13-09-2021, 03:29 PM
Od początku tego roku szkolnego nieszczególnie pałał entuzjazmem do... czegokolwiek. Poza alkoholem. I jaraniem. I może wpierdoleniu komuś rekreacyjnie. I jak się nawinęła Sforza, to w sumie całkiem entuzjastycznie spędził z nią czas. Ale tak poza tym, to chodził nabuzowany, a od tej imprezy integracyjnej dwa tygodnie temu dodatkowo miał wkurwa na Alice i szczerze nie chciał smarkuli widzieć na oczy. Ignorował ją nawet jeśli przechodziła obok, czy przypadkiem zdarzyło się, że siedzieli nieopodal siebie w pokoju wspólnym lub przy stole na posiłku. Zupełnie jakby nie istniała. Jeśli Valerian i Hiro chcieli z nią przebywać, to proszę bardzo, ale Alex nie szczędził im nieco pogardliwego spojrzenia, jak widywał ich razem.
W międzyczasie wypadły też jego urodziny i choć generalnie miał totalnie wyjebane na ten dzień, nie oczekiwał życzeń, prezentów ani nawet pamiętania, to jednak gówniaki do tej pory nie zawiodły i choćby w pokrętnie miły sposób złożyły życzenia. W tym roku od Alice nie usłyszał zupełnie nic i z jakiegoś powodu poczuł nieprzyjemne i nazbyt znajome ukłucie gdzieś wewnątrz klatki piersiowej. Wkurwiło go to, że zrobiło mu się z tego powodu odrobinę przykro, ale nikomu nie zamierzał się z tego spowiadać nikomu, zalał to wszystko alkoholem trzy noce po rząd na dachu.
Weekend wyjścia do Hogsmeade wykorzystał w sumie tylko w jednym celu - uzupełnienie zapasów napoi wysokoprocentowych oraz tytoniowych, wydał na to wszystkie oszczędności, jakie udało mu się zebrać przez czas wakacji na obijaniu mord typom podobnym do siebie. I dzisiejszy wieczór miał zamiar wykorzystać na szukaniu wewnętrznego spokoju w towarzystwie butelki jakiejś mugolskiej whisky (była tańsza niż Ognista) i kilku skrętów. Nie znał do tego lepszego miejsca, niż właśnie wysoko położony dach, bo nigdy jeszcze na nikogo tutaj nie wpadł. Był nawet przekonany, że nikt tu nie przychodzi głównie ze strachu przed zjechaniem po pochyłej powierzchni. A on tego lęki po prostu nie miał.
Omijając kolację, na którą nie miał najmniejszej ochoty, wyszedł z Pokoju Wspólnego z plecakiem ukrywającym butelkę alkoholu i dodatkową bluzę (jakby sama kurtka okazała się w nocy niewystarczająca), paczkę fajek i kilka zrobionych przed wyjściem skrętów. W drodze do wejścia na dach bawił się zapalniczką, odpalając płomyk co kilka kroków w jakimś podświadomym odruchu. Dotarcie do otwartego okna wieży zachodniej zajęło mu niespełna trzy minuty i już po chwili poczuł na twarzy chłodny powiew wiatru.
Zanim jednak zrobił choćby krok, zorientował się że tym razem nie jest tu sam. I - o ironio! - osobą siedzącą w jego stałym miejscu była właśnie Alice, której istnienie przez ostatnie dwa tygodnie chłodno ignorował. Z wzajemnością.
Westchnął w niezadowoleniu i zaklął w myślach, ale nie zamierzał się cofać. O nie, zamierzał spędzić czas na tym dachu i jej obecność mu w tym nie przeszkodzi. Najwyżej zrzuci smarkulę i będzie spokój. Aczkolwiek jeśli będzie po prostu siedziała, to może nawet zniesie jej milczące towarzystwo.
Przeszedł kilka metrów i bez choćby słowa, czy spojrzenia w jej kierunku, po czym usiadł obok, w odległości około pół metra. Udając że jej tam nie ma, wyciągnął z plecaka alkohol i paczkę papierosów, po czym podłożywszy zwinięty w tobołek plecak pod głowę, położył się na pochyłym dachu. Wyłuskał przygotowanego skręta spomiędzy fajek, wetknął sobie w usta i odpalił, delektując się pierwszym buchem.
W międzyczasie wypadły też jego urodziny i choć generalnie miał totalnie wyjebane na ten dzień, nie oczekiwał życzeń, prezentów ani nawet pamiętania, to jednak gówniaki do tej pory nie zawiodły i choćby w pokrętnie miły sposób złożyły życzenia. W tym roku od Alice nie usłyszał zupełnie nic i z jakiegoś powodu poczuł nieprzyjemne i nazbyt znajome ukłucie gdzieś wewnątrz klatki piersiowej. Wkurwiło go to, że zrobiło mu się z tego powodu odrobinę przykro, ale nikomu nie zamierzał się z tego spowiadać nikomu, zalał to wszystko alkoholem trzy noce po rząd na dachu.
Weekend wyjścia do Hogsmeade wykorzystał w sumie tylko w jednym celu - uzupełnienie zapasów napoi wysokoprocentowych oraz tytoniowych, wydał na to wszystkie oszczędności, jakie udało mu się zebrać przez czas wakacji na obijaniu mord typom podobnym do siebie. I dzisiejszy wieczór miał zamiar wykorzystać na szukaniu wewnętrznego spokoju w towarzystwie butelki jakiejś mugolskiej whisky (była tańsza niż Ognista) i kilku skrętów. Nie znał do tego lepszego miejsca, niż właśnie wysoko położony dach, bo nigdy jeszcze na nikogo tutaj nie wpadł. Był nawet przekonany, że nikt tu nie przychodzi głównie ze strachu przed zjechaniem po pochyłej powierzchni. A on tego lęki po prostu nie miał.
Omijając kolację, na którą nie miał najmniejszej ochoty, wyszedł z Pokoju Wspólnego z plecakiem ukrywającym butelkę alkoholu i dodatkową bluzę (jakby sama kurtka okazała się w nocy niewystarczająca), paczkę fajek i kilka zrobionych przed wyjściem skrętów. W drodze do wejścia na dach bawił się zapalniczką, odpalając płomyk co kilka kroków w jakimś podświadomym odruchu. Dotarcie do otwartego okna wieży zachodniej zajęło mu niespełna trzy minuty i już po chwili poczuł na twarzy chłodny powiew wiatru.
Zanim jednak zrobił choćby krok, zorientował się że tym razem nie jest tu sam. I - o ironio! - osobą siedzącą w jego stałym miejscu była właśnie Alice, której istnienie przez ostatnie dwa tygodnie chłodno ignorował. Z wzajemnością.
Westchnął w niezadowoleniu i zaklął w myślach, ale nie zamierzał się cofać. O nie, zamierzał spędzić czas na tym dachu i jej obecność mu w tym nie przeszkodzi. Najwyżej zrzuci smarkulę i będzie spokój. Aczkolwiek jeśli będzie po prostu siedziała, to może nawet zniesie jej milczące towarzystwo.
Przeszedł kilka metrów i bez choćby słowa, czy spojrzenia w jej kierunku, po czym usiadł obok, w odległości około pół metra. Udając że jej tam nie ma, wyciągnął z plecaka alkohol i paczkę papierosów, po czym podłożywszy zwinięty w tobołek plecak pod głowę, położył się na pochyłym dachu. Wyłuskał przygotowanego skręta spomiędzy fajek, wetknął sobie w usta i odpalił, delektując się pierwszym buchem.