02-01-2022, 05:41 PM
Ze wszystkich relacji, jakie miał w swoim życiu Romilly, faktycznie przyjaciółką tylko Saoirse by nazwał. Nico był dziwnym kumplem, który nie czaił aluzji niechęci do rozmowy i żył nieco w swoim świecie, ale ostatecznie był nieszkodliwy. Aspasia była od niedawna w sumie jego koleżanką i narzeczoną, ale w sumie nie myślał raczej o niej w tej kategorii, nawet ze sobą nie rozmawiali i miał cichą nadzieję, że ostatecznie albo znajdą jej kogokolwiek innego, albo coś się podzieje, że po prostu ten związek nie wypali. Nawet jeśli ostatnio zaczęli się dogadywać i zdawało się, że mają szansę nie nienawidzić siebie nawzajem przez całe życie.
Saoirse to była z kolei też zupełnie inna kategoria i tak, nazwałby ją przyjaciółką. Choć może samo określenie nie było dla niego z reguły znaczące i może niewiele wiedział o działaniu przyjaźni, ale wydawało mu się, że to chyba jest to, jeśli już.
Słuchał Saoirse z lekkim uśmiechem, zawieszając na niej wzrok. Spodziewał się poniekąd, że jak Puchonka zacznie mu cokolwiek opowiadać, to będzie długa i wyczerpująca odpowiedź. Ale kiedyś z uwagi na to nie zadałby pytania żeby nie musieć jej słuchać, teraz zadawał je sam z siebie i czerpał przyjemność z tego, że nie tylko po prostu lubił to jak oddawała się cała opowieści, choć chaotycznie, ale i doceniał, że chciała mu cokolwiek mówić i nie zniechęcała się jego oszczędnym odpowiedziom. Z reguły mało kto w ogóle wysilał się z mówieniem mu czegokolwiek, uznając, że i tak ma to gdzieś. W sumie często nawet miał.
W miarę jak mówiła, w sumie mniej skupiał się na tym, co mówi, ale jak mówi, na jej gestykulacji, na tym jak układają się jej włosy i jak ogromne i błękitne są jej oczy. Pochłaniał jej energię i uwielbiał to jak żywa zawsze była, nawet jak opowiadała o czymś tak błachym jak astronomia. Na chwilę nawet zapomniał przez to o tym, że się stresuje, a jego granatowe włosy pojaśniały nieco w stronę granatowego przeplatanego z różem, związanym z zupełnie innym uczuciem.
- Nieludzka pora na astronomię, to prawda. - Zgodził się spokojnie, lekko skinąwszy głową. - Chociaż jakbym się zdrzemnął przed, to już nie ma szans żebym wstał, nie mówiąc o ogarnianiu o czym jest mowa.
Bo z reguły w sumie był zamułem totalnym, z zaspania najczęściej. Jeśli akurat brał eliksir, jaki pielęgniarka mu dawała, to był zamułem ogólnie, totalnym kretynem, tak uważał, i nie ogarniał choćby wyspał się cały dzień i był na nogach ledwie od godziny. Teraz co prawda przyjmując ten pieprzony eliksir, chwilowo był "na zejściu", zatem przynajmniej nie wykazywał intelektu małpy.
- A masz jakieś plany na ten weekend? W sensie, bo jest wyjście do Hogsmeade, zakładam, że się wybierasz? - Here we go...
Saoirse to była z kolei też zupełnie inna kategoria i tak, nazwałby ją przyjaciółką. Choć może samo określenie nie było dla niego z reguły znaczące i może niewiele wiedział o działaniu przyjaźni, ale wydawało mu się, że to chyba jest to, jeśli już.
Słuchał Saoirse z lekkim uśmiechem, zawieszając na niej wzrok. Spodziewał się poniekąd, że jak Puchonka zacznie mu cokolwiek opowiadać, to będzie długa i wyczerpująca odpowiedź. Ale kiedyś z uwagi na to nie zadałby pytania żeby nie musieć jej słuchać, teraz zadawał je sam z siebie i czerpał przyjemność z tego, że nie tylko po prostu lubił to jak oddawała się cała opowieści, choć chaotycznie, ale i doceniał, że chciała mu cokolwiek mówić i nie zniechęcała się jego oszczędnym odpowiedziom. Z reguły mało kto w ogóle wysilał się z mówieniem mu czegokolwiek, uznając, że i tak ma to gdzieś. W sumie często nawet miał.
W miarę jak mówiła, w sumie mniej skupiał się na tym, co mówi, ale jak mówi, na jej gestykulacji, na tym jak układają się jej włosy i jak ogromne i błękitne są jej oczy. Pochłaniał jej energię i uwielbiał to jak żywa zawsze była, nawet jak opowiadała o czymś tak błachym jak astronomia. Na chwilę nawet zapomniał przez to o tym, że się stresuje, a jego granatowe włosy pojaśniały nieco w stronę granatowego przeplatanego z różem, związanym z zupełnie innym uczuciem.
- Nieludzka pora na astronomię, to prawda. - Zgodził się spokojnie, lekko skinąwszy głową. - Chociaż jakbym się zdrzemnął przed, to już nie ma szans żebym wstał, nie mówiąc o ogarnianiu o czym jest mowa.
Bo z reguły w sumie był zamułem totalnym, z zaspania najczęściej. Jeśli akurat brał eliksir, jaki pielęgniarka mu dawała, to był zamułem ogólnie, totalnym kretynem, tak uważał, i nie ogarniał choćby wyspał się cały dzień i był na nogach ledwie od godziny. Teraz co prawda przyjmując ten pieprzony eliksir, chwilowo był "na zejściu", zatem przynajmniej nie wykazywał intelektu małpy.
- A masz jakieś plany na ten weekend? W sensie, bo jest wyjście do Hogsmeade, zakładam, że się wybierasz? - Here we go...
"The echo, as wide as the equator,
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."
Travels through a world of built up anger-
Too late to pull itself together now."