24-10-2021, 02:17 AM
Oh, słodkie samce, tak łatwe do sprowokowania i manipulacji. Teo wiedział, bo sam do nich należał, a narzekał na takie stan rzeczy nierzadko. W końcu jako posiadacz penisa miał większe prawo psioczyć na swój podgatunek. Nie? No trudno, on uważa swoją słuszność za ostateczną. Co najmniej bardziej rozsądną niżeli każda głupotka dotycząca tematu powstała w głowie Love. Czy to jest w ogóle prawdziwie imię? Czy tylko jakiś zjebany pseudonim, który prowokuje tak niewinne istotki jak Prus do rękoczynów? Sytuacja wskazywała, że to drugie.
Głośno wciągnął powietrze nosem. Przejechał zewnętrzną częścią dłoni po obolałym policzku i uśmiechnął się parszywie. Nie on zrobił pierwszy krok, czuł się zatem zupełnie usprawiedliwiony z każdego czynu, który pod wpływem wkurwienia będzie mieć miejsce. Nawet chyba się zaśmiał, wszystko, aby zamaskować jęki bólu zarządzenie się w jego gardle i domagające się szybkiego uwolnienia. Syknął przy dotyku, ruszając szczęką wyraziście, co w pewien sposób miało pomóc mu ocenić straty. A skoro szczęka mu nie wypadła - był to dobry znak. Opuścił z ramienia torbę, która opadła na podłogę równie szybko, co ciężko niczym cała aura korytarza i ta wszechobecna czerwień emanująca wściekłością niemalże z wnętrza Teodora.
- Te delikatne rączki jednak się do czegoś nadają? - Dopytał kąśliwie, krocząc subtelnie w zastanowieniu gdzie uderzyć, ale myśli szybko od chłopaka odeszły. Pozostała tylko złość i nieuzasadniona agresja. Prus rzucił się na Ślizgona z pięściami bez większego składu i ładu. Niechlujnie wręcz, oddając drugiemu chłopakowi tę słodką przewagę wraz z myślą, że z łatwością da się zamarkować każdy cios Teo. Zapewne się dało, dopóki ten nie wyprowadził pięści w splot słoneczny, zmuszając ich ciała do powolnego i dość bolesnego usunięcia się w parter. A raczej bliżej ziemi, na dno, tak gdzie było miejsce Barnesa.
Głośno wciągnął powietrze nosem. Przejechał zewnętrzną częścią dłoni po obolałym policzku i uśmiechnął się parszywie. Nie on zrobił pierwszy krok, czuł się zatem zupełnie usprawiedliwiony z każdego czynu, który pod wpływem wkurwienia będzie mieć miejsce. Nawet chyba się zaśmiał, wszystko, aby zamaskować jęki bólu zarządzenie się w jego gardle i domagające się szybkiego uwolnienia. Syknął przy dotyku, ruszając szczęką wyraziście, co w pewien sposób miało pomóc mu ocenić straty. A skoro szczęka mu nie wypadła - był to dobry znak. Opuścił z ramienia torbę, która opadła na podłogę równie szybko, co ciężko niczym cała aura korytarza i ta wszechobecna czerwień emanująca wściekłością niemalże z wnętrza Teodora.
- Te delikatne rączki jednak się do czegoś nadają? - Dopytał kąśliwie, krocząc subtelnie w zastanowieniu gdzie uderzyć, ale myśli szybko od chłopaka odeszły. Pozostała tylko złość i nieuzasadniona agresja. Prus rzucił się na Ślizgona z pięściami bez większego składu i ładu. Niechlujnie wręcz, oddając drugiemu chłopakowi tę słodką przewagę wraz z myślą, że z łatwością da się zamarkować każdy cios Teo. Zapewne się dało, dopóki ten nie wyprowadził pięści w splot słoneczny, zmuszając ich ciała do powolnego i dość bolesnego usunięcia się w parter. A raczej bliżej ziemi, na dno, tak gdzie było miejsce Barnesa.