18-09-2021, 12:12 PM
Skinęła krótko głową. Tak, Tim był jeszcze dzieciakiem. Tak samo jeszcze niewinnym, jak ona w jego wieku. Na swoje szczęście, siódme urodziny mogła spędzić jeszcze normalnie i cieszyć się – o ile mogła się tym faktycznie cieszyć – pójściem do szkoły. Dopiero niedługo później wszystko zaczęło się zmieniać. Matka przyprowadziła do domu Clyde’a i nie pomogły absolutnie żadne jej krzyki i protesty, że go tutaj nie chce. Nie pomogło zamykanie się w pokoju – Clyde zawsze powstrzymywał mamę przed pójściem do niej, przed rozmową. Czekał, aż w końcu jej przejdzie. Grał na czas. Wiedział, że dzieciaka wystarczy tylko złamać.
Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, już wtedy zachowywał się jak skończony, pozbawiony empatii skurwysyn. Po prostu mniej go znały, a on lepiej się maskował. Dobierał ostrożnie ładne słówka, przekonywał, był łagodny, grał dobrego i poszkodowanego przez dyskryminację humorzastego dziecka.
I jak tak teraz myślała, to może od początku przeczuwała, że Clyde wprowadzi do jej domu zło. Że zniszczy nie tylko matkę, ale zacznie zatruwać też i ją.
Matka była nie do uratowania. Był moment, kiedy istniała jeszcze szansa, żeby uciec, zostawić wszystko za sobą… ale przepadła. Uległa mu, a Alice została razem z nią, bo była zbyt mała, aby sobie poradzić. Aby mogła za siebie decydować. Pewnie zgłosiliby jej zaginięcie na policję, policja by ją znalazła i przywiozła do domu. Na tym skończyłaby się historia. Była już od początku na przegranej pozycji.
Ale Tim… Tim był zbyt mały, aby rozumieć, co się działo. Tim zawsze był niewinny, malutki i bezbronny. Stał się jej małym oczkiem w głowie i z jakiegoś powodu ujebała sobie w swojej dziecięcej główce, że musi go chronić. Nikt jej nigdy tego nie powiedział – ale nikt nie musiał. Zawsze była przy nim. Gdy matka jeszcze była w stanie się nim opiekować, podpatrywała, jak go karmiła czy zmieniała pieluchy, a potem sama się tego nauczyła. Zajmowała się nim, kiedy wracała do domu ze szkoły, bawiła się, uczyła chodzić, mówić, czytać, pisać, uczyła, jak to jest być kochanym, a przede wszystkim – chroniła go, aby nie musiał tylko cierpieć z braku poczucia bezpieczeństwa. Zawsze stawała między nim a ojczymem, jak lwica broniąca własne dziecko. Znosząca wszystko, każdy cios, który los dla niej przygotował.
Jak się nad tym zastanowiła, to może właśnie dlatego Tiara Przydziału wybrała dla niej Gryffindor. Może niekoniecznie lew, ale lwica do niej pasowała. Opiekująca się małymi. Broniąca je – i polująca, kiedy nadchodził odpowiedni moment. Nie potrzebowała lwa do przeżycia. Umiała zająć się sobą sama.
Jeśli nawet Alex okazał jakieś oznaki zdziwienia, Alice ich nie dostrzegła, zbyt zajęta demonstrowaniem mu zdjęcia. Może to była zbytnia wylewność jak na nią, ale… w zasadzie zapytał. A ona nie wstydziła się brata. Czuła, że Timem mogłaby się pochwalić zawsze, ktokolwiek tylko chciałby jej wysłuchać.
Z początku nie zauważyła nawet zmiany w jego nastroju. Sama przyglądała się zdjęciu z delikatnym uśmiechem, jakby wyzwalało w niej wszelkie najszczęśliwsze wspomnienia, jakby była esencją dobroci, która była gdzieś tam głęboko zakopana w sercu Alice.
Dopiero kiedy zadał pytanie, zmarszczyła lekko brwi. To była ta kwestia, która również ją martwiła. Chciała, aby Tim również okazał się czarodziejem. Aby, kiedy jej nie będzie już w domu, znalazł się w tak bezpiecznym miejscu jak Hogwart i tutaj spędzał chwile normalności. Na święta i wakacje mogłaby go w końcu zabierać do siebie, gdziekolwiek by mieszkała i za cokolwiek by żyła, ale… ale to była dość pocieszająca wizja.
— Nie – z cichym westchnieniem złożyła zdjęcie i powoli, ostrożnie włożyła je do kieszeni. – Ale u siebie też ich nie zauważałam. Były bardzo subtelne, a pojawiały się głównie wtedy… kiedy się bałam… - zniżyła głos niemalże do szeptu. To była ta cięższa strona jej historii. Strach był na porządku dziennym, a jej moc najwidoczniej pojawiała się na tyle delikatnie, aby ją obronić.
Tim nie musiał się bać. Gdy wracała do domu na wakacje czy ferie, wydawał się normalnym dzieckiem. Jakby nie działa mu się żadna krzywda – chociaż zapewne brak siostry i matka zalana w trupa wcale nie pomagały mu w dorastaniu.
A może był bardziej dzielny niż się spodziewała?
Dopiero teraz przeniosła na niego swoje spojrzenie. Chyba nawet chciała coś powiedzieć, ale słowa zamarły na jej wargach, gdy dostrzegła, że widocznie coś było nie tak.
Alex nigdy nie był taki nerwowy. Znała go może krótko, bo trzy lata zaledwie, ale wiedziała, że nigdy nie zachowywał się… w taki sposób. Swoją nerwowość raczej wyrażał poprzez agresję, nie poprzez wycofywanie się i… może jej się zdawało, ale czy nie starał się unikać za wszelką cenę jej wzroku?
Zwróciła się bardziej w jego stronę, siadając na boku i przez moment przyglądając mu się odrobinę badawczo. Coś było nie tak. Patrzyła, jak odrobinę zbyt nerwowo odpala skręta, a potem, niemal natychmiast, sięga po alkohol. Jakby chciał zrobić cokolwiek, byleby tylko zagłuszyć nastrój, w którym się znalazł.
Tylko dlaczego się w nim znalazł?
Zmienił się nagle, kiedy wspomniała o Timie, kiedy o nim opowiedziała. Nie dostrzegała w jego oczach pogardy dla tej rodzinnej więzi, ani też pretensji, po co mu to mówiła. Zamiast tego on, który zawsze był typem nieugiętym, wydawał się w tym momencie wycofany, próbujący zamaskować swoją niezręczność poprzez każdy możliwy gest.
Niemożliwe. Czyżby przypadkiem trafiła na punkt, który bolał jego…?
— Ty nie masz rodzeństwa? – tylko końcówka zdania, podniesiony na samym końcu ton głosu zdradzał, że jest to pytanie. Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, coś, o czym była praktycznie już przekonana.
Lecz wtedy jej myśli pogalopowały nieco dalej. Czy brak rodzeństwa wywołuje u człowieka aż taki ból? Zdecydowanie nie, nadal jest się szczęśliwym, znajduje się przyjaciół, żyje się dalej, chyba że…
Chyba że dostrzega się u kogoś miłość, której nigdy się nie otrzymało.
Jakby sama zaskoczona własnymi myślami, zagryzła nieco nerwowo wargę i opuściła głowę. Kurwa. Nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Przykro mi? Było chyba najgorszym, co mogła wymyślić. Alex wściekłby się na myśl, że się nad nim lituje. Sama by się wściekła. Nie chciała czuć od nikogo litości. Nie chciała… w zasadzie nic nie chciała. Chciała, żeby wszyscy się od niej odwalili. A jeśli się interesowali tak bardzo, to żeby w jakiś sposób jej pomogli.
Dlatego postanowiła milczeć. Czasami słowa potrafią tylko dodatkowo ranić. Czasami milczenie jest większym zrozumieniem.
Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, już wtedy zachowywał się jak skończony, pozbawiony empatii skurwysyn. Po prostu mniej go znały, a on lepiej się maskował. Dobierał ostrożnie ładne słówka, przekonywał, był łagodny, grał dobrego i poszkodowanego przez dyskryminację humorzastego dziecka.
I jak tak teraz myślała, to może od początku przeczuwała, że Clyde wprowadzi do jej domu zło. Że zniszczy nie tylko matkę, ale zacznie zatruwać też i ją.
Matka była nie do uratowania. Był moment, kiedy istniała jeszcze szansa, żeby uciec, zostawić wszystko za sobą… ale przepadła. Uległa mu, a Alice została razem z nią, bo była zbyt mała, aby sobie poradzić. Aby mogła za siebie decydować. Pewnie zgłosiliby jej zaginięcie na policję, policja by ją znalazła i przywiozła do domu. Na tym skończyłaby się historia. Była już od początku na przegranej pozycji.
Ale Tim… Tim był zbyt mały, aby rozumieć, co się działo. Tim zawsze był niewinny, malutki i bezbronny. Stał się jej małym oczkiem w głowie i z jakiegoś powodu ujebała sobie w swojej dziecięcej główce, że musi go chronić. Nikt jej nigdy tego nie powiedział – ale nikt nie musiał. Zawsze była przy nim. Gdy matka jeszcze była w stanie się nim opiekować, podpatrywała, jak go karmiła czy zmieniała pieluchy, a potem sama się tego nauczyła. Zajmowała się nim, kiedy wracała do domu ze szkoły, bawiła się, uczyła chodzić, mówić, czytać, pisać, uczyła, jak to jest być kochanym, a przede wszystkim – chroniła go, aby nie musiał tylko cierpieć z braku poczucia bezpieczeństwa. Zawsze stawała między nim a ojczymem, jak lwica broniąca własne dziecko. Znosząca wszystko, każdy cios, który los dla niej przygotował.
Jak się nad tym zastanowiła, to może właśnie dlatego Tiara Przydziału wybrała dla niej Gryffindor. Może niekoniecznie lew, ale lwica do niej pasowała. Opiekująca się małymi. Broniąca je – i polująca, kiedy nadchodził odpowiedni moment. Nie potrzebowała lwa do przeżycia. Umiała zająć się sobą sama.
Jeśli nawet Alex okazał jakieś oznaki zdziwienia, Alice ich nie dostrzegła, zbyt zajęta demonstrowaniem mu zdjęcia. Może to była zbytnia wylewność jak na nią, ale… w zasadzie zapytał. A ona nie wstydziła się brata. Czuła, że Timem mogłaby się pochwalić zawsze, ktokolwiek tylko chciałby jej wysłuchać.
Z początku nie zauważyła nawet zmiany w jego nastroju. Sama przyglądała się zdjęciu z delikatnym uśmiechem, jakby wyzwalało w niej wszelkie najszczęśliwsze wspomnienia, jakby była esencją dobroci, która była gdzieś tam głęboko zakopana w sercu Alice.
Dopiero kiedy zadał pytanie, zmarszczyła lekko brwi. To była ta kwestia, która również ją martwiła. Chciała, aby Tim również okazał się czarodziejem. Aby, kiedy jej nie będzie już w domu, znalazł się w tak bezpiecznym miejscu jak Hogwart i tutaj spędzał chwile normalności. Na święta i wakacje mogłaby go w końcu zabierać do siebie, gdziekolwiek by mieszkała i za cokolwiek by żyła, ale… ale to była dość pocieszająca wizja.
— Nie – z cichym westchnieniem złożyła zdjęcie i powoli, ostrożnie włożyła je do kieszeni. – Ale u siebie też ich nie zauważałam. Były bardzo subtelne, a pojawiały się głównie wtedy… kiedy się bałam… - zniżyła głos niemalże do szeptu. To była ta cięższa strona jej historii. Strach był na porządku dziennym, a jej moc najwidoczniej pojawiała się na tyle delikatnie, aby ją obronić.
Tim nie musiał się bać. Gdy wracała do domu na wakacje czy ferie, wydawał się normalnym dzieckiem. Jakby nie działa mu się żadna krzywda – chociaż zapewne brak siostry i matka zalana w trupa wcale nie pomagały mu w dorastaniu.
A może był bardziej dzielny niż się spodziewała?
Dopiero teraz przeniosła na niego swoje spojrzenie. Chyba nawet chciała coś powiedzieć, ale słowa zamarły na jej wargach, gdy dostrzegła, że widocznie coś było nie tak.
Alex nigdy nie był taki nerwowy. Znała go może krótko, bo trzy lata zaledwie, ale wiedziała, że nigdy nie zachowywał się… w taki sposób. Swoją nerwowość raczej wyrażał poprzez agresję, nie poprzez wycofywanie się i… może jej się zdawało, ale czy nie starał się unikać za wszelką cenę jej wzroku?
Zwróciła się bardziej w jego stronę, siadając na boku i przez moment przyglądając mu się odrobinę badawczo. Coś było nie tak. Patrzyła, jak odrobinę zbyt nerwowo odpala skręta, a potem, niemal natychmiast, sięga po alkohol. Jakby chciał zrobić cokolwiek, byleby tylko zagłuszyć nastrój, w którym się znalazł.
Tylko dlaczego się w nim znalazł?
Zmienił się nagle, kiedy wspomniała o Timie, kiedy o nim opowiedziała. Nie dostrzegała w jego oczach pogardy dla tej rodzinnej więzi, ani też pretensji, po co mu to mówiła. Zamiast tego on, który zawsze był typem nieugiętym, wydawał się w tym momencie wycofany, próbujący zamaskować swoją niezręczność poprzez każdy możliwy gest.
Niemożliwe. Czyżby przypadkiem trafiła na punkt, który bolał jego…?
— Ty nie masz rodzeństwa? – tylko końcówka zdania, podniesiony na samym końcu ton głosu zdradzał, że jest to pytanie. Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, coś, o czym była praktycznie już przekonana.
Lecz wtedy jej myśli pogalopowały nieco dalej. Czy brak rodzeństwa wywołuje u człowieka aż taki ból? Zdecydowanie nie, nadal jest się szczęśliwym, znajduje się przyjaciół, żyje się dalej, chyba że…
Chyba że dostrzega się u kogoś miłość, której nigdy się nie otrzymało.
Jakby sama zaskoczona własnymi myślami, zagryzła nieco nerwowo wargę i opuściła głowę. Kurwa. Nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Przykro mi? Było chyba najgorszym, co mogła wymyślić. Alex wściekłby się na myśl, że się nad nim lituje. Sama by się wściekła. Nie chciała czuć od nikogo litości. Nie chciała… w zasadzie nic nie chciała. Chciała, żeby wszyscy się od niej odwalili. A jeśli się interesowali tak bardzo, to żeby w jakiś sposób jej pomogli.
Dlatego postanowiła milczeć. Czasami słowa potrafią tylko dodatkowo ranić. Czasami milczenie jest większym zrozumieniem.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.