24-10-2021, 12:33 PM
Złość nie umiała wyjść z Teośka. Może on powinien wyjść ze złości? Czy tam - korytarza. Jednak gniew jako ta absurdalnie silna emocja, umiał odciąć racjonalność i nawet pewna świadomość chłopaka o tym, że teraz denerwuje się przez wzgląd na sytuację szerszą niż poobijana twarz Ślizgona to leżące na ziemi chłopaczysko lśniło jasno niczym płachta kapeador. Prus natomiast czuł się jak byk, który poza szarżą nie ma żadnego innego obowiązku. Innego celu. Innej zachcianki. Tylko on i chęć destrukcji. Bez względu na rany oraz straty na swoim ciele. Wszystko stawało się takie szare, nieistotne, gdy do gry wchodziła postać Love w reflektorze czerwonego żaru niechęci.
Prus dał złapać swoje ręce, szamotał się o ich uwolnienie, ale zapał dziwnie przygasł. Albo nie tyle, co przygasł, zmęczenie i złość przejęły nad nim sznurki władzy. Zrobiłby z niego manekina żadnego zemsty i bliskości. Dlatego, gdy Love mówił jakieś słowa, Teo walił swoją głową w jego pierś. Niby agresywnie, ale było widać w tym chęć ulęgnięcia miarowemu biciu serca kogoś innego.
- Ja pierdole, jesteś takim bachorem - wywarczał przez zaciśniętą szczękę, gdzie dało usłyszeć się zgrzytanie zębów. Uwolnił jedną ręką, uderzając nią w pierś Barnesa. Bardziej w formie żalu niż trawiącej nienawiści. - Jakby w tym pierdolniku kiedykolwiek mogło chodzić o ciebie, Ślicznoto - znów pstryknął go ostentacyjnie w twarz. Tym razem w czoło, patrząc jak te porządzę przez niejedną istotę rysy twarzy zostały zniekształcone, wyzbyte pewnej świeżości, ale wciąż kryły coś zachwycającego. To również było nieznośnie wkurwiające w tym chłopaku i Teo tym bardziej chciał wykrzywić mu facjatę. - Jesteś tylko malutkim pionkiem w grze spisanej setki lat temu. A twoje starania są co najmniej żałosne - prychnął śmiechem. - Szczególnie jeśli starasz się tak mocno, jak się bijesz - sam Prus nie był lepszy, ale w tym momencie było to takie nieważne.
Prus dał złapać swoje ręce, szamotał się o ich uwolnienie, ale zapał dziwnie przygasł. Albo nie tyle, co przygasł, zmęczenie i złość przejęły nad nim sznurki władzy. Zrobiłby z niego manekina żadnego zemsty i bliskości. Dlatego, gdy Love mówił jakieś słowa, Teo walił swoją głową w jego pierś. Niby agresywnie, ale było widać w tym chęć ulęgnięcia miarowemu biciu serca kogoś innego.
- Ja pierdole, jesteś takim bachorem - wywarczał przez zaciśniętą szczękę, gdzie dało usłyszeć się zgrzytanie zębów. Uwolnił jedną ręką, uderzając nią w pierś Barnesa. Bardziej w formie żalu niż trawiącej nienawiści. - Jakby w tym pierdolniku kiedykolwiek mogło chodzić o ciebie, Ślicznoto - znów pstryknął go ostentacyjnie w twarz. Tym razem w czoło, patrząc jak te porządzę przez niejedną istotę rysy twarzy zostały zniekształcone, wyzbyte pewnej świeżości, ale wciąż kryły coś zachwycającego. To również było nieznośnie wkurwiające w tym chłopaku i Teo tym bardziej chciał wykrzywić mu facjatę. - Jesteś tylko malutkim pionkiem w grze spisanej setki lat temu. A twoje starania są co najmniej żałosne - prychnął śmiechem. - Szczególnie jeśli starasz się tak mocno, jak się bijesz - sam Prus nie był lepszy, ale w tym momencie było to takie nieważne.