23-09-2021, 06:54 PM
Parszywy uśmieszek wymalował się na twarzyczce Teośka, kiedy ziomek obdarzył go jakże urokliwym epitetem. Gdyby nie ocean smutku oraz rozpaczy, dziwaczny grymas zadowolenia pozostałby na twarzyczce bruneta, a nawet miałby on chęć na jakieś bardziej słowne przekomarzanki. W końcu na tym polegają niektóre znajomości: raz słyszysz, że jesteś spermożłopem a kwadrans później grasz z ziomkiem w Fifę przy browarze i kebabie. Brzmiało to jak esencja polskości. Teraz jednak Światowa Trasa Imprez daleka była od mugolskich wynalazków technologicznych. Szła w bardziej we strzępy pamięci wieczoru poprzedniego. Czy Nico z Teo wjebali się miotłami na dach poprzedniego wieczoru, zaliczyli szybką zwałę, budząc się przy odgłosach jakiejś bijatyki? Być może. Czy ten dach był wylany jakimś asfaltem, który nagrzał się przez dzień i chłopcy obudzili się cali ujebani w ciemnej mazi? Zapewne. Czy wyjebali się do jakiegoś wodnego zbiornika zamiast iść pod prysznic? No, brzmiało to prawdopodobnie.
- Matka przysłała sowę. - Tak już bez pierdolenia o Chopinie przeszedł do tych ważniejszych kwestii. Może teraz ciężko byłoby im się wyłgać jakby jakiś niemiły Pan Milicjant wszedł, gaworząc po serbsku czy gdzie tam oni teraz byli i po jakiemu tutaj szprechali. Chociaż stwierdzanie tego faktu było głupie, gdy Hildegarda pohukiwała gdzieś w tle. Podobnie jak Teo gdy się zjarał, krzycząc jak to zgubił linię czasu i hukał, aby powrócić do rzeczywistości. A to chyba było w Kanadzie. Nader niemiła magiczna policja. Prawilny Puchon był tym zażenowany wręcz. - Wiesław Świderski zmarł wczoraj - rzucił w eter, zwieszając głowę z łóżka. Włosy uległy grawitacji, chcąc zetknąć się z wykładziną pamiętającą. Zaprawdę lepiej nie wiedzieć co pamiętającą. Krew spływała Teośkowki do mózgu. W nosie zaczynał wyczuwać metaliczny zapach czerwonych krwinek, które tak głośno pulsowały w jego żyłach. - To gorsze niż teściowa. To jak bigos bez kapusty - nie chciał już tutaj sobie żartować, że matka Nico raczej nie wybrałaby się do ich dzisiejszej spelunki. Żarty były take dalekie. Zginęły w ostatnim pociągnięciu smyczka Wiesława. Czy cokolwiek on w muzyce robił, bo Teodor przecież się tym przejmował. Bardzo!
- Matka przysłała sowę. - Tak już bez pierdolenia o Chopinie przeszedł do tych ważniejszych kwestii. Może teraz ciężko byłoby im się wyłgać jakby jakiś niemiły Pan Milicjant wszedł, gaworząc po serbsku czy gdzie tam oni teraz byli i po jakiemu tutaj szprechali. Chociaż stwierdzanie tego faktu było głupie, gdy Hildegarda pohukiwała gdzieś w tle. Podobnie jak Teo gdy się zjarał, krzycząc jak to zgubił linię czasu i hukał, aby powrócić do rzeczywistości. A to chyba było w Kanadzie. Nader niemiła magiczna policja. Prawilny Puchon był tym zażenowany wręcz. - Wiesław Świderski zmarł wczoraj - rzucił w eter, zwieszając głowę z łóżka. Włosy uległy grawitacji, chcąc zetknąć się z wykładziną pamiętającą. Zaprawdę lepiej nie wiedzieć co pamiętającą. Krew spływała Teośkowki do mózgu. W nosie zaczynał wyczuwać metaliczny zapach czerwonych krwinek, które tak głośno pulsowały w jego żyłach. - To gorsze niż teściowa. To jak bigos bez kapusty - nie chciał już tutaj sobie żartować, że matka Nico raczej nie wybrałaby się do ich dzisiejszej spelunki. Żarty były take dalekie. Zginęły w ostatnim pociągnięciu smyczka Wiesława. Czy cokolwiek on w muzyce robił, bo Teodor przecież się tym przejmował. Bardzo!