24-10-2021, 03:14 AM
Właśnie wychodził z niego prawdziwy Ślizgon, ojciec powinien być dumny. Love nie reprezentował żadnych lepszych cech, standardowy chłopaczek, który nie potrafi zapanować nad sobą. Młodzi, gniewni, prawda? Na ogół nie potrafił zrozumieć tego, jak ktoś może specjalnie podjudzać, czy też prowokować drugą osobę, a teraz marzył o tym, żeby w Prusie coś pękło. Dobrze, że Teo nie wypowiadał swoich przemyśleń o imieniu Barnesa na głos, ponieważ bardzo szybko dostałby kolejny strzał w twarz. Zmarła matka obdarowała go Miłością. Twierdziła, że to idealne określenie jej jedynego syna. Zresztą przyganiał kocioł garnkowi... Prus? Oh, really? Jechał na renomie swojej rodziny, nie reprezentując sobą żadnych szczególnych umiejętności. Oczywiście wcześniej tak nie myślał o chłopaku... Jednak teraz liczyła się jedynie ilość ciosów, które ma zamiar mu wymierzyć.
Love trzymał gardę, obserwując uważnie każdy ruch bruneta. Uśmiechnął się do niego pięknie, słysząc wydany przez niego syk. Boli? Miało boleć. Torba Prusa poleciała na podłogę, jak średniowieczna rękawica, która zwiastowała oficjalne wezwanie do pojedynku. Dzisiejszą bronią były ich pięści, które chciały wydawać możliwie, jak najsilniejsze ciosy.
- Sprawią, że własna matka Cię nie pozna. - zdążył warknąć zanim przeciwnik rzucił się na niego, zadając serię chaotycznych ciosów, które trafiały, gdzie popadnie. Zresztą Love nie próżnował, oddawał każdy cios równie zażarcie, czasem trafiając, a czasem nie. W końcu boleśnie wylądowali na podłodze, nadal się okładając. I wtedy pojawił się pewien problem... Love czuł, że jego serce nieco przyspiesza w reakcji na ciepło ciała Puchona. Czy to jest jakiś emocjonalny rollercoaster?
Udało mu się przygwoździć Prusa do podłogi, próbując przy okazji blokować jego kolejne ciosy. Wolał nie wyliczać ile miejsc na ciele go boli, głowa pulsowała, a oddech stał się dziwnie płytki. Uniósł pięść, żeby ponownie uderzyć Teo, ale...Gdy ich spojrzenia się spotkały to wstąpiła w niego pewnego rodzaju tajemna siła, która mówiła mu, że musi poznać smak ust bruneta. Niewiele myśląc po prostu złączył ich wargi w pocałunku, równocześnie czując posmak krwi, płynącej z rozciętej wargi Love.
kostka - 4
Love trzymał gardę, obserwując uważnie każdy ruch bruneta. Uśmiechnął się do niego pięknie, słysząc wydany przez niego syk. Boli? Miało boleć. Torba Prusa poleciała na podłogę, jak średniowieczna rękawica, która zwiastowała oficjalne wezwanie do pojedynku. Dzisiejszą bronią były ich pięści, które chciały wydawać możliwie, jak najsilniejsze ciosy.
- Sprawią, że własna matka Cię nie pozna. - zdążył warknąć zanim przeciwnik rzucił się na niego, zadając serię chaotycznych ciosów, które trafiały, gdzie popadnie. Zresztą Love nie próżnował, oddawał każdy cios równie zażarcie, czasem trafiając, a czasem nie. W końcu boleśnie wylądowali na podłodze, nadal się okładając. I wtedy pojawił się pewien problem... Love czuł, że jego serce nieco przyspiesza w reakcji na ciepło ciała Puchona. Czy to jest jakiś emocjonalny rollercoaster?
Udało mu się przygwoździć Prusa do podłogi, próbując przy okazji blokować jego kolejne ciosy. Wolał nie wyliczać ile miejsc na ciele go boli, głowa pulsowała, a oddech stał się dziwnie płytki. Uniósł pięść, żeby ponownie uderzyć Teo, ale...Gdy ich spojrzenia się spotkały to wstąpiła w niego pewnego rodzaju tajemna siła, która mówiła mu, że musi poznać smak ust bruneta. Niewiele myśląc po prostu złączył ich wargi w pocałunku, równocześnie czując posmak krwi, płynącej z rozciętej wargi Love.
kostka - 4