15-09-2021, 10:21 PM
Może faktycznie nie powinien był iść na tą imprezę. Przecież nie lubił imprez, co go podkusiło? A jednak przy tym też zastanowił się czy faktycznie nie byłoby tak samo, tylko tak całkiem bez jego udziału, a nie tylko połowicznie. Alex zawsze działał tak samo - był wkurwiony, wylewał to na innych. Lał ich kwasem, bo sam czuł się wtedy lepiej. Naturalnie, jak każde z nich, miał swoje do uciszenia w głowie, jednak zbyt bardzo w tym wszystkim kojarzył mu się chwilami z jego ojcem. Szczególnie ta tyranistyczna część.
Trochę czuł się mimo to winny, że zmył się zostawiając Valeriana i Alice na pastwę Alexa. Valerianowi nigdy w życiu nie powiedziałby tego nawet w sugestii skrytej między wierszami, ale zwyczajnie bał się go. Bał się tego gniewu i niszczycielstwa. Zazwyczaj to ich chroniło w szkole, jednak bywało, że ten gniew obracał się na nich, a Hiro czuł się znowu jakby był w domu, mały, bezbronny, pełny poczycia frustracji i niesprawiedliwości, jak i niemocy, stojący przed ojcem niczym statuą okrutną, bezwzględną i równie niszczącą każdą cząstkę siły i buntu, jaką uparcie starał się zgromadzić by przetrwać. I choć mimo wszystko różnili się od siebie, bywały te pojedyncze momenty, ten specyficzny błysk w oku, gdzie Hiroshi nie potrafił nie widzieć ich jako jedno. Czy to bardzo spierdolone, że uciekając z domu, widać znalazł wzorzec ojcowski w szkole?
Nie od dziś miał takie myśli, ani nie od tej imprezy. Zwykle nie chodziły za nim tak bardzo, bo było bezpiecznie. Dopiero po takich sytuacjach jak ta sprzed kilku dni potrzebował kilku dni na przekonanie samego siebie, że Alex nie chce dla nich źle, dla niego. Że nie skrzywdzi go, bo ktoś mu nadepnął na nogę. Są drużyną, tak? Gangiem.
Nie umknęło jednak jego uwadze, że nie on jeden unika "alfy" jak ognia. On i Alice niemalże traktowali się jak powietrze i wyglądało jakby nie miało się to zmienić w najbliższym czasie. Nie wiedział co się stało na imprezie, z żadnym tak naprawdę praktycznie nie zamienił słowa przez te trzy dni, walcząc z własnymi demonami i też uciekając od wstydu bycia tym frajerem, który zamiast zostać na statku razem z załogą, skacze z aburtę, ratując tylko własny tyłek. Nie był z tego dumny. Nigdy nie był, jednak ostatecznie czy to był pierwszy raz?
Idąc na wieże astronomiczną, nie spodziewał się tam nikogo. Bardziej po prostu chciał uciec od ludzi i się wyciszyć przy papierosku, może po raz tysięczny pomyśleć jak zabrać się za poskładanie tej sytuacji z powrotem do kupy. Ich, jako drużyny, do ładu. I los widać zdecydował się w końcu sam mu pomóc, jako że pomysłów miał zero, i gdy wszedł na samą górę, jego oczom ukazała się znajoma sylwetka. Zatrzymał się na przedostatnim schodku w chwili zawahania, aż mu się zrobiło gorąco ze stresu. Ze wszystkich osób, z nią chciał porozmawiać w zasadzie najbardziej. Może dlatego ostatecznie podszedł, by oprzeć się obok niej - choć jak zawsze umowne pół metra dalej - o barierkę i w pierwszej chwili w milczeniu zapalić papierosa. Zerknął na nią niepewnie, krótko, zaciągając się tytoniem.
- Ciężki dzień? - zagaił w końcu sztywno, próbując jakoś... Na początek zagaić, wyczuć jak się do niego dziewczyna ma.