19-09-2021, 09:22 PM
Może miał rację. Może gdyby to on był sednem problemu, wszystko byłoby o wiele prostsze. Mogłaby po prostu zerwać z nim kontakt, rzucać się, wydrapać mu oczy, albo przeczekać aż odejdzie ze szkoły. Mogła zrobić tak wiele wobec niego, gdyby to z nim faktycznie miała problem. Tym bardziej, że nie znał jej słabości – aż do tej pory – i mogłaby mu nawet napluć w twarz, a nie zdołałby jej skrzywdzić.
Sytuacja, w której tkwiła, była jednak o wiele bardziej ponura – i nie było z niej dobrego wyjścia. Nie mogła użyć magii, żeby się obronić. Nie mogła się odwinąć. Nie mogła uderzyć, nie mogła splunąć, obrzucić wyzwiskami ani przeczekać. Tkwiła w tym szambie. Tonęła w ruchomych piaskach coraz bardziej, bez żadnej wizji na poprawę. Nic nie była w stanie zrobić. Mogła tylko mieć nadzieję, że starczy jej na tyle sił, aby dożyć końca szkoły, a wtedy się wyniesie. I zabierze ze sobą Tima tam, gdzie będzie bezpiecznie. Nikt nigdy ich nie znajdzie.
I o ile przed chwilą pozwoliła, aby w niej coś pękło, tak teraz… teraz tego żałowała. Nie wiedziała, czego oczekiwała. Zrozumienia? Kto by potrafił to zrozumieć? Czy ktoś taki jak Alex? Wybrała sobie najpewniej najgorszą możliwą do tego osobę. Poza tym, nie powiedziała mu dokładnie, co przeżywała, do jakiego piekła trafiła na zupełną niewinność i… i już mu chyba nie powie. Chyba czas na wyznania, czas otwarcie się jakiekolwiek, minął. Został stracony. Teraz nie chciała już nic. Nic, poza spokojem.
Otarła dyskretnie łzy spływający po jej policzkach i miała tylko nadzieję, że nie rozmazały w żaden sposób kredki podkreślającej jej oczy. Pociągnęła nosem jeszcze raz, swój pusty wzrok wlepiając w zupełnie ciemne już, nocne niebo, na którym pojawiały się kolejne gwiazdy.
Czuła się… okropnie. Czuła się niechciana. Niezrozumiana. Czuła się intruzem, czuła się źle we własnym ciele, czuła się źle, będąc tutaj. Wszystko w niej krzyczało, że powinna wstać i zejść z dachu. Może to byłoby nawet dość rozsądne. Zejść i udać, że ten wieczór nigdy nie miał miejsca. Że nie otworzyła się nigdy przed Alexem, że w emocjach nie powiedziała mu, co dzieje się u niej w domu. Co go to obchodziło? Teraz żałowała, że dała się ponieść.
A jednak, niespodziewanie, kątem oka dostrzegła, jak Alex porusza się nieco dziwnie, a potem, bez słowa, wyciąga coś w jej stronę. Zwróciła ku niemu wzrok, mając nadzieję, że mrok zasłoni jej żałosną twarz i załzawione jeszcze, przekrwione odrobinę oczy.
Kurtka. Podawał jej kurtkę.
Spojrzała na niego przez chwilę tak, jakby nie rozumiała, co ten gest w ogóle znaczył – ani co trzyma w rękach. W gruncie rzeczy, chyba miała o nim takie mniemanie, że zbędzie ją po prostu ciszą, albo palnie coś durnego, w konsekwencji czego Alice po prostu wstanie i sobie pójdzie, chcąc zapomnieć o wszystkim, ale to…
To było coś więcej. To nawet nie było pocieszenie. To, w jej mniemaniu, było jak coś mówiącego jej przejmuję się Tobą, ale nie wiem, jak Ci to powiedzieć. Zresztą, dokładnie o tym samym świadczyły podstawione jej praktycznie pod nos alkohol i skręt.
Z dziwnym grymasem przyjęła od niego kurtkę i dość szybko zarzuciła sobie na ramiona. Poczuła ciepło, którym przesiąkł materiał ubrania, bijący od ciała Alexa. I chociaż nie spodziewała się, w pewien sposób jej to pomogło. Odetchnęła głęboko, na moment zwieszając głowę. Trzęsła się już o wiele mniej. Poczuła się tak, jakby… chyba pierwszy raz ktokolwiek się nią przejął. To było takie… nowe. Takie inne. Takie… takie…
Miłe?
Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz ktoś się o nią martwił. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś pytał, jak się czuje. Kiedy ostatni raz ktoś przejmował się, że może ją coś boleć. Że może przeżywać coś, z czym sobie nie radzi.
— Dzięki – szepnęła krótko.
Mogłaby powiedzieć mu więcej. Tyle rzeczy cisnęło jej się na język. Tyle rzeczy kołatało się w głowie – a jednak nie zdecydowała się na nic więcej.
Wróciła do starej zasady. Nikt nie pytał – nigdy nie mówiła. Była najlepsza. Sprawdzała się przez lata.
Domyślała się, że ta chwila wrażenia, że kogokolwiek obchodzi, była iluzją. Ale i tak była miła. I tak było miło myśleć jej i czuć się w taki sposób.
Sięgnęła po zostawionego na dachówkach skręta wraz z zapalniczką i odpaliła go. Zaciągnęła się nim głęboko, a dym wypuściła bardzo powoli, jakby pragnąc przedłużyć tę chwilę do granic możliwości.
Dopiero za moment wyciągnęła rękę ku Alexowi z zapalniczką. Przyszło jej na myśl, że nie ma czym odpalić własnego, więc tym bardziej nie powinna go zatrzymywać.
Sytuacja, w której tkwiła, była jednak o wiele bardziej ponura – i nie było z niej dobrego wyjścia. Nie mogła użyć magii, żeby się obronić. Nie mogła się odwinąć. Nie mogła uderzyć, nie mogła splunąć, obrzucić wyzwiskami ani przeczekać. Tkwiła w tym szambie. Tonęła w ruchomych piaskach coraz bardziej, bez żadnej wizji na poprawę. Nic nie była w stanie zrobić. Mogła tylko mieć nadzieję, że starczy jej na tyle sił, aby dożyć końca szkoły, a wtedy się wyniesie. I zabierze ze sobą Tima tam, gdzie będzie bezpiecznie. Nikt nigdy ich nie znajdzie.
I o ile przed chwilą pozwoliła, aby w niej coś pękło, tak teraz… teraz tego żałowała. Nie wiedziała, czego oczekiwała. Zrozumienia? Kto by potrafił to zrozumieć? Czy ktoś taki jak Alex? Wybrała sobie najpewniej najgorszą możliwą do tego osobę. Poza tym, nie powiedziała mu dokładnie, co przeżywała, do jakiego piekła trafiła na zupełną niewinność i… i już mu chyba nie powie. Chyba czas na wyznania, czas otwarcie się jakiekolwiek, minął. Został stracony. Teraz nie chciała już nic. Nic, poza spokojem.
Otarła dyskretnie łzy spływający po jej policzkach i miała tylko nadzieję, że nie rozmazały w żaden sposób kredki podkreślającej jej oczy. Pociągnęła nosem jeszcze raz, swój pusty wzrok wlepiając w zupełnie ciemne już, nocne niebo, na którym pojawiały się kolejne gwiazdy.
Czuła się… okropnie. Czuła się niechciana. Niezrozumiana. Czuła się intruzem, czuła się źle we własnym ciele, czuła się źle, będąc tutaj. Wszystko w niej krzyczało, że powinna wstać i zejść z dachu. Może to byłoby nawet dość rozsądne. Zejść i udać, że ten wieczór nigdy nie miał miejsca. Że nie otworzyła się nigdy przed Alexem, że w emocjach nie powiedziała mu, co dzieje się u niej w domu. Co go to obchodziło? Teraz żałowała, że dała się ponieść.
A jednak, niespodziewanie, kątem oka dostrzegła, jak Alex porusza się nieco dziwnie, a potem, bez słowa, wyciąga coś w jej stronę. Zwróciła ku niemu wzrok, mając nadzieję, że mrok zasłoni jej żałosną twarz i załzawione jeszcze, przekrwione odrobinę oczy.
Kurtka. Podawał jej kurtkę.
Spojrzała na niego przez chwilę tak, jakby nie rozumiała, co ten gest w ogóle znaczył – ani co trzyma w rękach. W gruncie rzeczy, chyba miała o nim takie mniemanie, że zbędzie ją po prostu ciszą, albo palnie coś durnego, w konsekwencji czego Alice po prostu wstanie i sobie pójdzie, chcąc zapomnieć o wszystkim, ale to…
To było coś więcej. To nawet nie było pocieszenie. To, w jej mniemaniu, było jak coś mówiącego jej przejmuję się Tobą, ale nie wiem, jak Ci to powiedzieć. Zresztą, dokładnie o tym samym świadczyły podstawione jej praktycznie pod nos alkohol i skręt.
Z dziwnym grymasem przyjęła od niego kurtkę i dość szybko zarzuciła sobie na ramiona. Poczuła ciepło, którym przesiąkł materiał ubrania, bijący od ciała Alexa. I chociaż nie spodziewała się, w pewien sposób jej to pomogło. Odetchnęła głęboko, na moment zwieszając głowę. Trzęsła się już o wiele mniej. Poczuła się tak, jakby… chyba pierwszy raz ktokolwiek się nią przejął. To było takie… nowe. Takie inne. Takie… takie…
Miłe?
Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz ktoś się o nią martwił. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś pytał, jak się czuje. Kiedy ostatni raz ktoś przejmował się, że może ją coś boleć. Że może przeżywać coś, z czym sobie nie radzi.
— Dzięki – szepnęła krótko.
Mogłaby powiedzieć mu więcej. Tyle rzeczy cisnęło jej się na język. Tyle rzeczy kołatało się w głowie – a jednak nie zdecydowała się na nic więcej.
Wróciła do starej zasady. Nikt nie pytał – nigdy nie mówiła. Była najlepsza. Sprawdzała się przez lata.
Domyślała się, że ta chwila wrażenia, że kogokolwiek obchodzi, była iluzją. Ale i tak była miła. I tak było miło myśleć jej i czuć się w taki sposób.
Sięgnęła po zostawionego na dachówkach skręta wraz z zapalniczką i odpaliła go. Zaciągnęła się nim głęboko, a dym wypuściła bardzo powoli, jakby pragnąc przedłużyć tę chwilę do granic możliwości.
Dopiero za moment wyciągnęła rękę ku Alexowi z zapalniczką. Przyszło jej na myśl, że nie ma czym odpalić własnego, więc tym bardziej nie powinna go zatrzymywać.
Zło nigdy nie umiera. Przybiera tylko nowe formy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.
Jeśli raz spotkało nas nieszczęście,
to nie znaczy, że jesteśmy odporne na powtórne zranienie.
Piorun może uderzyć dwa razy.