03-10-2021, 07:52 PM
Zupełnie nie wiedzieć czemu, praktycznie wszyscy zdawali się niezadowoleni ze swojego przydziału do projektu z eliksirów. Laurel nie narzekała. I to wcale nie dlatego, że chłopak wymiatał w eliksirach - nie, nie! Znaczy, to też, wiedziała, że jest dobry, a już na pewno dobry od niej... Ale o wiele bardziej chodziło o to jaki był.
Musiała przyznać, że zaliczyłaby go do grona szkolnych ciasteczek. W dodatku pochodził z dość znanej rodziny czarodziejów i miał w sobie coś takiego... no coś, co sprawiało, że laski do niego wręcz lgnęły. Laurel jako tako jeszcze nie miała za bardzo szans poznać go bliżej - może przez wcześniejsze związki, szczególnie taki jeden, w który uwikłała się z Cavingtonem... On też był całkiem niezły, był szkolną gwiazdeczką Quidditcha i chyba był doskonale świadomy faktu, iż Laurel właśnie ten fakt podoba się w nim najbardziej. I, o dziwo, jej to nie przeszkadzało. No cóż - było, minęło, nie ma, znalazł sobie inną dziunię, która go chyba rzuciła, bo ostatnio widziała ją z kimś innym, a Cavington... W sumie kto wie, gdzie on jest.
Ale, nie o tym miała myśleć! Tak więc powróciła i spojrzeniem (kolejnym zresztą), i myślami do Aarona... I do projektu z eliksirów, rzecz jasna.
Nie chciała tego odkładać na ostatnią chwilę. Przeczuwała, że może wyniknąć z tego coś bardzo miłego - a nawet miała poniekąd taką nadzieję. Mogła się w końcu tyle nauczyć od lepszego od siebie ucznia... Tak...
Spostrzegła nawet, że wybrali dokładnie te same przedmioty - widziała go na dokładnie każdej lekcji po eliksirach, co było bardzo interesującym zbiegiem okoliczności. Miała więcej czasu, aby na niego ukradkowo zerkać i już myśleć, w jaki sposób i kiedy przede wszystkim zagadać do niego o ten projekt...
Padło, że najlepiej jak najszybciej - czyli po zajęciach, a najlepiej po lunchu. Zauważyła, kiedy wchodził do Wielkiej Sali i siadał do stołu. Posiedziała nad własnym posiłkiem jeszcze kilka minut, zanim celowo opuściła komnatę, by zaczaić się na niego u progu. W zasadzie mogła do niego dołączyć, w sensie do obiadu, ale... okoliczności zdawały jej się tak tragicznie oklepane. O wiele lepiej było zaczepić go, gdy będzie wychodził.
I gdy tylko dostrzegła zbliżającą się ku drzwiom sylwetkę, oparła się o ścianę dość nonszalancko, krzyżując ramiona pod biustem i z lekkim uśmieszkiem chrząkając, aby zaznaczyć swoją obecność.
A potem uśmiechnęła się do niego jeszcze szerzej, patrząc na niego słodziutko spod pióropusza gęstych, czarnych rzęs.
Niewykluczone, że nie jej własnych, naturalnych. Ale nikt nigdy nie zapytał. Ani nie dowiedział się prawdy.
— Wybacz, że zaczepiam Cię tak tutaj, ale tłumy mnie strasznie krępują - powiedziała na wydechu, kończąc wypowiedź teatralnym westchnięciem. Oczywiście, że wcale nie chodziło o tłok w Wielkiej Sali... - Ale pomyślałam, że warto będzie jak najszybciej umówić się na warzenie tego... eliksiru, który dzisiaj dostaliśmy w ramach zadania.
Chociaż było to twierdzenie, patrzyła na niego wyczekująco, jakby miała nadzieję, że sam dokończy, a najlepiej wpadnie na pomysł, żeby zaproponować miejsce i godzinę tej ran... znaczy, spotkania, tak, spotkania.