17-09-2021, 08:13 PM
Nie wiedziała, czy jest bardziej wkurwiona, czy zrozpaczona, a może bardziej przerażona. Szczerze żałowała, że dała się wyciągnąć na tę imprezę – i chociaż miała nadzieję, że na niej odreaguje całe wakacje, to tak naprawdę dorobiła się tylko kolejnej… traumy.
Może aż tak ekstremalnie nie mogła tego nazwać, ale ani odrobinę jej się nie polepszyło. Czuła się gorzej. A w dodatku było jej cholernie ciężko.
Alex wcale się na niej nie mścił. Widziała go kilka razy w pokoju wspólnym, ale zamiast podtrzymać kontakt wzrokowy, zagadać, cokolwiek, udawał, że Alice nie istnieje. Może to i nawet lepiej – ona odwzajemniała mu się tym samy, zaszczycając go co najwyżej przelotnym spojrzeniem, nie dłuższym niż było konieczne. Była wkurwiona, a cała złość kumulowała się obecnie wokół jego popierdolonej osoby. A co ją wpieniało jeszcze bardziej, to to, że absolutnie nie poczuwał się do winy.
Za to ona czuła się skrzywdzona. Skrzywdzona przez niego, bo chociaż doskonale wiedział o tym jednym dziwacznym warunku kontaktów z nią, i tak wystawił ją dla własnej frajdy i przyjemności na kolejną dawkę strachu i zmagania się z lękami.
Pierdolony egoista. Nienawidziła go z całego serca i miała szczerą nadzieję, że w końcu zniknie z jej życia. Po czymś takim nie było nawet szansy, żeby zapomniała o tym, co jej zrobił.
On podniósł aferę o polaną koszulkę. Co powinna zrobić ona za zafundowanie jej nocy pełnej napadów lęku, niemalże szlochania, i powracającymi, jeszcze niewygasłymi do końca wspomnieniami z wakacji? Chyba go na miejscu zamordować, po bardzo długim Cruciatusie.
Inna sprawa, że wtedy nie byłaby w stanie tego zrobić, bo chociaż była wściekła, to wśród jej emocji dominował lęk.
Szukała ukojenia w beztroskich objęciach powieści i muzyki. Praktycznie na całą niedzielę zamknęła się w muzycznej komnacie, gdzie mogła ukoić swój ból poprzez dźwięki płynące z dotyku białych i czarnych klawiszy… a poniedziałek, poza zajęciami, zajęła czytaniem książki w pokoju wspólnym.
Nie zmieniało to faktu, że czuła się okropnie.
W dodatku ten niewyżyty chuj jutro miał mieć urodziny. I nie miała pojęcia, co powinna zrobić – czy jednak złożyć mu życzenia z taką samą pogardą, jak pożegnała go na imprezie, czy potraktować go z chłodną ignorancją. Obie opcje wydawały jej się dobre, ale jedna musiała być w czymś lepsza od drugiej. Musiała tylko wybadać, która szpilka zaboli go mocniej.
Po zajęciach uciekła dosłownie na moment na wieżę astronomiczną, gdzie wyciągnęła papierosa z paczki zwiniętej jeszcze z domu, i podpaliła go drobną iskrą. Jej płuca wypełniły się dymem, który za moment powoli z nich wypuściła i odchyliła lekko głowę.
Usłyszała za sobą kroki. Przez własne doświadczenia nauczyła się być czujna. Rozróżniała ludzi po sposobie chodzenia – dzięki temu ciężej było ją zaskoczyć. I dzięki temu wiedziała już, że zbliżał się do niej Hiroshi.
Prawie zapomniała, że on również wypadł z łask Alexa, głównie przez ulotnienie się z imprezy. Ale szczerze, wolałaby być na jego miejscu, niż przeżyć to, co zgotował jej Dickman.
Słyszała, jak zawahał się przy ostatnim schodku. Zapewne ją zauważył przy balustradzie. Czy się wystraszył? Spodziewał awantury za to, że ich opuścił? Jeśli tak, mógł już teraz sobie to darować, miała gdzieś, czy był czy nie. Jak dla niej, mogło go nie być na tej imprezie w ogóle. Nic nie stracił. Powiedziałaby nawet, że zyskał. Na pewno nie sprowadzoną do parteru i podeptaną psychikę.
W końcu jednak zdecydował się podejść. Chociaż nie zwróciła ku niemu swojego wzroku, dostrzegła, jak staje w pewnej odległości od niej. Przynajmniej on choć trochę szanował granice, które nałożyła Alice.
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc zaczepne pytanie Kojimy.
— Ciężkie życie – odpowiedziała mu, w sumie rozbrajająco szczerze. – Przyszedłeś dołączyć do grona wygnańców? – uniosła brew, dopiero teraz zwracając ku niemu swoją twarz.
Może aż tak ekstremalnie nie mogła tego nazwać, ale ani odrobinę jej się nie polepszyło. Czuła się gorzej. A w dodatku było jej cholernie ciężko.
Alex wcale się na niej nie mścił. Widziała go kilka razy w pokoju wspólnym, ale zamiast podtrzymać kontakt wzrokowy, zagadać, cokolwiek, udawał, że Alice nie istnieje. Może to i nawet lepiej – ona odwzajemniała mu się tym samy, zaszczycając go co najwyżej przelotnym spojrzeniem, nie dłuższym niż było konieczne. Była wkurwiona, a cała złość kumulowała się obecnie wokół jego popierdolonej osoby. A co ją wpieniało jeszcze bardziej, to to, że absolutnie nie poczuwał się do winy.
Za to ona czuła się skrzywdzona. Skrzywdzona przez niego, bo chociaż doskonale wiedział o tym jednym dziwacznym warunku kontaktów z nią, i tak wystawił ją dla własnej frajdy i przyjemności na kolejną dawkę strachu i zmagania się z lękami.
Pierdolony egoista. Nienawidziła go z całego serca i miała szczerą nadzieję, że w końcu zniknie z jej życia. Po czymś takim nie było nawet szansy, żeby zapomniała o tym, co jej zrobił.
On podniósł aferę o polaną koszulkę. Co powinna zrobić ona za zafundowanie jej nocy pełnej napadów lęku, niemalże szlochania, i powracającymi, jeszcze niewygasłymi do końca wspomnieniami z wakacji? Chyba go na miejscu zamordować, po bardzo długim Cruciatusie.
Inna sprawa, że wtedy nie byłaby w stanie tego zrobić, bo chociaż była wściekła, to wśród jej emocji dominował lęk.
Szukała ukojenia w beztroskich objęciach powieści i muzyki. Praktycznie na całą niedzielę zamknęła się w muzycznej komnacie, gdzie mogła ukoić swój ból poprzez dźwięki płynące z dotyku białych i czarnych klawiszy… a poniedziałek, poza zajęciami, zajęła czytaniem książki w pokoju wspólnym.
Nie zmieniało to faktu, że czuła się okropnie.
W dodatku ten niewyżyty chuj jutro miał mieć urodziny. I nie miała pojęcia, co powinna zrobić – czy jednak złożyć mu życzenia z taką samą pogardą, jak pożegnała go na imprezie, czy potraktować go z chłodną ignorancją. Obie opcje wydawały jej się dobre, ale jedna musiała być w czymś lepsza od drugiej. Musiała tylko wybadać, która szpilka zaboli go mocniej.
Po zajęciach uciekła dosłownie na moment na wieżę astronomiczną, gdzie wyciągnęła papierosa z paczki zwiniętej jeszcze z domu, i podpaliła go drobną iskrą. Jej płuca wypełniły się dymem, który za moment powoli z nich wypuściła i odchyliła lekko głowę.
Usłyszała za sobą kroki. Przez własne doświadczenia nauczyła się być czujna. Rozróżniała ludzi po sposobie chodzenia – dzięki temu ciężej było ją zaskoczyć. I dzięki temu wiedziała już, że zbliżał się do niej Hiroshi.
Prawie zapomniała, że on również wypadł z łask Alexa, głównie przez ulotnienie się z imprezy. Ale szczerze, wolałaby być na jego miejscu, niż przeżyć to, co zgotował jej Dickman.
Słyszała, jak zawahał się przy ostatnim schodku. Zapewne ją zauważył przy balustradzie. Czy się wystraszył? Spodziewał awantury za to, że ich opuścił? Jeśli tak, mógł już teraz sobie to darować, miała gdzieś, czy był czy nie. Jak dla niej, mogło go nie być na tej imprezie w ogóle. Nic nie stracił. Powiedziałaby nawet, że zyskał. Na pewno nie sprowadzoną do parteru i podeptaną psychikę.
W końcu jednak zdecydował się podejść. Chociaż nie zwróciła ku niemu swojego wzroku, dostrzegła, jak staje w pewnej odległości od niej. Przynajmniej on choć trochę szanował granice, które nałożyła Alice.
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc zaczepne pytanie Kojimy.
— Ciężkie życie – odpowiedziała mu, w sumie rozbrajająco szczerze. – Przyszedłeś dołączyć do grona wygnańców? – uniosła brew, dopiero teraz zwracając ku niemu swoją twarz.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.