07-01-2022, 02:40 AM
Widział to obruszenie kumpla i uśmiechnął się pod nosem, gdy ostatecznie Teoś nie zrewanżował mu się jakąś obelgą. Obrzucanie się obelgami było nieodłącznym elementem ich długoletniej znajomości, ale jednak w tej chwili nie miał zbyt wielkiej chęci i weny na wymyślanie nowych wyzwisk, które mógłby posłać pod adresem ziomeczka.
- No to z jednym. Innych osłów nie kojarzę, albo byłem zbyt pijany lub zjarany, by ich zapamiętać - powiedział dosyć poważnie. - No ewentualnie z dwoma, jeśli liczyć to, że gadałem do swojego odbicia - przyznał szczerze. Bo co tu kryć - jeśli Teośka można było określić mianem osła, to jego tym bardziej. Krawczyk nawet wolał być uznawany za niezbyt wybitnego ziomka. Przynajmniej nikt nie miał wobec niego jakichś strasznie wygórowanych oczekiwań i mógł się opierdalać w najlepsze. Choć nie można było mu też odmówić typowo polskiego, cwaniakowatego podejścia, według którego zawsze z dużym powodzeniem kombinował, jak zarobić by się jednak za dużo nie narobić.
- Myślisz, że to przejdzie? W Polszy nie zawsze to działało. Jak wyglądałeś na wczorajszego czy wstawionego to nie miałeś wjazdu do lokalu - powiedział, krzywiąc się. Naprawdę, bardzo niefajne podejście. Choć na Podlasiu jak najbardziej zrozumiałe, jeśli miał być szczery. Tam wpuszczanie do lokalu nawet trzeźwych wiązało się z ryzykiem, a co dopiero tych już podchmielonych. - Ale bym opierdolił kebsa. Myślisz, że mają tu takie rarytasy? - zapytał Teośka, gdy jego żołądek dał o sobie znać głośnym bultaniem. Na bigos raczej nie miał co liczyć, ale taką tortillą z ostrym sosikiem to by nie pogardził.
- Że co kurwa? Weź nie rób se jaj. Gdzie Lumos? - zapytał coraz bardziej podenerwowany, pełzając po podłodze w poszukiwaniu swojego kota. Przeżyłby stratę całego uzębienia, nerek, wątroby, kilku innych organów i różdżki, ale nie kurwa swojego kiciusia. Lumos był jego świętością.
- No to z jednym. Innych osłów nie kojarzę, albo byłem zbyt pijany lub zjarany, by ich zapamiętać - powiedział dosyć poważnie. - No ewentualnie z dwoma, jeśli liczyć to, że gadałem do swojego odbicia - przyznał szczerze. Bo co tu kryć - jeśli Teośka można było określić mianem osła, to jego tym bardziej. Krawczyk nawet wolał być uznawany za niezbyt wybitnego ziomka. Przynajmniej nikt nie miał wobec niego jakichś strasznie wygórowanych oczekiwań i mógł się opierdalać w najlepsze. Choć nie można było mu też odmówić typowo polskiego, cwaniakowatego podejścia, według którego zawsze z dużym powodzeniem kombinował, jak zarobić by się jednak za dużo nie narobić.
- Myślisz, że to przejdzie? W Polszy nie zawsze to działało. Jak wyglądałeś na wczorajszego czy wstawionego to nie miałeś wjazdu do lokalu - powiedział, krzywiąc się. Naprawdę, bardzo niefajne podejście. Choć na Podlasiu jak najbardziej zrozumiałe, jeśli miał być szczery. Tam wpuszczanie do lokalu nawet trzeźwych wiązało się z ryzykiem, a co dopiero tych już podchmielonych. - Ale bym opierdolił kebsa. Myślisz, że mają tu takie rarytasy? - zapytał Teośka, gdy jego żołądek dał o sobie znać głośnym bultaniem. Na bigos raczej nie miał co liczyć, ale taką tortillą z ostrym sosikiem to by nie pogardził.
- Że co kurwa? Weź nie rób se jaj. Gdzie Lumos? - zapytał coraz bardziej podenerwowany, pełzając po podłodze w poszukiwaniu swojego kota. Przeżyłby stratę całego uzębienia, nerek, wątroby, kilku innych organów i różdżki, ale nie kurwa swojego kiciusia. Lumos był jego świętością.