20-09-2021, 11:04 PM
Może za gówniarza nieco inaczej podchodził do tego wszystkiego, może faktycznie wtedy miał nadzieję na znalezienie rodziny, na przynależenie gdzieś bezwarunkowo. Na możliwość nazwania kogoś "mamą" i poczucie, że w razie jakichkolwiek problemów ma do kogo się zwrócić i nie zostanie odesłany z kwitkiem, nie zostanie odtrącony. Ale życie pokazało mu jaka jest prawda, jak wygląda jego rzeczywistość. I to wielokrotnie, kiedy trafiał pod opiekę kolejnych osób, które nie potrafiły poradzić sobie ze straumatyzowanym dzieckiem. Co gorsza, ostatni rodzice zastępczy nie tylko nie potrafili (a może nie chcieli?) sobie z nim poradzić, zrobili coś jeszcze gorszego - traktowali go jak swojego własnego szczura laboratoryjnego, obserwowali jego zachowania, analizowali, opisywali w swoich pracach psychologicznych, próbowali różnych książkowych sposobów na przywrócenie go o "normalności". Ale nigdy nie dali mu tej jedynej rzeczy, której tak naprawdę potrzebował i której całkowity brak w życiu doprowadził do stania się bezczelnym, aroganckim skurwysynem bez skrupułów. Nikt nigdy nie dał mu miłości. Nie pokazał jak to jest być chcianym, otoczonym opieką, mieć wsparcie.
Nie myślał o tym zbyt często, bo budziło w nim to potworną niemoc, a ta błyskawicznie prowadziła do nieopisanej wściekłość wynikającej z frustracji. Nawet do końca nie był świadom czego mu w życiu brakuje, bo nigdy tego nie miał. Rodzina, rodziną, ale czuł się wybrakowany emocjonalnie, upośledzony uczuciowo, bo ciężko mu było nawet wykrzesać z siebie empatię. Wiedział aż za dobrze, że jest inny pod tym względem, że odstaje i nie pasuje. Że nikt go takiego nie chciał, bo właściwie co pozytywnego mógł wprowadzić do atmosfery?
Odkąd coraz więcej rozumiał i coraz bardziej kształtował się jego światopogląd postawiony na fundamentach smutnego dzieciństwa, nie chciał przed nikim się otwierać, bo dużo łatwiej było pokazywać tylko fasadę. Tylko to, co widział każdy i co ludzie powtarzali między sobą. Bo nie było to kłamstwem, a jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Wolał być aroganckim skurwysynem, niż porzuconym dzieciakiem. Wolał wzbudzać strach, niż współczucie. Wolał uchodzić za bezlitosnego i nie bojącego się niczego chuja, niż za chłopaka z problemami.
Wolał być nadal sam, niż znowu doświadczyć bolesnej straty bardzo kruchej bliskości drugiej osoby, której za bardzo zaufał.
Dlaczego więc tak nagle zebrało mu się na zwierzenia, na obnażenie swojego wnętrza przed Alice? Nie potrafił wyjaśnić tego inaczej, jak chęć pokazania jej, że nie ona jedna tapla się w szambie życia i za chuja nie może wyjść na brzeg, a nawet jak wyjdzie, to gówno nadal śmierdzi tak samo. I całe szczęście, że był zjarany, bo na trzeźwo nie tylko nie byłby w stanie znieść podwójnej melancholii, ale nie byłoby mowy o takiej formie wsparcia.
Pewnie jutro będzie żałował, że w pewien sposób powiedział koleżance, że mu na niej zależy. I na Valerianie oraz Hiroshim też.
Nie spodziewał się, że swoją nagłą wylewnością sprowokuje większą otwartość. Właściwie nie wiedział czego w ogóle się spodziewać, wiec kolejne wyznania dziewczyny nadal były zaskoczeniem.
Ale najwyraźniej faktycznie trochę ją to... podbudowało. Mówiła wprost do niego, zwrócona w jego kierunku, a nie gdzieś w eter. Pomimo tego uczucia, że się zagalopował, powiedział o sobie za dużo, nie wycofał się tak kompletnie. Podświadomie zachęcony jej uwagą i tym przybliżeniem się odrobinę, również przekręcił się w jej kierunku, podpierając się na jednym łokciu i pół leżąc na boku. Z początku skrzywił się odrobinę, w zupełnie niekontrolowanym odruchu ukłucia... zazdrości? Czy mógł to tak nazwać? Alice miała chociaż mamę i historie o swoim tacie. Jedyne co on o swojej matce wiedział to to, że go nie chciała i zdecydowała się nie dać mu nawet szansy na życie, wyrzucając na śmietnik. Jednak w miarę jak koleżanka przybliżała coraz więcej szczegółów ze swojego życia, wyraz twarzy coraz bardziej łagodniał. Nie przerywał jej, chociaż czuł bardzo mocno jak alkohol zaczyna coraz weselej hasać we krwi i świat zaczynał bardzo delikatnie wirować na granicy wzroku, to nie umknęło mu żadne jej słowo. I nawet pomimo pijackiego otępienia skojarzył teraz "powiedział, że zabije Tima" z określeniem ojczyma najgorszym potworem chodzącym po świecie. Jeśli Tim jest tak mały i Alice chciała go chronić, a ten złamas z nią mieszkający groził śmiercią dziecka...
Alex aż zbladł z przerażającego zrozumienia kto. To było jak układanie dziwacznych puzzli, gdzie dopiero po dopasowaniu każdego kawałka obrazek nabierał barw i sensu. Tylko w tym przypadku barwy oscylowały w palecie szarości, a sens był bolesny i krzywdzący.
Jak tylko Alice sięgnęła po whisky, Alex nawet otworzył usta, bo w głowie kołatało mu się, że chociaż ich demony są inne, to nie różnią się ani trochę w sile niszczenia. Zanim jednak zdążył to powiedzieć, Alice sparafrazowała te myśli i wypowiedziała na głos.
Czy byli do siebie aż tak cholernie podobni, że faktycznie ich myśli przybierały podobną formę? Tak potwornie skrzywdzeni przez dorosłych, którzy powinni dać im bezpieczeństwo, że skrzywienie psychiczne sprawiało, że mogli... zrozumieć?
- Całe szczęście ktoś kiedyś wymyślił skręty i whisky. Spierdolony świat lepiej przyjąć na znieczuleniu. Nawet jeśli jutro znowu jedyną opcją będzie ucieczka. - Położył się całkiem na chłodnych dachówkach. Jakoś zapomniał, że został w samej koszulce, nawet nie odczuwał chłodu. Alkohol potrafił być tak bardzo zbawienny...
W pijackim i upalonym zamyśleniu obserwował niebo pełne gwiazd, ciemność nie zmąconą światłem księżyca, bo ten był zbyt maleńki, żeby przyćmić świecące setki świecących punkcików. I zaśmiał się gorzko, widząc jak spadająca gwiazda przecina niebo. Jakby tylko życzenia pomyślane faktycznie się spełniały...
Nie myślał o tym zbyt często, bo budziło w nim to potworną niemoc, a ta błyskawicznie prowadziła do nieopisanej wściekłość wynikającej z frustracji. Nawet do końca nie był świadom czego mu w życiu brakuje, bo nigdy tego nie miał. Rodzina, rodziną, ale czuł się wybrakowany emocjonalnie, upośledzony uczuciowo, bo ciężko mu było nawet wykrzesać z siebie empatię. Wiedział aż za dobrze, że jest inny pod tym względem, że odstaje i nie pasuje. Że nikt go takiego nie chciał, bo właściwie co pozytywnego mógł wprowadzić do atmosfery?
Odkąd coraz więcej rozumiał i coraz bardziej kształtował się jego światopogląd postawiony na fundamentach smutnego dzieciństwa, nie chciał przed nikim się otwierać, bo dużo łatwiej było pokazywać tylko fasadę. Tylko to, co widział każdy i co ludzie powtarzali między sobą. Bo nie było to kłamstwem, a jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Wolał być aroganckim skurwysynem, niż porzuconym dzieciakiem. Wolał wzbudzać strach, niż współczucie. Wolał uchodzić za bezlitosnego i nie bojącego się niczego chuja, niż za chłopaka z problemami.
Wolał być nadal sam, niż znowu doświadczyć bolesnej straty bardzo kruchej bliskości drugiej osoby, której za bardzo zaufał.
Dlaczego więc tak nagle zebrało mu się na zwierzenia, na obnażenie swojego wnętrza przed Alice? Nie potrafił wyjaśnić tego inaczej, jak chęć pokazania jej, że nie ona jedna tapla się w szambie życia i za chuja nie może wyjść na brzeg, a nawet jak wyjdzie, to gówno nadal śmierdzi tak samo. I całe szczęście, że był zjarany, bo na trzeźwo nie tylko nie byłby w stanie znieść podwójnej melancholii, ale nie byłoby mowy o takiej formie wsparcia.
Pewnie jutro będzie żałował, że w pewien sposób powiedział koleżance, że mu na niej zależy. I na Valerianie oraz Hiroshim też.
Nie spodziewał się, że swoją nagłą wylewnością sprowokuje większą otwartość. Właściwie nie wiedział czego w ogóle się spodziewać, wiec kolejne wyznania dziewczyny nadal były zaskoczeniem.
Ale najwyraźniej faktycznie trochę ją to... podbudowało. Mówiła wprost do niego, zwrócona w jego kierunku, a nie gdzieś w eter. Pomimo tego uczucia, że się zagalopował, powiedział o sobie za dużo, nie wycofał się tak kompletnie. Podświadomie zachęcony jej uwagą i tym przybliżeniem się odrobinę, również przekręcił się w jej kierunku, podpierając się na jednym łokciu i pół leżąc na boku. Z początku skrzywił się odrobinę, w zupełnie niekontrolowanym odruchu ukłucia... zazdrości? Czy mógł to tak nazwać? Alice miała chociaż mamę i historie o swoim tacie. Jedyne co on o swojej matce wiedział to to, że go nie chciała i zdecydowała się nie dać mu nawet szansy na życie, wyrzucając na śmietnik. Jednak w miarę jak koleżanka przybliżała coraz więcej szczegółów ze swojego życia, wyraz twarzy coraz bardziej łagodniał. Nie przerywał jej, chociaż czuł bardzo mocno jak alkohol zaczyna coraz weselej hasać we krwi i świat zaczynał bardzo delikatnie wirować na granicy wzroku, to nie umknęło mu żadne jej słowo. I nawet pomimo pijackiego otępienia skojarzył teraz "powiedział, że zabije Tima" z określeniem ojczyma najgorszym potworem chodzącym po świecie. Jeśli Tim jest tak mały i Alice chciała go chronić, a ten złamas z nią mieszkający groził śmiercią dziecka...
Alex aż zbladł z przerażającego zrozumienia kto. To było jak układanie dziwacznych puzzli, gdzie dopiero po dopasowaniu każdego kawałka obrazek nabierał barw i sensu. Tylko w tym przypadku barwy oscylowały w palecie szarości, a sens był bolesny i krzywdzący.
Jak tylko Alice sięgnęła po whisky, Alex nawet otworzył usta, bo w głowie kołatało mu się, że chociaż ich demony są inne, to nie różnią się ani trochę w sile niszczenia. Zanim jednak zdążył to powiedzieć, Alice sparafrazowała te myśli i wypowiedziała na głos.
Czy byli do siebie aż tak cholernie podobni, że faktycznie ich myśli przybierały podobną formę? Tak potwornie skrzywdzeni przez dorosłych, którzy powinni dać im bezpieczeństwo, że skrzywienie psychiczne sprawiało, że mogli... zrozumieć?
- Całe szczęście ktoś kiedyś wymyślił skręty i whisky. Spierdolony świat lepiej przyjąć na znieczuleniu. Nawet jeśli jutro znowu jedyną opcją będzie ucieczka. - Położył się całkiem na chłodnych dachówkach. Jakoś zapomniał, że został w samej koszulce, nawet nie odczuwał chłodu. Alkohol potrafił być tak bardzo zbawienny...
W pijackim i upalonym zamyśleniu obserwował niebo pełne gwiazd, ciemność nie zmąconą światłem księżyca, bo ten był zbyt maleńki, żeby przyćmić świecące setki świecących punkcików. I zaśmiał się gorzko, widząc jak spadająca gwiazda przecina niebo. Jakby tylko życzenia pomyślane faktycznie się spełniały...