13-09-2021, 04:36 PM
Minęło zdecydowanie zbyt mało czasu, kiedy usłyszała ciężkie kroki na dachówkach. To wytrąciło ją z dziwnego letargu. Otworzyła oczy, spojrzała kontrolnie na zdjęcie – na szczęście mogła ufać zmysłom, pozostało w jej dłoniach – po czym przeniosła wzrok na sylwetkę osoby przychodzącej.
Ze wszystkich jebanych uczniów Hogwartu musiał to być akurat Alex. To jest dopiero szczęście. Chyba w tym roku nie powinna grać na loterii.
Nie, żeby kiedykolwiek grała.
Odwróciła niemal natychmiast od niego wzrok i dość szybkim ruchem złożyła zdjęcie, aby schować je do kieszeni spodni.
I dalej… nic.
W zasadzie nie zdziwiło jej, że nie zawrócił z dachu na jej widok – kiedy Dickman się na coś uparł, to choćby skały srały i pękały, i tak to dostawał, choćby miał to sobie wydrzeć siłą. Chyba właśnie taką strategię przyjął i tym razem – przyniósł tutaj łaskawie swoją osobę, rozłożył się na dachu i milczał, uporczywie ignorując jej istnienie. Mogłaby to nazwać pewną formą presji, która w sumie nawet trochę działała, bo o ile przed chwilą, w samotności, było jej całkiem przyjemnie, tak teraz wszystkie jej mięśnie się spięły, jakby spodziewała się jakiegoś ataku.
Wiedziała, że ten nie nadejdzie. Nie, wkurwiony Alex albo pokazywał swoje emocje bardzo dobitnie, albo karał ciszą.
Mogłaby się gorzko zaśmiać do siebie w myślach, bo naprawdę, patrząc na matkę i jej początkujący wtedy jeszcze związek z Clydem, zdołała wyłapać techniki manipulacyjne, które ten na niej stosował. Uderzenie i kwieciste przeprosiny, obiecywanie poprawy, wzbudzanie w niej poczucia winy, naskakiwanie za nawet najdrobniejsze przewinienia, wmawianie nieobliczalności i chorób psychicznych, wbijane głęboko szpileczki, napady agresji i zrzucanie winy na nią, albo karanie ciszą – wszystko to sprawiało, że matka skakała dokładnie tak, jak jej zagrał. Z czasem przestała umieć mówić nie. Zawsze on miał rację. Zawsze wiedział lepiej, a ona była tą głupią, której trzeba było tłumaczyć życie, która nie potrafiła za siebie decydować.
Postanowiła sobie, że nigdy nie dopuści do tego, że zapomni, jak to jest mówić nie. Nie było najsilniejszą bronią istniejącą na świecie. Przez nie ludzie rozchodzili się, wpadali we wściekłość, zabijali. Ale nie potrafiło ochronić też godność, mentalność czy życie.
Szkoda, że ludzie tak rzadko po tę broń sięgali.
Ona zamierzała nigdy o niej nie zapomnieć.
I chociaż nie miała pojęcia, dlaczego taki był, w takich sytuacjach stawał się jej wrogiem. Cholera, ciężko było określić, co wobec niego tak naprawdę czuła, bo z jednej strony bronił jej i przyjmował na siebie ciosy, kiedy sytuacja ją przerosła – z drugiej nie przyjmował absolutnie odmowy i nie brał na siebie winy.
Chociaż Clyde też miał epizody bycia miłym.
Ale to nadal nie było to samo.
Westchnęła głęboko, przechyliła się w tył i wsparła na dłoniach, wzrok wlepiając w zachodzące powoli słońce.
Z kolei czymś, co często potrafiło przełamać negatywne emocje, była okazana dobroć, lub też zignorowanie uczuć negatywnych.
Nie potrafiła jednoznacznie zdefiniować Alexa – zdała sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele o nim wie i przez trzy lata nie zadała sobie zbyt wiele trudu, aby poznać jego i jego problemy. Z drugiej strony – on nie interesował się też i nią. Każdy mierzył się z własnymi demonami, jedynie spędzając ze sobą czas i zaspokajając podstawowe potrzeby, jak przynależność czy bezpieczeństwo.
W tym wszystkim chyba nie zauważyła od razu, że zupełnie przeszło jej wkurwienie na Alexa. Czuła raczej… żal, że dopuścił do takiej sytuacji. Że wykorzystał ją dla własnej zabawki. Kiedy ufała mu, on zawiódł ją po całości.
Ale wiedziała, że nigdy się do tego nie przyzna.
Nigdy też nie wyciągnie ręki jako pierwszy. Nigdy tego nie robił. Nigdy tego nie zrobi.
Może po prostu nie potrafił. Może nigdy nie musiał.
Zerknęła na niego kątem oka, gdy leżał tak, rozwalony na dachówkach, w dość małej mimo wszystko odległości od niej.
Uniosła kącik ust w dość gorzkim uśmiechu.
Pamiętała pożegnanie, które podarowała mu ona – i to, co odpowiedział jej on.
— Wygląda na to, że jednak dotarłeś do Krainy Czarów, Alicjo – odezwała się nareszcie, z lekkim uśmiechem na ustach, chociaż jej głos brzmiał dość spokojnie i melancholijnie. Odwróciła w końcu od niego wzrok, przenosząc go ponownie na zachodzące słońce. – A sądziłam, że nikt tutaj nie przychodzi.
Ze wszystkich jebanych uczniów Hogwartu musiał to być akurat Alex. To jest dopiero szczęście. Chyba w tym roku nie powinna grać na loterii.
Nie, żeby kiedykolwiek grała.
Odwróciła niemal natychmiast od niego wzrok i dość szybkim ruchem złożyła zdjęcie, aby schować je do kieszeni spodni.
I dalej… nic.
W zasadzie nie zdziwiło jej, że nie zawrócił z dachu na jej widok – kiedy Dickman się na coś uparł, to choćby skały srały i pękały, i tak to dostawał, choćby miał to sobie wydrzeć siłą. Chyba właśnie taką strategię przyjął i tym razem – przyniósł tutaj łaskawie swoją osobę, rozłożył się na dachu i milczał, uporczywie ignorując jej istnienie. Mogłaby to nazwać pewną formą presji, która w sumie nawet trochę działała, bo o ile przed chwilą, w samotności, było jej całkiem przyjemnie, tak teraz wszystkie jej mięśnie się spięły, jakby spodziewała się jakiegoś ataku.
Wiedziała, że ten nie nadejdzie. Nie, wkurwiony Alex albo pokazywał swoje emocje bardzo dobitnie, albo karał ciszą.
Mogłaby się gorzko zaśmiać do siebie w myślach, bo naprawdę, patrząc na matkę i jej początkujący wtedy jeszcze związek z Clydem, zdołała wyłapać techniki manipulacyjne, które ten na niej stosował. Uderzenie i kwieciste przeprosiny, obiecywanie poprawy, wzbudzanie w niej poczucia winy, naskakiwanie za nawet najdrobniejsze przewinienia, wmawianie nieobliczalności i chorób psychicznych, wbijane głęboko szpileczki, napady agresji i zrzucanie winy na nią, albo karanie ciszą – wszystko to sprawiało, że matka skakała dokładnie tak, jak jej zagrał. Z czasem przestała umieć mówić nie. Zawsze on miał rację. Zawsze wiedział lepiej, a ona była tą głupią, której trzeba było tłumaczyć życie, która nie potrafiła za siebie decydować.
Postanowiła sobie, że nigdy nie dopuści do tego, że zapomni, jak to jest mówić nie. Nie było najsilniejszą bronią istniejącą na świecie. Przez nie ludzie rozchodzili się, wpadali we wściekłość, zabijali. Ale nie potrafiło ochronić też godność, mentalność czy życie.
Szkoda, że ludzie tak rzadko po tę broń sięgali.
Ona zamierzała nigdy o niej nie zapomnieć.
I chociaż nie miała pojęcia, dlaczego taki był, w takich sytuacjach stawał się jej wrogiem. Cholera, ciężko było określić, co wobec niego tak naprawdę czuła, bo z jednej strony bronił jej i przyjmował na siebie ciosy, kiedy sytuacja ją przerosła – z drugiej nie przyjmował absolutnie odmowy i nie brał na siebie winy.
Chociaż Clyde też miał epizody bycia miłym.
Ale to nadal nie było to samo.
Westchnęła głęboko, przechyliła się w tył i wsparła na dłoniach, wzrok wlepiając w zachodzące powoli słońce.
Z kolei czymś, co często potrafiło przełamać negatywne emocje, była okazana dobroć, lub też zignorowanie uczuć negatywnych.
Nie potrafiła jednoznacznie zdefiniować Alexa – zdała sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele o nim wie i przez trzy lata nie zadała sobie zbyt wiele trudu, aby poznać jego i jego problemy. Z drugiej strony – on nie interesował się też i nią. Każdy mierzył się z własnymi demonami, jedynie spędzając ze sobą czas i zaspokajając podstawowe potrzeby, jak przynależność czy bezpieczeństwo.
W tym wszystkim chyba nie zauważyła od razu, że zupełnie przeszło jej wkurwienie na Alexa. Czuła raczej… żal, że dopuścił do takiej sytuacji. Że wykorzystał ją dla własnej zabawki. Kiedy ufała mu, on zawiódł ją po całości.
Ale wiedziała, że nigdy się do tego nie przyzna.
Nigdy też nie wyciągnie ręki jako pierwszy. Nigdy tego nie robił. Nigdy tego nie zrobi.
Może po prostu nie potrafił. Może nigdy nie musiał.
Zerknęła na niego kątem oka, gdy leżał tak, rozwalony na dachówkach, w dość małej mimo wszystko odległości od niej.
Uniosła kącik ust w dość gorzkim uśmiechu.
Pamiętała pożegnanie, które podarowała mu ona – i to, co odpowiedział jej on.
— Wygląda na to, że jednak dotarłeś do Krainy Czarów, Alicjo – odezwała się nareszcie, z lekkim uśmiechem na ustach, chociaż jej głos brzmiał dość spokojnie i melancholijnie. Odwróciła w końcu od niego wzrok, przenosząc go ponownie na zachodzące słońce. – A sądziłam, że nikt tutaj nie przychodzi.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.