07-01-2022, 12:15 PM
Nie czuła się najlepiej. Nie lubiła przebywać wśród ludzi. Ludzie oznaczali natłok myśli i bodźców, a ona z tej plątaniny nie była w stanie wychwycić ani jednego sensownego słowa. Nie potrafiła się również skupić. Dlatego też lekcje były dla niej katorgą, a jeśli czegoś się uczyła, to najczęściej sama, w jak najdalszym zakątku zamku, z książką w ręce.
Eliksiry jednak były jednym z tych przedmiotów, których z podręczników się nie mogła – nic więc dziwnego, że była z nich diabelnie słaba. Była tego świadoma i nie wiedziała w zasadzie, dlaczego wybrała ten przedmiot. Chyba miała kiedyś nadzieję, że napary będą w stanie pomóc zwierzętom, którym się miała zamiar zajmować.
Dzisiejsze antidotum brzmiało dla niej bardzo korzystnie, ale sama receptura wyglądała na bardzo, ale to bardzo skomplikowaną. Nie sądziła, że będzie w stanie ją wykonać. Mickey był nieco lepszy z eliksirów i chociaż była wdzięczna, że postanowił usiąść obok niej (chociaż nadal nie wiedziała właściwie, dlaczego), nie chciała go wykorzystywać. Ostatnimi czasy coraz częściej widziała go z dziewczyną, która dziś siedziała po jego drugiej stronie.
Nie lubiła jej. Za każdym razem, kiedy rzucała spojrzeniem w jej stronę, a ona akurat patrzyła na Florę, dostrzegała liliową poświatę okalającą jej sylwetkę. To nigdy nie był dobry kolor. Widziała go w Hogwarcie u większości ludzi i wiedziała, że powinna takich unikać.
Nie lubiła jej też z innego powodu. Ani razu, kiedy była obok Mickey’ego, nie dostrzegła wokół niej beżu przemieszanego z seledynem. Widziała wiele kolorów – dyniowy, szmaragdowy, sam seledynowy, albo i złoty, ale nigdy beżu łączącego się z seledynem. Uważała, że ktoś taki jak Mickey zasługiwał na osobę, która, patrząc na niego, będzie okalała się beżowo-seledynową aurą.
Niepewną dłonią sięgnęła po bezoar, tak jak było napisane w podręczniku, i wrzuciła go do moździerza. Zaczęła go samodzielnie rozdrabniać. Nie było to aż takie ciężkie, przypominało jej nawet pracę na rodzinnej farmie – chociaż wtedy w najcięższych pracach najczęściej wyręczali ją bracia, tak jak teraz Mickey wyręczał Laurel. Nie była pewna, czy proszek ma odpowiednią grubość, ale nie chciała też zawracać nikomu głowy, dlatego sama postanowiła dosypać odpowiednią dawkę.
Jednakże raz za razem zaczęły wybuchać kociołki, co tylko wzmacniało poziom jej stresu, a apogeum osiągnął, kiedy tuż obok ramienia Mickey’ego eksplodował kolejny eliksir. Sądziła, że z jej naparem stanie się to samo, jednakże eliksir zaczął zaskakująco wirować i zmniejszać swoją objętość, aż kompletnie zniknął.
Przez moment patrzyła w oszołomieniu na kociołek. Chciała zapytać Mickey’ego, czy też to widział, ale nie chciała mu przeszkadzać i…
I co właściwie miała teraz zrobić?
2 - 5 + 2 = -1
Efekt uboczny: 9 - wirujące zniknięcie
Eliksiry jednak były jednym z tych przedmiotów, których z podręczników się nie mogła – nic więc dziwnego, że była z nich diabelnie słaba. Była tego świadoma i nie wiedziała w zasadzie, dlaczego wybrała ten przedmiot. Chyba miała kiedyś nadzieję, że napary będą w stanie pomóc zwierzętom, którym się miała zamiar zajmować.
Dzisiejsze antidotum brzmiało dla niej bardzo korzystnie, ale sama receptura wyglądała na bardzo, ale to bardzo skomplikowaną. Nie sądziła, że będzie w stanie ją wykonać. Mickey był nieco lepszy z eliksirów i chociaż była wdzięczna, że postanowił usiąść obok niej (chociaż nadal nie wiedziała właściwie, dlaczego), nie chciała go wykorzystywać. Ostatnimi czasy coraz częściej widziała go z dziewczyną, która dziś siedziała po jego drugiej stronie.
Nie lubiła jej. Za każdym razem, kiedy rzucała spojrzeniem w jej stronę, a ona akurat patrzyła na Florę, dostrzegała liliową poświatę okalającą jej sylwetkę. To nigdy nie był dobry kolor. Widziała go w Hogwarcie u większości ludzi i wiedziała, że powinna takich unikać.
Nie lubiła jej też z innego powodu. Ani razu, kiedy była obok Mickey’ego, nie dostrzegła wokół niej beżu przemieszanego z seledynem. Widziała wiele kolorów – dyniowy, szmaragdowy, sam seledynowy, albo i złoty, ale nigdy beżu łączącego się z seledynem. Uważała, że ktoś taki jak Mickey zasługiwał na osobę, która, patrząc na niego, będzie okalała się beżowo-seledynową aurą.
Niepewną dłonią sięgnęła po bezoar, tak jak było napisane w podręczniku, i wrzuciła go do moździerza. Zaczęła go samodzielnie rozdrabniać. Nie było to aż takie ciężkie, przypominało jej nawet pracę na rodzinnej farmie – chociaż wtedy w najcięższych pracach najczęściej wyręczali ją bracia, tak jak teraz Mickey wyręczał Laurel. Nie była pewna, czy proszek ma odpowiednią grubość, ale nie chciała też zawracać nikomu głowy, dlatego sama postanowiła dosypać odpowiednią dawkę.
Jednakże raz za razem zaczęły wybuchać kociołki, co tylko wzmacniało poziom jej stresu, a apogeum osiągnął, kiedy tuż obok ramienia Mickey’ego eksplodował kolejny eliksir. Sądziła, że z jej naparem stanie się to samo, jednakże eliksir zaczął zaskakująco wirować i zmniejszać swoją objętość, aż kompletnie zniknął.
Przez moment patrzyła w oszołomieniu na kociołek. Chciała zapytać Mickey’ego, czy też to widział, ale nie chciała mu przeszkadzać i…
I co właściwie miała teraz zrobić?
2 - 5 + 2 = -1
Efekt uboczny: 9 - wirujące zniknięcie