27-11-2021, 06:38 PM
- Nie sugeruję... - zaczął łagodnie, zupełnie jakby zaraz miał zacząć zapewniać ją równie spokojnie, że przecież jest delikatnym motylkiem... Ale efekt motyla.
Ponownie podniósł na nią wzrok.
- Stwierdzam fakt. Konkretnie, że to - tu wskazał okrężnym ruchem ręki na kociołek, a następnie na okno, które jeszcze przed chwilą dawało ujście dymowi. - Ty.
Szczerze mówiąc byłby nawet na nią zły, gdyby nie to, że właściwie dopiero zaczynał, a sam eliksir, który miał uwarzyć nie miał być niczym bardzo rewolucyjnym... Tylko szkoda tych paru składników.
Ale przecież dzieliła się z nim - chociażby tą książką, którą wcale nie musiała. A za chwilę nawet proponowała więcej i przez chwilę zawiesił wzrok w jednym losowym punkcie, czując jakby może naprawdę wierzyła w niego i w to, że stworzy coś wielkiego i... I wtedy dodała ostatnie, na co zmarszczył brwi, a jego raczkujące poczucie własnej wartości właśnie zrobiło nieplanowanego fikołka. Co jeśli robiła to wszystko, bo chciała od niego pomocy, przy czymś z czym radził sobie lepiej. Nie genialnie, bo ostatecznie nie miał przecież większych osiągnięć, ale lepiej od niej. Niemniej nie był on typem osoby, która mówiła na głos o swojej samoocenie. Przynajmniej nie bardzo. Zdarzyło mu się wspomnieć jedynie, że teraz nie jest nikim wielkim, ale starał się też podkreślać, że to kwestia czasu. I tak było! To była kwestia czasu. A Macavity też jeszcze to zobaczy.
- Coś? - spytał zamykając wciąż trzymaną w rękach książkę i ponownie spojrzał na Ślizgonkę.
Czuł się trochę przekupywany, ale to nie znaczy, że miałby zrezygnować z podręcznika. Raczej ostrożnie wolał dowiedzieć się, czego takiego mogłaby chcieć. A dlaczego mogłoby być dopiero kolejnym pytaniem. Dla odmiany, teraz to ona miała jego pełną uwagę.
Ponownie podniósł na nią wzrok.
- Stwierdzam fakt. Konkretnie, że to - tu wskazał okrężnym ruchem ręki na kociołek, a następnie na okno, które jeszcze przed chwilą dawało ujście dymowi. - Ty.
Szczerze mówiąc byłby nawet na nią zły, gdyby nie to, że właściwie dopiero zaczynał, a sam eliksir, który miał uwarzyć nie miał być niczym bardzo rewolucyjnym... Tylko szkoda tych paru składników.
Ale przecież dzieliła się z nim - chociażby tą książką, którą wcale nie musiała. A za chwilę nawet proponowała więcej i przez chwilę zawiesił wzrok w jednym losowym punkcie, czując jakby może naprawdę wierzyła w niego i w to, że stworzy coś wielkiego i... I wtedy dodała ostatnie, na co zmarszczył brwi, a jego raczkujące poczucie własnej wartości właśnie zrobiło nieplanowanego fikołka. Co jeśli robiła to wszystko, bo chciała od niego pomocy, przy czymś z czym radził sobie lepiej. Nie genialnie, bo ostatecznie nie miał przecież większych osiągnięć, ale lepiej od niej. Niemniej nie był on typem osoby, która mówiła na głos o swojej samoocenie. Przynajmniej nie bardzo. Zdarzyło mu się wspomnieć jedynie, że teraz nie jest nikim wielkim, ale starał się też podkreślać, że to kwestia czasu. I tak było! To była kwestia czasu. A Macavity też jeszcze to zobaczy.
- Coś? - spytał zamykając wciąż trzymaną w rękach książkę i ponownie spojrzał na Ślizgonkę.
Czuł się trochę przekupywany, ale to nie znaczy, że miałby zrezygnować z podręcznika. Raczej ostrożnie wolał dowiedzieć się, czego takiego mogłaby chcieć. A dlaczego mogłoby być dopiero kolejnym pytaniem. Dla odmiany, teraz to ona miała jego pełną uwagę.