08-01-2022, 01:30 AM
Może to nie Historia Magii - ulubiony przedmiot Dextera - ale mimo wszystko zajęcia z eliksirów należały do tych przez niego lubianych. Poza tym to jedna z podstawowych dziedzin magii, jeden z filarów całej wiedzy ich świata, wypadało dobrze znać sztukę warzenia eliksirów z wielu powodów. Przynajmniej według Becketta. Dlatego poświęcał tym zajęciom dużo uwagi i choć może nie był takim orłem jak z wiedzy o historii, to uważał się za całkiem niezłego.
Jeszcze przed rozpoczęciem lekcji zajął miejsce w drugiej ławce i przygotował materiał... ku własnemu zaskoczeniu co chwilę zerkając w stronę drzwi do sali, jakby na kogoś czekał. Nie powinno go to zaskakiwać aż tak, bo owszem, wyczekiwał kogoś, kogo jeszcze miesiąc temu z największą ochotą by unikał. Opanował się tylko na tyle w tym oczekiwaniu, żeby nie zacząć jak pojeb machać rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę Rose, kiedy ta w końcu pojawi się w sali. Zaskakujące jak alkohol może zmieniać podejście do nawet największych wrogów.
Akurat przegapił moment jej wejścia, ale za to jak tylko kątem oka zauważył, że ktoś próbuje się do niego dosiąść, uniósł głowę znad podręcznika, już-już otwierając usta żeby zaprotestować i wygonić intruza, oświadczając że miejsce jest zajęte. Wtedy też zamarł na ułamek sekundy w bezruchu i bezdechu, zatrzymując słowa już cisnące się na język. Cóż, jeśli miesiąc temu ktoś powiedziałby mu, że ucieszy się na widok dosiadającej się do niego Rose Blackwood, to uznałby to za żart roku. Yet here we are...
Posłał Gryfonce oszczędny, ale dość znaczący uśmiech, który może i mógłby zostać odebrany za cyniczny, gdyby to nie ona była jego adresatem. Nie odezwał się od razu, a dopiero jak zajęła miejsce i zaczęła przygotowywać się do zajęć.
- Innych wolnych miejsc nie było, Blackwood? - Chociaż same słowa może i brzmiały dokładnie tak samo, jak te rzucane w jej kierunku kilka tygodni temu, ale ton zdecydowanie był inny. Przyjazny. Zaczepny. Zadziorny nawet.
Nie skomentował spóźnienia profesorki, chociaż właściwie korciło go szepnąć coś w kierunku Rose. Powstrzymał się chyba nawet nie dlatego, że nie wypada, ale bardziej żeby nie zakłócać Gryfonce spokoju, bo wiedział jak ważny to dla niej przedmiot. O dziwo.
Tyrady o nielegalnych wypadach do Zakazanego Lasu też nie skomentował, bo uważał, że jak już ktoś się tam pcha w nocy, to na własne ryzyko, nie warto w ogóle roztrząsać. Nie mniej antidotum, nad którym mieli dzisiaj pracować, mogło faktycznie być bardzo przydatne w wielu różnych sytuacjach.
Zerknął tylko z lekkim uśmiechem na siedzącą obok Rose, po czym wziął się do pracy, spoglądając na instrukcję chyba bardziej dla spoglądania. Chociaż receptura wyglądała na skomplikowaną, nie chciał wyglądać jakby nie wiedział co robi. Może kryła się w tym jakaś chęć zaimponowania koleżance. Ale tylko może.
Wrzuciwszy bezoar do moździerza, zaczął go proszkować, poświęcając chyba więcej uwagi ruchom Blackwood, niż przygotowywanemu przez siebie składnikowi. W pewnej chwili nawet zorientował się, że chyba za długo wpatruje się w jej dłonie, kątem oka widząc całą sylwetkę, otrząsnął się z tego transu i wrócił na ziemię. Nie sprawdzając na ile sproszkowany został bezoar, odmierzył odpowiednią ilość, wsypał do kociołka i chwyciwszy podręczni, odchylił się odrobinę, żeby spojrzeć jaki miał być następny krok.
Zanim jednak zdążył cokolwiek wykonać, z jego kociołka dobyło się dziwne bulgotanie. Odsunął książkę sprzed nosa akurat w tym momencie, żeby zauważyć jak widowiskowa eksplozja rozsadza naczynie, dziurawiąc je pokazowo. I w sumie nie byłoby to aż taką katastrofą, gdyby nie efekt uboczny wybuchu. Mianowicie cała niemal zawartość kociołka rozlała się po blacie, w większości jednak spływając od razu na Dexterowe spodnie i zostawiając na nich pokaźną plamę w kroku i na 3/4 nogawek. No ładnie, teraz to wygląda jakby się co najmniej olał. Co za żenada...
6 - 3 + 1 = 4 epic fail...
Dex nie ukończy eliksiru.
Jeszcze przed rozpoczęciem lekcji zajął miejsce w drugiej ławce i przygotował materiał... ku własnemu zaskoczeniu co chwilę zerkając w stronę drzwi do sali, jakby na kogoś czekał. Nie powinno go to zaskakiwać aż tak, bo owszem, wyczekiwał kogoś, kogo jeszcze miesiąc temu z największą ochotą by unikał. Opanował się tylko na tyle w tym oczekiwaniu, żeby nie zacząć jak pojeb machać rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę Rose, kiedy ta w końcu pojawi się w sali. Zaskakujące jak alkohol może zmieniać podejście do nawet największych wrogów.
Akurat przegapił moment jej wejścia, ale za to jak tylko kątem oka zauważył, że ktoś próbuje się do niego dosiąść, uniósł głowę znad podręcznika, już-już otwierając usta żeby zaprotestować i wygonić intruza, oświadczając że miejsce jest zajęte. Wtedy też zamarł na ułamek sekundy w bezruchu i bezdechu, zatrzymując słowa już cisnące się na język. Cóż, jeśli miesiąc temu ktoś powiedziałby mu, że ucieszy się na widok dosiadającej się do niego Rose Blackwood, to uznałby to za żart roku. Yet here we are...
Posłał Gryfonce oszczędny, ale dość znaczący uśmiech, który może i mógłby zostać odebrany za cyniczny, gdyby to nie ona była jego adresatem. Nie odezwał się od razu, a dopiero jak zajęła miejsce i zaczęła przygotowywać się do zajęć.
- Innych wolnych miejsc nie było, Blackwood? - Chociaż same słowa może i brzmiały dokładnie tak samo, jak te rzucane w jej kierunku kilka tygodni temu, ale ton zdecydowanie był inny. Przyjazny. Zaczepny. Zadziorny nawet.
Nie skomentował spóźnienia profesorki, chociaż właściwie korciło go szepnąć coś w kierunku Rose. Powstrzymał się chyba nawet nie dlatego, że nie wypada, ale bardziej żeby nie zakłócać Gryfonce spokoju, bo wiedział jak ważny to dla niej przedmiot. O dziwo.
Tyrady o nielegalnych wypadach do Zakazanego Lasu też nie skomentował, bo uważał, że jak już ktoś się tam pcha w nocy, to na własne ryzyko, nie warto w ogóle roztrząsać. Nie mniej antidotum, nad którym mieli dzisiaj pracować, mogło faktycznie być bardzo przydatne w wielu różnych sytuacjach.
Zerknął tylko z lekkim uśmiechem na siedzącą obok Rose, po czym wziął się do pracy, spoglądając na instrukcję chyba bardziej dla spoglądania. Chociaż receptura wyglądała na skomplikowaną, nie chciał wyglądać jakby nie wiedział co robi. Może kryła się w tym jakaś chęć zaimponowania koleżance. Ale tylko może.
Wrzuciwszy bezoar do moździerza, zaczął go proszkować, poświęcając chyba więcej uwagi ruchom Blackwood, niż przygotowywanemu przez siebie składnikowi. W pewnej chwili nawet zorientował się, że chyba za długo wpatruje się w jej dłonie, kątem oka widząc całą sylwetkę, otrząsnął się z tego transu i wrócił na ziemię. Nie sprawdzając na ile sproszkowany został bezoar, odmierzył odpowiednią ilość, wsypał do kociołka i chwyciwszy podręczni, odchylił się odrobinę, żeby spojrzeć jaki miał być następny krok.
Zanim jednak zdążył cokolwiek wykonać, z jego kociołka dobyło się dziwne bulgotanie. Odsunął książkę sprzed nosa akurat w tym momencie, żeby zauważyć jak widowiskowa eksplozja rozsadza naczynie, dziurawiąc je pokazowo. I w sumie nie byłoby to aż taką katastrofą, gdyby nie efekt uboczny wybuchu. Mianowicie cała niemal zawartość kociołka rozlała się po blacie, w większości jednak spływając od razu na Dexterowe spodnie i zostawiając na nich pokaźną plamę w kroku i na 3/4 nogawek. No ładnie, teraz to wygląda jakby się co najmniej olał. Co za żenada...
6 - 3 + 1 = 4 epic fail...
Dex nie ukończy eliksiru.