23-12-2021, 12:28 AM
Mimo że otrzymał anonimowy list zapraszający go na wyścig, to bardziej go to rozbawiło niż zainteresowało. Wcale nie potrzebował pretekstu do bycia poza zamkiem po ciszy nocnej, wiele razy wymykał się do lasu, żeby biegać, szczególnie bliżej pełni, kiedy naprawdę tego potrzebował. Rozbawienie przesyłką minęło w momencie, kiedy list pogiął się, podarł i zaczął ujadać jak jakiś nawiedzony chiuaua z wścieklizną, atakując adresata. Z tej potyczki Noah wyszedł z podrapaną ręką. Na szczęście dla skrawka papieru, zaraz sam się poszarpał na strzępy i zniknął. Davenport o całym zajściu by zapomniał w pół godziny, gdyby nie to cholerne zadrapanie, które trochę piekło, bo zacięcie papierem to ból nieziemski. I goi się powoli. Ale fail.
Nie wybrał się na tenże wyścig, bo i po co? Na miotłę wsiadać nie zamierzał, ani tym bardziej bawić się w hazard. Natomiast poczuł potrzebę przewietrzenia się i pobiegania, skoro skutki po pełni już przeszły i czuł się naprawdę dobrze. Nie pamiętał nawet o jakiej godzinie miał być ten cały wyścig, biegać wyszedł niedługo po godzinie jedenastej i wybrał się na naprawdę długi jogging, wymagający nie tylko fizycznie, ale i pod względem skupienia się na swoich zmysłach, bo bieganie po ciemku po Zakazanym Lesie raczej nie należało do rozrywek bezpiecznych. Dobrze, że emanował inną aurą niż człowiek bez klątwy, to przynajmniej część zwierzyny zamieszkującej puszczę nie odważyłaby się go zaatakować. Jednak są plusy tego wielkiego życiowego minusa.
Wracał już w stronę zamku, jak jego uwagę przykuły wyraźnie podniesione głosy, wiwaty i śmiechy dobiegające spomiędzy drzew. To przypomniało mu o tym planowanym wydarzeniu (aż poczuł pieczenie rozcięcia) i w sumie zbliżył się chyba bardziej z ciekawości niż czegokolwiek innego. No i przy okazji uspokoić oddech po wysiłku i trochę ochłonąć, bo się zmachał.
Trafił chyba na koniec wyścigu, bo co chwilę ktoś wracał, czy to lądując twardo na drzewie, czy miękko na własnych nogach. Ale nie to zwróciło jego uwagę, a raczej zebrany tłumek, który najwyraźniej się nie ścigał. Rozpoznał sporo osób, ale to na widok jednej konkretnej uśmiechnął się nieco szerzej. Oparł się ramieniem o pień drzewa tuż na granicy słabego światła z różdżek zebranych i uśmiechając się pod nosem, po prostu obserwował sobie, hm, wszystkich.
Nie wybrał się na tenże wyścig, bo i po co? Na miotłę wsiadać nie zamierzał, ani tym bardziej bawić się w hazard. Natomiast poczuł potrzebę przewietrzenia się i pobiegania, skoro skutki po pełni już przeszły i czuł się naprawdę dobrze. Nie pamiętał nawet o jakiej godzinie miał być ten cały wyścig, biegać wyszedł niedługo po godzinie jedenastej i wybrał się na naprawdę długi jogging, wymagający nie tylko fizycznie, ale i pod względem skupienia się na swoich zmysłach, bo bieganie po ciemku po Zakazanym Lesie raczej nie należało do rozrywek bezpiecznych. Dobrze, że emanował inną aurą niż człowiek bez klątwy, to przynajmniej część zwierzyny zamieszkującej puszczę nie odważyłaby się go zaatakować. Jednak są plusy tego wielkiego życiowego minusa.
Wracał już w stronę zamku, jak jego uwagę przykuły wyraźnie podniesione głosy, wiwaty i śmiechy dobiegające spomiędzy drzew. To przypomniało mu o tym planowanym wydarzeniu (aż poczuł pieczenie rozcięcia) i w sumie zbliżył się chyba bardziej z ciekawości niż czegokolwiek innego. No i przy okazji uspokoić oddech po wysiłku i trochę ochłonąć, bo się zmachał.
Trafił chyba na koniec wyścigu, bo co chwilę ktoś wracał, czy to lądując twardo na drzewie, czy miękko na własnych nogach. Ale nie to zwróciło jego uwagę, a raczej zebrany tłumek, który najwyraźniej się nie ścigał. Rozpoznał sporo osób, ale to na widok jednej konkretnej uśmiechnął się nieco szerzej. Oparł się ramieniem o pień drzewa tuż na granicy słabego światła z różdżek zebranych i uśmiechając się pod nosem, po prostu obserwował sobie, hm, wszystkich.