08-01-2022, 07:53 PM
Te dni były takie okropne. Ciągle tylko deszcz i deszcz. Pochmurno i pochmurno. Wiatr wiał jak oszalały, rozrywając na strzępy nawet najbardziej ułożoną fryzurę – a jeśli jeszcze wziąć pod uwagę siąpiący deszcz i całą tę wilgoć, jak włosy kompletnie doklejały się do twarzy i wyglądało się jak paskudny, zmokły kundel.
Takie boleści przeżywała, gdy opuszczała szklarnię i usiłowała dotrzeć do zamku na transmutację. Ale kiedy tylko na korytarzu odetchnęła głęboko i wyciągnąwszy lustereczko, dostrzegła paskudną maszkarę o włosach rozwianych i obklejonych deszczem, ze ściekającą wodą po ubraniu, wiedziała, że nie może tak pokazać się ludziom. Bo co, jeśli ktoś inny – na przykład Mickey, który, jak słyszała, wygrał ten nielegalny wyścig zorganizowany w Zakazanym Lesie – spojrzy na nią i dostrzeże kogoś tak paskudnego? Bestię nie kobietę!
Ukrywając twarz jak tylko mogła, pobiegła do dormitorium, aby przebrać się, szybciutko umyć i wysuszyć, ułożyć włosy i wtedy dopiero w pośpiechu pobiegła na transmutację… oczywiście solidnie spóźniona. Jeszcze przed drzwiami zatrzymała się, wzięła kilka wdechów, bo przecież damie nie wypadało ani biegać, ani być zdyszanym, i wmaszerowała do sali, przy okazji zwracając na siebie uwagę wszystkich uczniów.
Tak, teraz mogli patrzeć. Nawet naganę nauczyciela zniosła z wysoko uniesionym podbródkiem, ale była bardzo z siebie dumna, że zażegnała szybciutko ten niewielki kryzys, który przecież mógł okazać się wielką wizerunkową porażką. Teraz przynajmniej nawet pachniała kwiatami, a nie brudem, ziemią, mokrą trawą i potem.
Zjadła lunch w doborowym towarzystwie, aczkolwiek kątem oka zerkała już na Cavingtona, jednym uchem słuchając tego, co jej przyjaciółki do niej mówiły, natomiast z drugiej strony zastanawiając się, co powinna zrobić, aby zwrócić na siebie jego uwagę. No przecież rozstali się przez zwyczajne nieporozumienie! Pomylił się, zauroczył w jakiejś dziwacznej siksie, w dodatku metamorfomagu, myślał, że to bratnia dusza, no trudno, zdarza się – ale przecież im nie wyszło, a teraz ona ganiała za kimś kompletnie innym (oczywiście, że o tym wiedziała – Laurel Zimmerman wiedziała o wszystkim, co działo się w jej szkole, nawet jeśli akurat nie widziała czegoś osobiście).
Po lunchu natomiast dała wyciągnąć się dziewczynom do ogrodu na pierwszym piętrze. Zgodziła się, bo było tam ładnie, estetycznie, a przede wszystkim – nie padało i nie było żadnych szkodników w postaci niepotrzebnych muszek, od których trzeba było się odganiać – i jak wyglądało takie machanie łapami?
Któraś z nich w końcu zauważyła jej wgapianie się w Cavingtona i zapytała o jej plany. A Laurel jej powiedziała. I obiecała również, że jeszcze w tym miesiącu wrócą do siebie. Mogło stać się wszystko, ale akurat jego chciała mieć. Po prostu mieć.
Pozostała tu nawet, gdy jej koleżanki ja opuściły. Musiała opracować w głowie plan, a do tego potrzebowała ciszy i skupienia. I odrobiny przyjemnej oku scenerii.