13-09-2021, 10:40 PM
Uśmiechnęła się nieco szerzej, chociaż z cichutkim prychnięciem. Nie było ono negatywne, znaczyło raczej tyle, co co Ty nie powiesz.
Nie posądzała go o roztaczanie wokół siebie jakiejś aury tajemniczości czy niewypowiedzianych historii. Zresztą, to, co mówił zabrzmiało nawet dość neutralnie… Tak, jakby stwierdzał fakt.
Tylko że ta wypowiedź była kompletnie niepotrzebna.
— Tak. Wiem – odpowiedziała mu, nawet na niego nie spoglądając, choć cały czas na jej wargach błąkał się delikatny uśmiech.
Żadne z nich nie wiedziało niczego o tym drugim. Byli paczką kumpli przez kilka lat, a mimo to nie wiedziała, w jakich realiach wychowywał się Alex, w jakich Valerian, w jakich Hiroshi. Nie znała ich problemów, nie wiedziała, co sprawiło, że byli tacy, jacy byli. I specjalnie jej to nawet nie obchodziło. Ona nie dzieliła się swoimi tragicznymi opowieściami – oni również nie, sprawa była załatwiona.
I wcale nie próbowała zgrywać osoby, która znała kogoś takiego jak Dickman na wylot.
Mogła tylko snuć własne teorie, ale prawdopodobnie prawda i tak leżała gdzieś indziej. Jak to zwykle bywało.
Los był skurwysynem, ale zajebistym pisarzem. Nikt nie wymyślał takich tragikomedii jak on.
Skinęła tylko głową w odpowiedzi. Cóż, prawda. Ona chadzała swoimi ścieżkami, w swoje miejsca. Oni pewnie chodzili tam, gdzie lubili i chcieli, bez spowiadania się swoim kumplom. I tak sobie funkcjonowali. Dlatego nigdy nie nazwałaby ich mianem przyjaciół – zresztą, nie potrzebowała ich. Wystarczyło, że czuła się bezpiecznie.
Chociaż nie za bardzo okazywała wzrokowe zainteresowanie Alexowi, to jednak spojrzała na krawędź dachu. Fakt. Upadek z takiej wysokości skończyłby się natychmiastową śmiercią. Chyba że ktoś z okolicy zauważyłby spadającą osobę i udałoby mu się ją zatrzymać zaklęciem, co było praktycznie równe zeru.
Otworzyła nawet usta, żeby się odezwać, ale ostatecznie z tego zrezygnowała.
Najwidoczniej przychodzą tu ostatni desperaci, którzy i tak nie mają nic do stracenia.
Ale nie chciała zabrzmieć jak desperatka – chociaż była świadoma, że nią była. Alex tego prawdopodobnie nie wiedział. I nie musiał wiedzieć. On nie mówił nic o sobie, ona też niczego nie opowiadała.
Dlatego zaskoczył ją swoimi słowami, kiedy zbliżył się do krawędzi. Znów przeniosła na niego swój nieco zdziwiony wzrok, nie spodziewając się, że kiedykolwiek usłyszy coś takiego z ust Alexa.
Widocznie nie tylko ona tutaj miała dzisiaj melancholijny nastrój.
Nieco podniosła się do siadu, nie odrywając spojrzenia Alexa, gdy wyszeptała cichutko jedyne słowa, które nasuwały jej się w tej sytuacji:
— We are all mad here.
Mógł zrozumieć to, jak tylko chciał. Mógł kompletnie olać te słowa, albo udać, że nie usłyszał. Prawda była jednak taka, że był to pierwszy krok do wypowiedzianego rozumiem Twój stan. Nawet jeśli nie miała pojęcia, z czym tak naprawdę się borykał, czuła, że w pewnym stopniu go rozumie. Szczególnie dzisiaj. Szczególnie tutaj.
Chociaż byłoby znacznie ciekawiej, gdyby tylko wiedziała, że wypowiedziała dokładnie te same słowa, które przemknęły Alexowi przez myśli.
Nie posądzała go o roztaczanie wokół siebie jakiejś aury tajemniczości czy niewypowiedzianych historii. Zresztą, to, co mówił zabrzmiało nawet dość neutralnie… Tak, jakby stwierdzał fakt.
Tylko że ta wypowiedź była kompletnie niepotrzebna.
— Tak. Wiem – odpowiedziała mu, nawet na niego nie spoglądając, choć cały czas na jej wargach błąkał się delikatny uśmiech.
Żadne z nich nie wiedziało niczego o tym drugim. Byli paczką kumpli przez kilka lat, a mimo to nie wiedziała, w jakich realiach wychowywał się Alex, w jakich Valerian, w jakich Hiroshi. Nie znała ich problemów, nie wiedziała, co sprawiło, że byli tacy, jacy byli. I specjalnie jej to nawet nie obchodziło. Ona nie dzieliła się swoimi tragicznymi opowieściami – oni również nie, sprawa była załatwiona.
I wcale nie próbowała zgrywać osoby, która znała kogoś takiego jak Dickman na wylot.
Mogła tylko snuć własne teorie, ale prawdopodobnie prawda i tak leżała gdzieś indziej. Jak to zwykle bywało.
Los był skurwysynem, ale zajebistym pisarzem. Nikt nie wymyślał takich tragikomedii jak on.
Skinęła tylko głową w odpowiedzi. Cóż, prawda. Ona chadzała swoimi ścieżkami, w swoje miejsca. Oni pewnie chodzili tam, gdzie lubili i chcieli, bez spowiadania się swoim kumplom. I tak sobie funkcjonowali. Dlatego nigdy nie nazwałaby ich mianem przyjaciół – zresztą, nie potrzebowała ich. Wystarczyło, że czuła się bezpiecznie.
Chociaż nie za bardzo okazywała wzrokowe zainteresowanie Alexowi, to jednak spojrzała na krawędź dachu. Fakt. Upadek z takiej wysokości skończyłby się natychmiastową śmiercią. Chyba że ktoś z okolicy zauważyłby spadającą osobę i udałoby mu się ją zatrzymać zaklęciem, co było praktycznie równe zeru.
Otworzyła nawet usta, żeby się odezwać, ale ostatecznie z tego zrezygnowała.
Najwidoczniej przychodzą tu ostatni desperaci, którzy i tak nie mają nic do stracenia.
Ale nie chciała zabrzmieć jak desperatka – chociaż była świadoma, że nią była. Alex tego prawdopodobnie nie wiedział. I nie musiał wiedzieć. On nie mówił nic o sobie, ona też niczego nie opowiadała.
Dlatego zaskoczył ją swoimi słowami, kiedy zbliżył się do krawędzi. Znów przeniosła na niego swój nieco zdziwiony wzrok, nie spodziewając się, że kiedykolwiek usłyszy coś takiego z ust Alexa.
Widocznie nie tylko ona tutaj miała dzisiaj melancholijny nastrój.
Nieco podniosła się do siadu, nie odrywając spojrzenia Alexa, gdy wyszeptała cichutko jedyne słowa, które nasuwały jej się w tej sytuacji:
— We are all mad here.
Mógł zrozumieć to, jak tylko chciał. Mógł kompletnie olać te słowa, albo udać, że nie usłyszał. Prawda była jednak taka, że był to pierwszy krok do wypowiedzianego rozumiem Twój stan. Nawet jeśli nie miała pojęcia, z czym tak naprawdę się borykał, czuła, że w pewnym stopniu go rozumie. Szczególnie dzisiaj. Szczególnie tutaj.
Chociaż byłoby znacznie ciekawiej, gdyby tylko wiedziała, że wypowiedziała dokładnie te same słowa, które przemknęły Alexowi przez myśli.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.