18-09-2021, 07:14 PM
Pokiwała lekko głową w zamyśleniu. To było… miłe. To, że Alex chciał jakoś pokrzepić ją, powiedzieć, że jeszcze nie wszystko jest stracone, że może być jeszcze zupełnie inaczej. Chyba nigdy nie pomyślała, że mogłaby usłyszeć podobne słowa z jego ust. Że Alex Dickman, zamiast sadzić złośliwe komentarze czy coś na temat użalania się, mówił do niej całkiem miłym tonem. Zupełnie jakby byli dobrymi przyjaciółmi żalącymi się sobie nawzajem z problemów.
Cóż, nie byli. Nie oczekiwała, że nagle będą. Lecz dzisiejszy wieczór był dziwny. Inny niż wszystkie inne. Nie przypuszczała nawet, że przypadkowe spotkanie na dachu, na którym nigdy nikogo nie widziała, zaowocuje… właśnie taką rozmową. Tym bardziej po tym, co wydarzyło się między nimi te kilka tygodni temu na cholernej imprezie.
Uśmiechnęła się lekko na jego pytanie.
— Wie. Mniej więcej. Rozumie magię, jest nią zafascynowany. Dlatego uwielbia też Czekoladowe Żaby – skinęła tu głową w jego stronę, jakby chcąc mu dać znać, że dokładnie takie, jakie on sam dostał do niej przed chwilą. – Niesamowitym jest dla niego, że czekolada może rechotać i skakać. Niestety wie też, że nie mogę używać jej poza szkołą – dodała z cichym bolesnym westchnięciem.
Niestety, nie tylko on się o tym dowiedział. Dowiedział się również Clyde, który, choć z początku podchodził do niej jak pies do jeża, ostrożnie, jakby przez moment bał się o własną pozycję i chciał wybadać, jak może na nią wrócić – po jednym ruchu różdżki, po jednym rzuconym zaklęciu dowiedział się, że Alice nie może czarować. Chyba że chce, aby wyrzucili ją ze szkoły.
A nie chciała. Magia w chwili obecnej była jej jedynym ratunkiem. Jedyną obroną, jedyną przewagą nad tym demonem, jaką prawdopodobnie kiedykolwiek będzie miała.
Bo on miał ją w garści. I to kompletnie całą.
Zaraz jednak ponownie spojrzała na Alexa. Pokręcił głową, a potem czym prędzej sięgnął po kolejnego skręta. Przygryzła lekko wargę, zwracając głowę w stronę słońca, które znikało już za horyzontem.
Nie musiał mówić, aby zrozumiała, lecz krótkie nie, jestem tylko ja z jakiegoś względu sprawiło, że sama poczuła gulę w gardle.
Zrozumiała to jako coś więcej niż tylko wyznanie, że nie miał nigdy rodzeństwa. Zabrzmiał tak, jakby… jakby nigdy tak naprawdę nie miał rodziny. Nikogo, kogo otoczyłby miłością. Nikogo, kto kochałby jego.
Jak straszne musi być takie życie?
Nie podejrzewała siebie sama o to, ale naprawdę jej było przykro. Współczuła mu, jeśli taka była prawda i… zapewne to jednocześnie wyjaśniało, dlaczego taki był. Nigdy nie doznał miłości – nigdy nikogo nie kochał. Nie miał więc pretekstu, aby kogokolwiek traktować z litością, wyrozumiałością czy współczuciem.
Było jej przykro. A jednak nie powiedziała tego na głos. Gdyby postawiła się na jego miejscu – lub gdyby Alex dowiedział się więcej o jej problemach, sama nie chciałaby litości. Nie potrzebowała jej. Była silna, radziła sobie, nawet jeśli żyła z cierniem w boku.
Alex był taki sam. W tym momencie widziała to bardzo dokładnie. Chociaż różniły ich problemy, oboje starali się przetrwać. Oboje nie chcieliby litości. Sztucznych uśmiechów, grymasów czy poklepywania po ramieniu ze słowami, którymi można sobie najwyżej podetrzeć tyłek. Słowa nic w tej sytuacji nie zmienią. Tak samo jak fakt, że mu współczuła, w niczym mu nie pomagał.
Dostrzegłszy kątem oka ruch, zwróciła głowę w stronę Alexa. Z lekkim grymasem, który miał być uśmiechem, sięgnęła po skręta i bez wahania wzięła pierwszego bucha. A potem kolejnego. Przy trzecim odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, powoli kładąc się na dachówkach obok Alexa.
— Dzięki. Nie wiedziałam, jak bardzo tego potrzebuję – oddała mu grzecznie skręta, nie chcąc za bardzo wykorzystywać jego dobroci. Dzisiejszy dzień już i tak był okropnie dziwny, bezsensowny, pełen… wszystkiego, o czym nawet by nigdy nie śniła.
Za moment zaśmiała się pod nosem, gdy wpatrywała się w ciemniejące niebo.
— Ale będę potem kurewsko głodna.
Nic dziwnego, w końcu właśnie opuszczała kolację na rzecz siedzenia z Alexem na dachu. Ale nie przeszkadzało jej jego towarzystwo. Co lepsze, chyba nawet je polubiła.
Zwróciła lekko ku niemu wzrok.
— Idziesz potem coś zakosić do kuchni? – spytała.
W sumie zależało jej, aby powiedzieć cokolwiek. Domyślać się mogła, że Alex nie chce drążenia tematu. A ona nie chciała, aby myślał, że postrzegała go inaczej niż do tej pory. Nadal był dla niej skończonym dupkiem. Z tym, że teraz mniej więcej poznała, z jakimi demonami musi się borykać.
Cóż, nie byli. Nie oczekiwała, że nagle będą. Lecz dzisiejszy wieczór był dziwny. Inny niż wszystkie inne. Nie przypuszczała nawet, że przypadkowe spotkanie na dachu, na którym nigdy nikogo nie widziała, zaowocuje… właśnie taką rozmową. Tym bardziej po tym, co wydarzyło się między nimi te kilka tygodni temu na cholernej imprezie.
Uśmiechnęła się lekko na jego pytanie.
— Wie. Mniej więcej. Rozumie magię, jest nią zafascynowany. Dlatego uwielbia też Czekoladowe Żaby – skinęła tu głową w jego stronę, jakby chcąc mu dać znać, że dokładnie takie, jakie on sam dostał do niej przed chwilą. – Niesamowitym jest dla niego, że czekolada może rechotać i skakać. Niestety wie też, że nie mogę używać jej poza szkołą – dodała z cichym bolesnym westchnięciem.
Niestety, nie tylko on się o tym dowiedział. Dowiedział się również Clyde, który, choć z początku podchodził do niej jak pies do jeża, ostrożnie, jakby przez moment bał się o własną pozycję i chciał wybadać, jak może na nią wrócić – po jednym ruchu różdżki, po jednym rzuconym zaklęciu dowiedział się, że Alice nie może czarować. Chyba że chce, aby wyrzucili ją ze szkoły.
A nie chciała. Magia w chwili obecnej była jej jedynym ratunkiem. Jedyną obroną, jedyną przewagą nad tym demonem, jaką prawdopodobnie kiedykolwiek będzie miała.
Bo on miał ją w garści. I to kompletnie całą.
Zaraz jednak ponownie spojrzała na Alexa. Pokręcił głową, a potem czym prędzej sięgnął po kolejnego skręta. Przygryzła lekko wargę, zwracając głowę w stronę słońca, które znikało już za horyzontem.
Nie musiał mówić, aby zrozumiała, lecz krótkie nie, jestem tylko ja z jakiegoś względu sprawiło, że sama poczuła gulę w gardle.
Zrozumiała to jako coś więcej niż tylko wyznanie, że nie miał nigdy rodzeństwa. Zabrzmiał tak, jakby… jakby nigdy tak naprawdę nie miał rodziny. Nikogo, kogo otoczyłby miłością. Nikogo, kto kochałby jego.
Jak straszne musi być takie życie?
Nie podejrzewała siebie sama o to, ale naprawdę jej było przykro. Współczuła mu, jeśli taka była prawda i… zapewne to jednocześnie wyjaśniało, dlaczego taki był. Nigdy nie doznał miłości – nigdy nikogo nie kochał. Nie miał więc pretekstu, aby kogokolwiek traktować z litością, wyrozumiałością czy współczuciem.
Było jej przykro. A jednak nie powiedziała tego na głos. Gdyby postawiła się na jego miejscu – lub gdyby Alex dowiedział się więcej o jej problemach, sama nie chciałaby litości. Nie potrzebowała jej. Była silna, radziła sobie, nawet jeśli żyła z cierniem w boku.
Alex był taki sam. W tym momencie widziała to bardzo dokładnie. Chociaż różniły ich problemy, oboje starali się przetrwać. Oboje nie chcieliby litości. Sztucznych uśmiechów, grymasów czy poklepywania po ramieniu ze słowami, którymi można sobie najwyżej podetrzeć tyłek. Słowa nic w tej sytuacji nie zmienią. Tak samo jak fakt, że mu współczuła, w niczym mu nie pomagał.
Dostrzegłszy kątem oka ruch, zwróciła głowę w stronę Alexa. Z lekkim grymasem, który miał być uśmiechem, sięgnęła po skręta i bez wahania wzięła pierwszego bucha. A potem kolejnego. Przy trzecim odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, powoli kładąc się na dachówkach obok Alexa.
— Dzięki. Nie wiedziałam, jak bardzo tego potrzebuję – oddała mu grzecznie skręta, nie chcąc za bardzo wykorzystywać jego dobroci. Dzisiejszy dzień już i tak był okropnie dziwny, bezsensowny, pełen… wszystkiego, o czym nawet by nigdy nie śniła.
Za moment zaśmiała się pod nosem, gdy wpatrywała się w ciemniejące niebo.
— Ale będę potem kurewsko głodna.
Nic dziwnego, w końcu właśnie opuszczała kolację na rzecz siedzenia z Alexem na dachu. Ale nie przeszkadzało jej jego towarzystwo. Co lepsze, chyba nawet je polubiła.
Zwróciła lekko ku niemu wzrok.
— Idziesz potem coś zakosić do kuchni? – spytała.
W sumie zależało jej, aby powiedzieć cokolwiek. Domyślać się mogła, że Alex nie chce drążenia tematu. A ona nie chciała, aby myślał, że postrzegała go inaczej niż do tej pory. Nadal był dla niej skończonym dupkiem. Z tym, że teraz mniej więcej poznała, z jakimi demonami musi się borykać.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.