06-01-2022, 11:02 PM
Prawie miesiąc minął i Oriane mogłaby szczerze przyznać, że prawie już przywykła do zamkowych przeciągów oraz powietrza podziemnych dormitoriów jednocześnie bardziej orzeźwiającego w swoim chłodzie ale i jakby gęstszego, mniej przyjemnego, jak gdyby jego piwniczna wilgoć osiadała na płucnych rzęskach. Jeśli jednak miałaby być całkowicie szczera, po miesiącu w nowej szkole, odnalazła w sobie swego rodzaju upodobanie dla parteru a nawet dla wilgoci piwnic - zapewniały bowiem bezpieczeństwo przed znienawidzonym zdrowotnym hazardem ruchomych schodów, których od pierwszego z nimi kontaktu próbowała unikać jak ognia. Doprowadziło to do odkrycia interesujących zakątków oraz bocznych przejść, co nie zmieniało faktu, że szkoła nie przejmowała się najwidoczniej potencjalnym zagrożeniem żyć uczniów.
Pojawiwszy się w sali eliksirów nie dostrzegła wielu twarzy; cóż, od dawien dawna była poranną ptaszyną, poza tym podziemna sala znajdowała się zdecydowanie bardzo blisko dormitoriów. Być może ten dzień będzie jej życzliwy - bo przynajmniej do tej pory na to się zapowiadało. Położyła swoje rzeczy na blacie jednej z ostatnich z ławek. Ori nie była wielce wybiórcza jeśli chodziło o umiejscowienie w sali a ostatnie ławki na dodatek miały zaletę bliskości półek ze składnikami. Oraz drzwi wyjściowych.
Jeśli istniało coś poza ruchomymi schodami do czego dziewczyna najpewniej nigdy się w Hogwarcie nie przyzwyczai były to szkolne szaty. Tak, dokładnie, szaty - ta najbardziej zewnętrzna część mundurka o absurdalnie szerokich rękawach, co miały w zwyczaju pałętać się gdzie popadło i przeszkadzać w dosłownie wszystkim. Jak zawsze więc na zajęciach z eliksirów pierwszym co zrobiła po zajęciu stanowiska było zdjęcie szaty szkolnej. Poprawiła krawat, mankiety - żeby prezentować się jeszcze perfekcyjniej - i, przygotowawszy podręcznik, zabrała się skrzętnie do pracy zgodnie z poleceniem madame Edwards. Tłukąc i miażdżąc, i ucierając bezoar cieszyła się wewnętrznie, że zebrała tego dnia włosy we fryzurę typu half up, half down. Przyjemnie było nie musieć użerać się z pasemkami wpadającymi do oczu.
10-1+1=10
Cztery miarki sproszkowanego bezoaru? Bezproblemowo! Czas był na składnik standardowy. Leciutko zmarszczyła nosek, zastanawiając się, co było w tej konkretnej mieszance? Fakt, że receptura potrzebowała rogu jednorożca był już wystarczająco nieprzyjemny.
10-5+1=6
Psss! Eliksir parsknął jej w twarz parą w podzięce za kolejne dwie miarki pożywki. Wszystko wciąż szło gładko, odpukać w niemalowane drewno.
- Un, deux, - zaczęła odliczać sekundy pod nosem, w skupieniu mrużąc lewe oko jak to miewała w zwyczaju i przygotowując różdżkę -trois, quatre, cinq.
Fru! Machnęła nad kociołkiem różdżką po czym usiadła na swojej bezceremonialnie rzuconej na krzesło szkolnej szacie, zastanawiając się, co do cholery ma ze sobą zrobić przez kolejne czterdzieści minut?
Pojawiwszy się w sali eliksirów nie dostrzegła wielu twarzy; cóż, od dawien dawna była poranną ptaszyną, poza tym podziemna sala znajdowała się zdecydowanie bardzo blisko dormitoriów. Być może ten dzień będzie jej życzliwy - bo przynajmniej do tej pory na to się zapowiadało. Położyła swoje rzeczy na blacie jednej z ostatnich z ławek. Ori nie była wielce wybiórcza jeśli chodziło o umiejscowienie w sali a ostatnie ławki na dodatek miały zaletę bliskości półek ze składnikami. Oraz drzwi wyjściowych.
Jeśli istniało coś poza ruchomymi schodami do czego dziewczyna najpewniej nigdy się w Hogwarcie nie przyzwyczai były to szkolne szaty. Tak, dokładnie, szaty - ta najbardziej zewnętrzna część mundurka o absurdalnie szerokich rękawach, co miały w zwyczaju pałętać się gdzie popadło i przeszkadzać w dosłownie wszystkim. Jak zawsze więc na zajęciach z eliksirów pierwszym co zrobiła po zajęciu stanowiska było zdjęcie szaty szkolnej. Poprawiła krawat, mankiety - żeby prezentować się jeszcze perfekcyjniej - i, przygotowawszy podręcznik, zabrała się skrzętnie do pracy zgodnie z poleceniem madame Edwards. Tłukąc i miażdżąc, i ucierając bezoar cieszyła się wewnętrznie, że zebrała tego dnia włosy we fryzurę typu half up, half down. Przyjemnie było nie musieć użerać się z pasemkami wpadającymi do oczu.
10-1+1=10
Cztery miarki sproszkowanego bezoaru? Bezproblemowo! Czas był na składnik standardowy. Leciutko zmarszczyła nosek, zastanawiając się, co było w tej konkretnej mieszance? Fakt, że receptura potrzebowała rogu jednorożca był już wystarczająco nieprzyjemny.
10-5+1=6
Psss! Eliksir parsknął jej w twarz parą w podzięce za kolejne dwie miarki pożywki. Wszystko wciąż szło gładko, odpukać w niemalowane drewno.
- Un, deux, - zaczęła odliczać sekundy pod nosem, w skupieniu mrużąc lewe oko jak to miewała w zwyczaju i przygotowując różdżkę -trois, quatre, cinq.
Fru! Machnęła nad kociołkiem różdżką po czym usiadła na swojej bezceremonialnie rzuconej na krzesło szkolnej szacie, zastanawiając się, co do cholery ma ze sobą zrobić przez kolejne czterdzieści minut?
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.