07-01-2022, 12:36 AM
Oczywiście, że słyszała, co takiego działo się w Zakazanym Lesie kilka tygodni temu, nie była przecież głupia. Głupia byłaby także, gdyby nie dostrzegła sukcesu Mickey’ego. W końcu to było niebezpieczne! Ciemny las, pełen niebezpiecznych stworzeń, kompletnie nieoświetlony, wściekła prędkość i nielegalny wyścig… Niemalże czuła sama tę adrenalinę i szum powietrza w uszach, gdy pędziło się na miotle! Cóż, sama by jej nigdy nie dosiadła, och, nie, nie nadawała się do tego kompletnie – takie zabawy zostawiała dla większych chłopców. I dla dziewczynek, które chciały bawić się w chłopców.
Dzisiaj natomiast siedziała już obok swojej zdobyczy i uśmiechała się do niej (tudzież jego), gdy Edwards wspomniała coś o tym incydencie z Zakazanego Lasu. Mickey nie tylko wygrał ten wyścig, ale należał do grona tych mądrzejszych, którym udało się uciec. Była z niego bardzo, bardzo dumna.
Nieco mniej zadowolona była z faktu, że obok musiał przygruchać sobie tę zdziwaczałą przybłędę, która na kilometr wyglądała na zwykłą, prostą, wiejską dziewczynę bez polotu i krztyny klasy. Nie rozumiała, co taki chłopak jak Mickey w niej widzi, no ale niech mu już będzie. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa. Może Mickey lubił się opiekować biednymi, bezradnymi dziewczynkami. Nie miała nic przeciwko temu, póki oficjalnie był jej.
Przeniosła wzrok na Edwards, ale o wiele bardziej od słuchania była zajęta ocenianiem jej stroju. Uważała nauczycielkę za atrakcyjną, zgrabną, ale kompletnie nie miała gustu do ubioru. No, może czasami potrafiła zachwycić i zadziwić… ale to nie był jeden z tych dni.
Niechętnie zabrała się za eliksir, który wyglądał szalenie skomplikowanie. Nie była znowu taka najgorsza w eliksirach, ale lepiej jednak radziła sobie z transmutacją…
Choć była to transmutacja prosta. No nieważne.
Wzięła do ręki bezoar, przyglądając mu się, jakby był co najmniej wymiocinami trolla. Wrzuciła go z lekką dozą obrzydzenia do moździerza i… I co, miała to teraz sama rozdrobnić? Ale tak własnymi rękami? Ona? Nie ma takiej mowy.
— Mickey… - westchnęła, patrząc na niego wielkimi oczętami najbardziej bezbronnego kociaka, jakiego tylko mógł sobie tylko wyobrazić. – Mógłbyś mi odrobinkę pomóc? – spytała i oparła się bokiem o ławkę, dłonią delikatnie dotykając jego umięśnionych ramion. – Chyba sobie nie poradzę z tym moździerzem… Ale Ty jesteś taki silny… - zatrzepotała jeszcze dodatkowo rzęsami.
Och, był silny. W końcu byle kto nie zostaje pałkarzem!
Najważniejsze jednak, że podziałało. I przez moment mogła podziwiać jego pracujące ramiona napinające się pod szkolną koszulą… uśmiechnęła się, gdy podał jej gotowy proszek i posłała jeszcze buziaka w ramach wyrażenia wdzięczności.
Była lekcja, więc na więcej nie chciała sobie pozwalać, skoro Edwards w każdym momencie mogła podejść i jeszcze ich przesadzić! O nie, nie chciała siedzieć obok byle kogo.
Dodała więc proszku do gotującej się wody czekającej tylko na rozpoczęcie eliksiru… i sama nie wiedziała, co poszło nie tak. Przecież wsypała tyle proszku, ile trzeba było! Może rozproszyła się przez te wybuchające dokoła kociołki?
W każdym razie, do orkiestry wybuchów dołączył także i jej kociołek. Wybuch nie był wcale taki spektakularny… jednakże teraz jej kociołek wyglądał bardziej jak mocno kontuzjowany cedzak niż naczynie do warzenia eliksiru.
Przez chwilę stała w osłupieniu. Potem zaczęła oddychać głęboko, aż w końcu powachlowała się dłonią, mrugając, jakby chciała rozproszyć łzy.
— Nie wiem, co zrobiłam nie tak… – rzuciła kompletnie płaczliwym tonem, jakby była na skraju załamania z powodu tak spektakularnej porażki…
3 - 6 + 2 = -1
Efekt uboczny: 8
Dzisiaj natomiast siedziała już obok swojej zdobyczy i uśmiechała się do niej (tudzież jego), gdy Edwards wspomniała coś o tym incydencie z Zakazanego Lasu. Mickey nie tylko wygrał ten wyścig, ale należał do grona tych mądrzejszych, którym udało się uciec. Była z niego bardzo, bardzo dumna.
Nieco mniej zadowolona była z faktu, że obok musiał przygruchać sobie tę zdziwaczałą przybłędę, która na kilometr wyglądała na zwykłą, prostą, wiejską dziewczynę bez polotu i krztyny klasy. Nie rozumiała, co taki chłopak jak Mickey w niej widzi, no ale niech mu już będzie. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa. Może Mickey lubił się opiekować biednymi, bezradnymi dziewczynkami. Nie miała nic przeciwko temu, póki oficjalnie był jej.
Przeniosła wzrok na Edwards, ale o wiele bardziej od słuchania była zajęta ocenianiem jej stroju. Uważała nauczycielkę za atrakcyjną, zgrabną, ale kompletnie nie miała gustu do ubioru. No, może czasami potrafiła zachwycić i zadziwić… ale to nie był jeden z tych dni.
Niechętnie zabrała się za eliksir, który wyglądał szalenie skomplikowanie. Nie była znowu taka najgorsza w eliksirach, ale lepiej jednak radziła sobie z transmutacją…
Choć była to transmutacja prosta. No nieważne.
Wzięła do ręki bezoar, przyglądając mu się, jakby był co najmniej wymiocinami trolla. Wrzuciła go z lekką dozą obrzydzenia do moździerza i… I co, miała to teraz sama rozdrobnić? Ale tak własnymi rękami? Ona? Nie ma takiej mowy.
— Mickey… - westchnęła, patrząc na niego wielkimi oczętami najbardziej bezbronnego kociaka, jakiego tylko mógł sobie tylko wyobrazić. – Mógłbyś mi odrobinkę pomóc? – spytała i oparła się bokiem o ławkę, dłonią delikatnie dotykając jego umięśnionych ramion. – Chyba sobie nie poradzę z tym moździerzem… Ale Ty jesteś taki silny… - zatrzepotała jeszcze dodatkowo rzęsami.
Och, był silny. W końcu byle kto nie zostaje pałkarzem!
Najważniejsze jednak, że podziałało. I przez moment mogła podziwiać jego pracujące ramiona napinające się pod szkolną koszulą… uśmiechnęła się, gdy podał jej gotowy proszek i posłała jeszcze buziaka w ramach wyrażenia wdzięczności.
Była lekcja, więc na więcej nie chciała sobie pozwalać, skoro Edwards w każdym momencie mogła podejść i jeszcze ich przesadzić! O nie, nie chciała siedzieć obok byle kogo.
Dodała więc proszku do gotującej się wody czekającej tylko na rozpoczęcie eliksiru… i sama nie wiedziała, co poszło nie tak. Przecież wsypała tyle proszku, ile trzeba było! Może rozproszyła się przez te wybuchające dokoła kociołki?
W każdym razie, do orkiestry wybuchów dołączył także i jej kociołek. Wybuch nie był wcale taki spektakularny… jednakże teraz jej kociołek wyglądał bardziej jak mocno kontuzjowany cedzak niż naczynie do warzenia eliksiru.
Przez chwilę stała w osłupieniu. Potem zaczęła oddychać głęboko, aż w końcu powachlowała się dłonią, mrugając, jakby chciała rozproszyć łzy.
— Nie wiem, co zrobiłam nie tak… – rzuciła kompletnie płaczliwym tonem, jakby była na skraju załamania z powodu tak spektakularnej porażki…
3 - 6 + 2 = -1
Efekt uboczny: 8