19-09-2021, 03:18 PM
Zaśmiał się gorzko na jej słowa. Nie przeczył, że jest egoistą. Nigdy temu nie przeczył, bo to było prawdą. Myślał o sobie - nawet pomimo tworzenia lojalności w grupie - bo jakby miał altruistycznie poświęcać się dla innych, to jego własne demony rozszarpałyby te śladowe ilości duszy, jakie podejrzewał posiadać. I chociaż denerwowało go, że Alice nie rozumiała i pewnie nie mogłaby zrozumieć nawet jakby wyłożył jej wszystko jak krowie na rowie, to mimo wszystko ani trochę nie dziwiło. Miała rodzinę. Miała to, czego on nigdy nie miał, więc wszelkie emocje i lęki, jakie obejmowały jego podświadomość u niej po prostu nie istniały.
Tym bardziej, że nawet sam Alex nie wiedział jak cholernie głęboko ma zakorzeniony lęk przed kolejnym porzuceniem, skąd miał wiedzieć, że jego matka biologiczna próbowała się go pozbyć zanim jeszcze w ogóle się urodził? Nikt poza nią samą tego nie wiedział. Ale wystarczyło mu wiedzieć, że nigdy go nie chciała, że został wyrzucony jak śmieć i znaleziony zupełnie przypadkiem na śmietniku. I gdyby nie ten przypadek, to pewnie by go tutaj nie było.
Nikt nigdy go nie chciał, czemu miałoby się to zmienić właśnie teraz?
- Właśnie, życie nie kończy się na jebanej szkole, później będzie tylko gorzej. Lepiej przyzwyczaić się teraz do skurwysyństwa świata, niż późnej zawodzić na każdym kroku. - Odwarknął jej tę odpowiedź trochę sfrustrowany świadomością, że naprawdę nie mógł jej tego wyjaśnić tak, żeby zrozumiała. Bo to nie tak, że miał ich dosyć i chciał ich zostawić jak zabawki, z których wyrósł. Wręcz przeciwnie. Ale jakoś nie mógł uwierzyć w to, że oni chcieliby z nim utrzymywać kontakt, jak już skończy szkołę. Był dla nich chujem - tak jak i dla całej reszty, chociaż dla nich w mniejszym stopniu - czerpał satysfakcję z tego, że oni też się go bali, nie był miły i pomocny. Skoro do tej pory nie chciały go nawet rodziny zastępcze, które z początku deklarowały się dać mu dom, to czemu gówniaki miałyby być inne? Tym bardziej, że mieli własne problemy, ścigały ich własne demony.
I pewnie dalej by na siebie warczeli, gdyby Alice gwałtownie nie zmieniła pozycji, odsuwając się jakby Alex co najmniej miał ją czymś zarazić. Zmarszczył brwi, przez sekundę czując jak ziejąca wewnątrz dziura zasysa go od środka. Właśnie o tym mówił - na wielu płaszczyznach. Odsunęła się się od niego. To wystarczyło, żeby przypomniał sobie bardzo dobitnie dlaczego tak desperacko chce odtrącić ich od siebie zanim skończy szkołę.
I wtedy też zjarany umysł połączył kropeczki. Zorientował się, że może to jej odsunięcie ma jednak inne podłoże. Przejmując od niej skręta - który spoczywał bezpiecznie między palcami jego wciąż wyciągniętej ręki - przez przypadek jej dotknął. Okej, wiedział, że Alice nie lubi dotyku, ale ten przypadkowy zdawała się już od jakiegoś czasu tolerować. Tylko czy aby na pewno było to proste "nie lubi"?
Powoli podniósł się do siadu, obserwując ją nieco uważniej - na ile pozwalało otumanienie alkoholem i thc. Jej skulona i wyraźnie spięta sylwetka emanowała strachem do tego stopnia, że nie sposób było to przeoczyć nawet na zjaraniu. Bała się... jego? W tej chwili chyba tak, choć pewnie pierwotne źródło strachu leżało gdzieś indziej. Ale to wystarczyło, żeby Alex poczuł się źle, bo chociaż chciał wzbudzać w gówniakach strach, to mimo wszystko nie aż taki, nie ten fizyczny, bo choćby go wkurwili do stopnia utraty kontroli, to nie zrobiłby im fizycznie krzywdy zostawiającej stałą szkodę. Skierowałby swoją wściekłość gdzieś indziej, gdzieś gdzie mu...nie zależy.
Fuck. Fuck, fuck, fuck. Czy naprawdę mu zależało na trójce gnojków tak bardzo, że...
Nie chciał o tym myśleć. Nie teraz. Ani w ogóle nigdy.
- Boisz się mnie. - To nie było pytanie, a stwierdzenie faktu. I nie było w tym wyrzutu, jedynie neutralne podkreślenie stanu rzeczy. - Rozumiem niechęć i obrzydzenie do nawet najmniejszego fizycznego kontaktu, ale ty się po prostu boisz. - To zabrzmiało już dużo bardziej jak zdumione zdanie sobie sprawy z tego, że trawa jest zielona, choć wmawiano mu co innego.
Z westchnieniem spojrzał przed siebie, w ciemność nocy przełamaną jedynie niknącą łuną na horyzoncie. Dopalił skręta i wyrzucił go przed siebie, nie zwracając uwagi czy spadł za krawędź dachu, czy zatrzymał się jednak na dachówkach.
Jak miał jej powiedzieć, że właśnie, kurwa, o to mu chodziło? Że właśnie tego strachu powinni się wyzbyć, bo jak przyjdzie im zmierzyć się z pojebanym światem poza murami szkoły, to przez strach mogą stać się ofiarami w oczach czyhających na każdym kroku drapieżników. On sam był drapieżnikiem, bo odmawiał bycia ofiarą, prawo dżungli wszędzie jest takie samo. Przetrwają najsilniejsi. A najsilniejsi albo się nie boją, albo dobrze maskują swój strach, ewentualnie wykorzystują go jako materiał do zaostrzenia broni. Wszystkie demony są demonami tylko do momentu, kiedy otwarcie się ich boimy. Jak tylko zmierzyć się z nimi z odwagą, nie poddając się lękowi, to nagle okazuje się, że nie mają tak ostrych kłów i szponów, nie są niezniszczalne.
Szkoda tylko, że sam nie potrafił za żadną cenę stanąć twarzą w twarz ze swoimi własnymi.
- Nic ci nie zrobię, głupia. Jakimkolwiek chujem bym nie był, to nic ci, do kurwy nędzy, nie zrobię. - Nie patrzył na nią, kiedy to mówił, ale do nikogo innego mówić nie mógł, bo byli tutaj tylko we dwoje. Sięgnął po raz kolejny po whisky i napił się porządnie, bo docierało do niego, że chyba jest za trzeźwy. Ujarany okej, ale alkoholu było za mało, żeby to wszystko przetrawić bez emocji. A jak tylko odsunął gwint butelki od ust, wychylił się odrobinę w kierunku Alice i postawił butelkę na tyle blisko niej, żeby bez problemu mogła po nią sięgnąć. I na tyle daleko od siebie, żeby nie obawiała się żadnego przypadkowego nawet dotyku.
Z westchnieniem człowieka umęczonego sięgnął do paczki papierosów. Przygotowane skręty zostały już wypalone, ale miał przy sobie cały potrzebny ekwipunek do przygotowania kolejnych. I to też właśnie zrobił, wprawnymi ruchami - niezależnie od poziomu otępienia umysłu - przygotował jointa. Ale nie odpalił go, a położył obok butelki whisky razem z zapalniczką. Alice zdecydowanie powinna w tej chwili wyluzować, miała teraz całą magiczną fajkę dla siebie, nie musiała się z nim dzielić i obawiać, że znowu jej dotknie. W międzyczasie skręcił też i sobie i czekał na zapalniczkę cierpliwie.
Nic nie miało dzisiaj sensu. A może właśnie wszystko miało?
Jebany, kurwa, Wonderland.
Tym bardziej, że nawet sam Alex nie wiedział jak cholernie głęboko ma zakorzeniony lęk przed kolejnym porzuceniem, skąd miał wiedzieć, że jego matka biologiczna próbowała się go pozbyć zanim jeszcze w ogóle się urodził? Nikt poza nią samą tego nie wiedział. Ale wystarczyło mu wiedzieć, że nigdy go nie chciała, że został wyrzucony jak śmieć i znaleziony zupełnie przypadkiem na śmietniku. I gdyby nie ten przypadek, to pewnie by go tutaj nie było.
Nikt nigdy go nie chciał, czemu miałoby się to zmienić właśnie teraz?
- Właśnie, życie nie kończy się na jebanej szkole, później będzie tylko gorzej. Lepiej przyzwyczaić się teraz do skurwysyństwa świata, niż późnej zawodzić na każdym kroku. - Odwarknął jej tę odpowiedź trochę sfrustrowany świadomością, że naprawdę nie mógł jej tego wyjaśnić tak, żeby zrozumiała. Bo to nie tak, że miał ich dosyć i chciał ich zostawić jak zabawki, z których wyrósł. Wręcz przeciwnie. Ale jakoś nie mógł uwierzyć w to, że oni chcieliby z nim utrzymywać kontakt, jak już skończy szkołę. Był dla nich chujem - tak jak i dla całej reszty, chociaż dla nich w mniejszym stopniu - czerpał satysfakcję z tego, że oni też się go bali, nie był miły i pomocny. Skoro do tej pory nie chciały go nawet rodziny zastępcze, które z początku deklarowały się dać mu dom, to czemu gówniaki miałyby być inne? Tym bardziej, że mieli własne problemy, ścigały ich własne demony.
I pewnie dalej by na siebie warczeli, gdyby Alice gwałtownie nie zmieniła pozycji, odsuwając się jakby Alex co najmniej miał ją czymś zarazić. Zmarszczył brwi, przez sekundę czując jak ziejąca wewnątrz dziura zasysa go od środka. Właśnie o tym mówił - na wielu płaszczyznach. Odsunęła się się od niego. To wystarczyło, żeby przypomniał sobie bardzo dobitnie dlaczego tak desperacko chce odtrącić ich od siebie zanim skończy szkołę.
I wtedy też zjarany umysł połączył kropeczki. Zorientował się, że może to jej odsunięcie ma jednak inne podłoże. Przejmując od niej skręta - który spoczywał bezpiecznie między palcami jego wciąż wyciągniętej ręki - przez przypadek jej dotknął. Okej, wiedział, że Alice nie lubi dotyku, ale ten przypadkowy zdawała się już od jakiegoś czasu tolerować. Tylko czy aby na pewno było to proste "nie lubi"?
Powoli podniósł się do siadu, obserwując ją nieco uważniej - na ile pozwalało otumanienie alkoholem i thc. Jej skulona i wyraźnie spięta sylwetka emanowała strachem do tego stopnia, że nie sposób było to przeoczyć nawet na zjaraniu. Bała się... jego? W tej chwili chyba tak, choć pewnie pierwotne źródło strachu leżało gdzieś indziej. Ale to wystarczyło, żeby Alex poczuł się źle, bo chociaż chciał wzbudzać w gówniakach strach, to mimo wszystko nie aż taki, nie ten fizyczny, bo choćby go wkurwili do stopnia utraty kontroli, to nie zrobiłby im fizycznie krzywdy zostawiającej stałą szkodę. Skierowałby swoją wściekłość gdzieś indziej, gdzieś gdzie mu...nie zależy.
Fuck. Fuck, fuck, fuck. Czy naprawdę mu zależało na trójce gnojków tak bardzo, że...
Nie chciał o tym myśleć. Nie teraz. Ani w ogóle nigdy.
- Boisz się mnie. - To nie było pytanie, a stwierdzenie faktu. I nie było w tym wyrzutu, jedynie neutralne podkreślenie stanu rzeczy. - Rozumiem niechęć i obrzydzenie do nawet najmniejszego fizycznego kontaktu, ale ty się po prostu boisz. - To zabrzmiało już dużo bardziej jak zdumione zdanie sobie sprawy z tego, że trawa jest zielona, choć wmawiano mu co innego.
Z westchnieniem spojrzał przed siebie, w ciemność nocy przełamaną jedynie niknącą łuną na horyzoncie. Dopalił skręta i wyrzucił go przed siebie, nie zwracając uwagi czy spadł za krawędź dachu, czy zatrzymał się jednak na dachówkach.
Jak miał jej powiedzieć, że właśnie, kurwa, o to mu chodziło? Że właśnie tego strachu powinni się wyzbyć, bo jak przyjdzie im zmierzyć się z pojebanym światem poza murami szkoły, to przez strach mogą stać się ofiarami w oczach czyhających na każdym kroku drapieżników. On sam był drapieżnikiem, bo odmawiał bycia ofiarą, prawo dżungli wszędzie jest takie samo. Przetrwają najsilniejsi. A najsilniejsi albo się nie boją, albo dobrze maskują swój strach, ewentualnie wykorzystują go jako materiał do zaostrzenia broni. Wszystkie demony są demonami tylko do momentu, kiedy otwarcie się ich boimy. Jak tylko zmierzyć się z nimi z odwagą, nie poddając się lękowi, to nagle okazuje się, że nie mają tak ostrych kłów i szponów, nie są niezniszczalne.
Szkoda tylko, że sam nie potrafił za żadną cenę stanąć twarzą w twarz ze swoimi własnymi.
- Nic ci nie zrobię, głupia. Jakimkolwiek chujem bym nie był, to nic ci, do kurwy nędzy, nie zrobię. - Nie patrzył na nią, kiedy to mówił, ale do nikogo innego mówić nie mógł, bo byli tutaj tylko we dwoje. Sięgnął po raz kolejny po whisky i napił się porządnie, bo docierało do niego, że chyba jest za trzeźwy. Ujarany okej, ale alkoholu było za mało, żeby to wszystko przetrawić bez emocji. A jak tylko odsunął gwint butelki od ust, wychylił się odrobinę w kierunku Alice i postawił butelkę na tyle blisko niej, żeby bez problemu mogła po nią sięgnąć. I na tyle daleko od siebie, żeby nie obawiała się żadnego przypadkowego nawet dotyku.
Z westchnieniem człowieka umęczonego sięgnął do paczki papierosów. Przygotowane skręty zostały już wypalone, ale miał przy sobie cały potrzebny ekwipunek do przygotowania kolejnych. I to też właśnie zrobił, wprawnymi ruchami - niezależnie od poziomu otępienia umysłu - przygotował jointa. Ale nie odpalił go, a położył obok butelki whisky razem z zapalniczką. Alice zdecydowanie powinna w tej chwili wyluzować, miała teraz całą magiczną fajkę dla siebie, nie musiała się z nim dzielić i obawiać, że znowu jej dotknie. W międzyczasie skręcił też i sobie i czekał na zapalniczkę cierpliwie.
Nic nie miało dzisiaj sensu. A może właśnie wszystko miało?
Jebany, kurwa, Wonderland.