemuś, co równie dobrze mogło być dementora lub zbliżającej się kostuchy.
Szybkim krokiem, nawet nie spoglądając ponownie na Mickeya, ruszyła w stronę tych cholernych patafianów, których w tym momencie wykastrowałaby, albo powiesiła za jaja. Pierdoleni zboczeńcy, przyczyna wszelkiego bólu, jeszcze się uśmiechali, jakby oglądali, kurwa, małpkę w zoo.
Może to, co zrobi, będzie głupie, może Alex będzie jej nienawidził – ale w momencie, kiedy człowiek uświadamia sobie, że niewiele go już może skrzywdzić bardziej, przestaje mieć to jakiekolwiek znaczenie. Czuła wściekłość, wzburzenie i cholerną bezradność w jednym. Miała chęć obić mu tę głupią, wyszczerzoną, sadystyczną mordę! Wszystko przez to, że zachciało mu się, kurwa, zabawić. Bo co? Bo oblała mu koszulkę?
Żadna koszulka nie była warta tego, czego przeszła. Żaden zjebany nastrój nie usprawiedliwiał tego, z czym musiała się zmierzyć. Traktował ją jak pierdoloną pacynkę, która jak ładnie podskoczy, to dostanie nagrodę, a pociągający za sznurki socjopata miał głęboko w dupie to, co ona czuła.
Był jak każdy inny pierdolony facet. Skończony egoista, patrzący tylko na to, żeby było mu w dupę dobrze, i żeby poużywać sobie fiuta. Może przy okazji jeszcze poniżyć albo pobić jakąś kobietę – w końcu to bardzo fajna zabawa, stać i patrzeć, jak człowiek wije się u Twoich stóp, jak cierpi, stacza się w odmęty człowieczeństwa i błaga, nie potrafiąc znieść więcej.
Ona go nie będzie błagać.
Może ją wypierdolić z życia albo podkładać nogi do końca szkoły. Może ją nawet zrzucić z pierdolonego dachu. Może ją prześladować do końca jej dni, jeśli znajdzie w sobie tyle zawziętości. Było jej już wszystko jedno.
Z hukiem postawiła cholerną butelkę jebanego wina obok Alexa. Przez chwilę nic nie mówiła, stojąc ze spuszczoną głową tak, jakby wspierała się o gwint i dyszała, co najmniej jakby przebiegła właśnie maraton.
A potem podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na niego tak, jakby w tym momencie miała ochotę rzucić się na niego z łapami, związać, obedrzeć ze skóry, uciąć jaja i spalić. I jaja, i jego całego. A potem ciało rozpuścić w kwasie.
To nie byłby taki zły pomysł.
Podniosła wolną dłoń, palcem wskazującym celując wprost w głupią mordę Alexa, po czym wysyczała przez zęby:
— Nigdy, kurwa, więcej nie wykorzystasz mnie, bo zachciało Ci się ruchać.
Opuściła dłoń i gwałtownym ruchem odsunęła od siebie butelkę. Ta przejechała kawałek po blacie, zanim zatrzymała się na kilku plastikowych kubeczkach, bezpiecznie, nietknięta w żadnym calu.
A potem rozłożyła dłonie i ukłoniła się prześmiewczo, niczym prawdziwa, disnejowska Alicja w Krainie Czarów przed Królową Kier.
— Przyjemnego pukania, Wasza Wysokość – syknęła, nieco parafrazując to, czym jeszcze nie tak dawno temu się chwalił przed Valerianem.
Bo nie miała wątpliwości, że kazał zajebać to wino tylko po to, żeby zwrócić uwagę tamtej dziewczyny.
Po odstawionej szopce i prawdopodobnie skreśleniu do końca życia z listy maskotek Dickmana, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem poszła w stronę wyjścia z komnaty. Każdy jej krok był tym bardziej zawzięty i szybszy, im bardziej czuła obezwładniającą wściekłość i chciało jej się płakać. Aż ostatnie kilka kroków po prostu przebiegła, aby jak najszybciej dotrzeć do obrazu Grubej Damy, do dormitorium, gdzie rzuciła się po prostu na łóżko, i złapała poduszkę w ramiona, przyciskając ją do piersi.
Nie płakała. Leżała z zaciśniętymi powiekami, drżąc obezwładniająco na całym ciele.
Pierdolony skurwysyn. Naruszył warunki ich niepisanej umowy – zero dotykania, a w zamian była z nimi, mimo idiotycznych pomysłów i wkurwiania jej. Złamał to. Pokazał, jak bardzo ma w dupie to, co się z nią stanie. To pierdolenie o lojalności było cholernym picem na wodę. Pierdolony hipokryta.
A najgorsze jest to, że ufała mu przez dobre trzy lata. Ostatni, złamany, zasrany chuj.
Nigdy więcej.
/ Alice has left the party
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.