22-09-2021, 12:35 PM
Cisza panująca po jej pytaniu wręcz wwiercała się w czaszkę. Była okrutna, zimna, niemalże krzycząca jej w twarz, że nie powinna o to pytać, powinna się odczepić, to nie był jej interes, i… powinna zając się sama sobą. Była trochę jak groźba odtrącenia jej, odejścia, porzucenia. I pomimo iż ta obawa paraliżowała ją okrutnie, nie ponaglała Romilly’ego. Dała mu czas, nawet jeśli po chwili odwróciła spojrzenie, aby wpatrywać się dość tępo w taflę jeziora, tracąc nadzieję, że jej odpowie.
Gorzej w sumie mogłoby być, gdyby teraz wstał i sobie po prostu poszedł…
Ale nie poszedł. W końcu jej odpowiedział, a ona… sama nie wiedziała, czy poczuła się lepiej. Chyba odrobinę. Strach przed tym, że znowu się zawiedzie, znowu zostanie sama ze sobą, nie mijał wcale tak szybko.
Nie mijał praktycznie wcale.
Spojrzała ponownie na jego twarz. Poniekąd trafiła – każda zmiana wiązała się z emocjami, chociaż Romilly nie wiedział jeszcze, która emocja była odpowiednia za co. Tym bardziej niepokoiło ją to, co musiał odczuwać, przemieniając się w… tę postać, którą widziała tydzień temu w lochach. Wychodziło na to, że Romilly nie do końca panował nad własnymi przemianami, a matka mu w tym wcale nie pomaga.
Przygryzła lekko wargę. Czego mógłby potrzebować? Naprawdę chciała go jakoś… wesprzeć. Nadal czuła się winna temu, jak zareagowała na niego. Wiedziała co prawda, że było to wypadkową jej własnych traum i okropnych lęków, z którymi musiała się zmagać jeszcze zanim zaczęła rok szkolny, ale i tak… to wszystko odbiło się na Romillym.
Zawsze odbijało się na kimś najmniej winnym.
Ciągle powtarzał, żeby się nie przejmowała. Ale jak miała to zrobić? Nie przejmowałaby się, gdyby jej nie zależało. A nie zależało jej przez długie kilka lat – wszystko odkręciło się zaledwie tydzień czy dwa temu, kiedy po raz pierwszy odezwał się do niej z pewnym zainteresowaniem, kiedy dał jej szansę wejść do swojego życia. Weszła do niego. I już nie chciała na powrót zobaczyć zatrzaskiwanych przed nosem drzwi.
Przysunęła się jeszcze bliżej Romilly’ego, kładąc delikatnie własną dłoń na jego dłoni. Było to tak subtelne, jakby obawiała się jego dotyku. Tak naprawdę obawiała się jednak, że ją odtrąci, odsunie, nie będzie chciał mieć z nią nic do czynienia.
— Może nie jestem do tego najlepszą osobą – powiedziała cicho, ale intencje miała naprawdę szczere. – Ale chciałabym Ci jakoś pomóc. Wiem, że oboje mamy własne demony, z którymi musimy walczyć, ale… ale chcę, żebyś wiedział, że jestem po Twojej stronie.
I mam nadzieję, że nie każesz mmi spierdalać w podskokach.
Zależało jej. Kurewsko jej zależało. Nie chciała go zostawiać… ani nie chciała zostawać sama. Może dopiero zaczynała go poznawać, ale chciała, aby wiedział, że ma w nią przyjaciółkę – nie wroga, jak do tej pory byli wobec siebie nastawieni. Że naprawdę zależy jej na tym, żeby mu pomóc.
Gorzej w sumie mogłoby być, gdyby teraz wstał i sobie po prostu poszedł…
Ale nie poszedł. W końcu jej odpowiedział, a ona… sama nie wiedziała, czy poczuła się lepiej. Chyba odrobinę. Strach przed tym, że znowu się zawiedzie, znowu zostanie sama ze sobą, nie mijał wcale tak szybko.
Nie mijał praktycznie wcale.
Spojrzała ponownie na jego twarz. Poniekąd trafiła – każda zmiana wiązała się z emocjami, chociaż Romilly nie wiedział jeszcze, która emocja była odpowiednia za co. Tym bardziej niepokoiło ją to, co musiał odczuwać, przemieniając się w… tę postać, którą widziała tydzień temu w lochach. Wychodziło na to, że Romilly nie do końca panował nad własnymi przemianami, a matka mu w tym wcale nie pomaga.
Przygryzła lekko wargę. Czego mógłby potrzebować? Naprawdę chciała go jakoś… wesprzeć. Nadal czuła się winna temu, jak zareagowała na niego. Wiedziała co prawda, że było to wypadkową jej własnych traum i okropnych lęków, z którymi musiała się zmagać jeszcze zanim zaczęła rok szkolny, ale i tak… to wszystko odbiło się na Romillym.
Zawsze odbijało się na kimś najmniej winnym.
Ciągle powtarzał, żeby się nie przejmowała. Ale jak miała to zrobić? Nie przejmowałaby się, gdyby jej nie zależało. A nie zależało jej przez długie kilka lat – wszystko odkręciło się zaledwie tydzień czy dwa temu, kiedy po raz pierwszy odezwał się do niej z pewnym zainteresowaniem, kiedy dał jej szansę wejść do swojego życia. Weszła do niego. I już nie chciała na powrót zobaczyć zatrzaskiwanych przed nosem drzwi.
Przysunęła się jeszcze bliżej Romilly’ego, kładąc delikatnie własną dłoń na jego dłoni. Było to tak subtelne, jakby obawiała się jego dotyku. Tak naprawdę obawiała się jednak, że ją odtrąci, odsunie, nie będzie chciał mieć z nią nic do czynienia.
— Może nie jestem do tego najlepszą osobą – powiedziała cicho, ale intencje miała naprawdę szczere. – Ale chciałabym Ci jakoś pomóc. Wiem, że oboje mamy własne demony, z którymi musimy walczyć, ale… ale chcę, żebyś wiedział, że jestem po Twojej stronie.
I mam nadzieję, że nie każesz mmi spierdalać w podskokach.
Zależało jej. Kurewsko jej zależało. Nie chciała go zostawiać… ani nie chciała zostawać sama. Może dopiero zaczynała go poznawać, ale chciała, aby wiedział, że ma w nią przyjaciółkę – nie wroga, jak do tej pory byli wobec siebie nastawieni. Że naprawdę zależy jej na tym, żeby mu pomóc.
Somewhere over the rainbow, bluebirds fly
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?
poszukiwania
Birds fly over the rainbow, why then oh why can't I?