18-09-2021, 03:42 PM
Odkąd pamiętał, nawet od czasu bycia jeszcze gówniarzem z mlekiem pod nosem, nie afiszował się z destrukcyjnym poczuciem pustki wewnątrz. Była tam zawsze, byłą częścią jego samego i nauczył się z nią żyć. Żadna rodzina zastępcza nigdy jej nie wypełniła, a każdy powrót do domu dziecka wręcz powiększał. Dlatego z czasem zaczął zagłuszać ją agresją - zarówno słowną, jak i fizyczną, z czego ta druga dodatkowo niosła za sobą poczucie, że krwawi tak, jak każdy inny komu przyjebie odpowiednio mocno, więc w jakimś tam stopniu jest taki, jak inni. Zdecydowanie wolał, żeby ludzie go nie lubili, żeby bali się do niego odezwać, podejść, to było dużo bezpieczniejsze od zezwolenia na jakiekolwiek emocjonalne zażyłości. O ile w ogóle potrafił emocjonalnie się z kimś związać, bo szczerze w to wątpił. I nie chciał, ludzie i tak w pewnej chwili zawodzą.
Jeśli miałby jakoś konkretniej określić to nagłe pogłębienie ponurej melancholii, która przygnała go na dach i została dokarmiona uczuciem bycia wybrakowanym, to mógłby stwierdzić, że to chyba zazdrość. Nie ta paląca, żądająca rozlewu krwi i wyładowania nerwów, ale ta rozdrapująca sączące się od lat rany. Jakiekolwiek demony ścigały Alice, teraz wiedział jak bardzo są inne od jego demonów. Bo ona miała rodzinę, miała kogoś zaufanego, miała w życiu ciepło i wsparcie.
I o dziwo - pewnie dzięki ogólnemu dziś nastrojowi - nie poczuł złości, nie chciał jej przygadać, nie chciał być złośliwy. No dobrze, chciał, ale z jakiegoś powodu nie mógł tego z siebie wykrzesać, nie przebijało się przez grubą i skondensowaną warstwę melancholii. Jutro na kacu pewnie mu przejdzie i znowu będzie wkurwiającym i bezlitosnym sobą, z sadystycznym uśmiechem poniżającym innych dla poprawienia własnego samopoczucia.
Pokiwał niemrawo głową, jak dziewczyna przyznała brak znaków magii u Tima. Właściwie u niego magia też nie objawiała się w jakiś wyjątkowo spektakularny sposób, po prostu pomagała mu wygrywać w bójkach fizycznych. W jego przypadku nie było to spowodowane strachem, a rosnącą wściekłością na przeciwnika.
- Wszystko może się jeszcze zmienić. Albo sam nie ogarnia, że dzieją się wokół niego dziwactwa kiedy cię nie ma, to i nie może ci o tym powiedzieć. Albo nie chce. Wie czego uczysz się w Hogwarcie? - Tak, zdecydowanie rozmowa o smarku była bezpieczna i miał nadzieję, że nie obróci się przeciwko niemu.
Ale życie też już nauczyło go, że "nadzieja" chyba nigdy nie przekłada się na rzeczywistość.
Drgnął nieznacznie na słowa Alice. Ta zmiana tonu na końcu wypowiedzi chyba była jedynie grzecznością z jej strony, bo brzmiała na przekonaną o właśnie takim stanie rzeczy. Trochę niebezpieczny grunt tylko i wyłącznie z tego względu, że przeniósł jej uwagę z małego Tima, na Alexa, czyli coś czego chciał uniknąć.
W odpowiedzi pokręcił głową i wygrzebał z paczki kolejnego skręta. Odpalił, zaciągnął się głęboko i dopiero na wydechu, wypuszczając dym z płuc odpowiedział.
- Nie. Jestem tylko ja. - W tych słowach było dużo więcej, niż samo podkreślenie, że nie ma rodzeństwa. Bo był sam przez całe życie. Niby mógłby uznać dzieciaki z domu dziecka za swoje rodzeństwo, ale... nie. Nie byli dla niego nikim więcej, jak gówniarzami mieszkającymi pod tym samym dachem i nie chciał mieć z nimi nic więcej wspólnego.
Chcąc odwrócić od siebie uwagę Alice, wyciągnął w jej kierunku skręta. Zerknął na nią przelotnie, zanim spojrzał w ciemniejące z wolna niebo.
Jeśli miałby jakoś konkretniej określić to nagłe pogłębienie ponurej melancholii, która przygnała go na dach i została dokarmiona uczuciem bycia wybrakowanym, to mógłby stwierdzić, że to chyba zazdrość. Nie ta paląca, żądająca rozlewu krwi i wyładowania nerwów, ale ta rozdrapująca sączące się od lat rany. Jakiekolwiek demony ścigały Alice, teraz wiedział jak bardzo są inne od jego demonów. Bo ona miała rodzinę, miała kogoś zaufanego, miała w życiu ciepło i wsparcie.
I o dziwo - pewnie dzięki ogólnemu dziś nastrojowi - nie poczuł złości, nie chciał jej przygadać, nie chciał być złośliwy. No dobrze, chciał, ale z jakiegoś powodu nie mógł tego z siebie wykrzesać, nie przebijało się przez grubą i skondensowaną warstwę melancholii. Jutro na kacu pewnie mu przejdzie i znowu będzie wkurwiającym i bezlitosnym sobą, z sadystycznym uśmiechem poniżającym innych dla poprawienia własnego samopoczucia.
Pokiwał niemrawo głową, jak dziewczyna przyznała brak znaków magii u Tima. Właściwie u niego magia też nie objawiała się w jakiś wyjątkowo spektakularny sposób, po prostu pomagała mu wygrywać w bójkach fizycznych. W jego przypadku nie było to spowodowane strachem, a rosnącą wściekłością na przeciwnika.
- Wszystko może się jeszcze zmienić. Albo sam nie ogarnia, że dzieją się wokół niego dziwactwa kiedy cię nie ma, to i nie może ci o tym powiedzieć. Albo nie chce. Wie czego uczysz się w Hogwarcie? - Tak, zdecydowanie rozmowa o smarku była bezpieczna i miał nadzieję, że nie obróci się przeciwko niemu.
Ale życie też już nauczyło go, że "nadzieja" chyba nigdy nie przekłada się na rzeczywistość.
Drgnął nieznacznie na słowa Alice. Ta zmiana tonu na końcu wypowiedzi chyba była jedynie grzecznością z jej strony, bo brzmiała na przekonaną o właśnie takim stanie rzeczy. Trochę niebezpieczny grunt tylko i wyłącznie z tego względu, że przeniósł jej uwagę z małego Tima, na Alexa, czyli coś czego chciał uniknąć.
W odpowiedzi pokręcił głową i wygrzebał z paczki kolejnego skręta. Odpalił, zaciągnął się głęboko i dopiero na wydechu, wypuszczając dym z płuc odpowiedział.
- Nie. Jestem tylko ja. - W tych słowach było dużo więcej, niż samo podkreślenie, że nie ma rodzeństwa. Bo był sam przez całe życie. Niby mógłby uznać dzieciaki z domu dziecka za swoje rodzeństwo, ale... nie. Nie byli dla niego nikim więcej, jak gówniarzami mieszkającymi pod tym samym dachem i nie chciał mieć z nimi nic więcej wspólnego.
Chcąc odwrócić od siebie uwagę Alice, wyciągnął w jej kierunku skręta. Zerknął na nią przelotnie, zanim spojrzał w ciemniejące z wolna niebo.