23-10-2021, 10:02 PM
Nie raz słyszał o tym miejscu, ale nigdy nie miał dobrego powodu, żeby je odwiedzić. Część chłopaków z Domu Węża zabierało tam swoje dziewczyny, znikając na pare godzin. Love jakoś nie miewał szczęścia do miłosnych uniesień. Jego życie było zaplanowane od pierwszych minut, a za niedługo czeka go ślub z Prusówną. Zresztą chyba nawet wolał wylądować w gorejącym korytarzu z jej bratem, kończąc z wieloma siniakami niż spotkać tam przyszłą żonę, która nagle chciałaby się na niego rzucić. Czy to, co piszę ma w ogóle jakikolwiek sens? Jakiś chyba ma! Może dyrekcja celowo nic nie robiła, żeby zamknąć to miejsce? Przynajmniej tutaj młodzież mogła dać jakiekolwiek ujście swojemu szaleństwu, zawsze lepiej na korytarzu niż w klasie.
Bywał zbyt empatyczny, jak na Ślizgona. O wiele bardziej przejmował się emocjami innych, nie dręczył słabszych i nigdy się nie wywyższał. Lubił czasem zabalować, ale to chyba jak każdy człowiek w jego wieku. Musiał jedynie starać się unikać rozgłosu, żeby nikt nie doniósł ojcu... Mniejsza, dawno nikt nie wyprowadzał go tak bardzo z równowagi, jak teraz Teo. Dlaczego? Cóż, jak widać podziałała negatywna strona tego korytarza. Na ogół spokojny Barnes, chwilowo czuł, jakby właśnie budził się w nim instynkt seryjnego mordercy. Nie miał zamiaru się wycofać, przepraszać, miał takie samo prawo, żeby tu przebywać. Ciągle patrzył w zielone tęczówki Teodora, zaciskając nieco mocniej szczękę, kiedy przesunął palcem po jego szyi.
- Nie radzę Ci ponownie mnie dotykać. - to była groźba, wszystko się w nim gotowało. Pieprzony Puchon myślał, że ma prawo go znieważyć? Chyba coś mu się pojebało. - Bo co? - wsunął dłoń do kieszeni, gdzie miał różdżkę, łapiąc ją nieco mocniej między palce, żeby w razie czego móc szybko wyciągnąć magiczną pałkę.
Bywał zbyt empatyczny, jak na Ślizgona. O wiele bardziej przejmował się emocjami innych, nie dręczył słabszych i nigdy się nie wywyższał. Lubił czasem zabalować, ale to chyba jak każdy człowiek w jego wieku. Musiał jedynie starać się unikać rozgłosu, żeby nikt nie doniósł ojcu... Mniejsza, dawno nikt nie wyprowadzał go tak bardzo z równowagi, jak teraz Teo. Dlaczego? Cóż, jak widać podziałała negatywna strona tego korytarza. Na ogół spokojny Barnes, chwilowo czuł, jakby właśnie budził się w nim instynkt seryjnego mordercy. Nie miał zamiaru się wycofać, przepraszać, miał takie samo prawo, żeby tu przebywać. Ciągle patrzył w zielone tęczówki Teodora, zaciskając nieco mocniej szczękę, kiedy przesunął palcem po jego szyi.
- Nie radzę Ci ponownie mnie dotykać. - to była groźba, wszystko się w nim gotowało. Pieprzony Puchon myślał, że ma prawo go znieważyć? Chyba coś mu się pojebało. - Bo co? - wsunął dłoń do kieszeni, gdzie miał różdżkę, łapiąc ją nieco mocniej między palce, żeby w razie czego móc szybko wyciągnąć magiczną pałkę.