09-01-2022, 02:08 PM
Merlinowi i wszelkim bóstwom niech będą dzięki za weekend! Zwłaszcza taki, w którym miało nastąpić wyjście do Hogsmeade. Właśnie dla takich dni, czasem tylko dla takich, warto było żyć. W końcu, chociaż wolała być w Hogwarcie niż w domu, to - umówmy się - nie z powodu pasji do nauki. Fakt, że od tego roku miała zaledwie trzy przedmioty nie oznaczał, że zamierzała zrezygnować z prawa do narzekania! Podobnie jak fakt, że bardziej niż na zajęciach, wspólnie z Valerianem skupiali się na tym, jak owe zajęcia roznieść. To też wymagało pewnego wysiłku umysłowego, po którym dobrze robił spacer! Wyszło na to, że samotny, jako że musiała zajść do łazienki, a Valerianowi nie chciało się na nią czekać. W sumie głównie jemu na przekór zaczęła szwędać się po zamku. Może znajdzie kogoś, komu można dokopać, albo wywinąć głupi żart? I koledze będzie głupio, że go przy tym nie było. Na szczęście mu tego nie zapowiedziała, bo podstawienie nogi biegającym, rozszerzanym dzieciakom się nie liczyło. Nawet jeśli jeden z nich omal nie złamał sobie nosa, upadając na ziemię. Mógł uważać!
Zaszła jeszcze do jednej z pustych klas, żeby wypalić papierosa, po czym uznała, że szwędanie się samej (zwłaszcza bez alkoholu) jest nudne i żałosne, więc udała się w drogę do Pokoju Wspólnego. Właśnie w drodze, na jednym ze skrzyżowań mignęła jej Alice, która najwyraźniej gdzieś się spieszyła, żeby nie powiedzieć, że biegła. Była też tak pochłonięta własnymi myślami, że najwyraźniej nie zauważyła starszej Gryfonki. Francis, niewiele myśląc, poszła za nią. Naprawdę było w tym nie za dużo logiki, skoro po pierwsze z całego gangu to z Alice najmniej się lubiła, a po drugie McIntosh była obecnie w niełasce. Może właśnie to drugie pociągnęło tak bardzo Caldwell? Oczywiście nie nadawała się do rozwiązywania problemów i nigdy nie wchodziła między relacje członków gangu (no i między Alexa a kogokolwiek się nie wchodziło i już), ale czuła się nieswojo z tym spięciem. Trwało na jej gust zdecydowanie za długo i nie zanosiło się na zmianę. A tak być nie mogło! Alice mogła być nawet największą szują i powiedzieć najgorsze słowa, ale… Po takim czasie była ich szują. A skoro Alexa nie można było do czegokolwiek namawiać, to musiała podejść od drugiej strony.
W dodatku była zwyczajnie ciekawa, gdzie dziewczyna tak gna.
Właśnie ze względu na tą ciekawość, przemykała korytarzami za Alice, trzymając się w pewnej odległości, zamiast krzyczeć i próbować dogonić. I w taki oto sposób dotarło do… Sali Chóru? Czyżby Alice w desperacji, postanowiła znaleźć sobie nowych przyjaciół? Tylko że obecnie nie odbywała się tam chyba żadna próba… A może z kimś się tam zabawiała? Albo wykorzystywała ją tak, jak Fran każdą inną: do picia i palenia.
Ostatnią myśl wyeliminowała, gdy tylko podeszła do drzwi: fortepian? Czyżby miał coś zagłuszać? Jakąś rozmowę? A może coś więcej? Caldwell nawet nie wiedziała, czy ma się spodziewać czegoś pozytywnego, dzięki czemu będzie mogła się nabijać z Alice, czy może ta wpakowała się w jakieś kłopoty. Teraz już musiała to sprawdzić, dlatego delikatnie uchyliła drzwi, żeby spojrzeć co się dzieje w środku i… naprawdę się zdziwiła. Mniej by się zdziwiła, gdyby Alice wyparowała, niż widząc ją grającą. I to chyba nawet dobrze grającą, o ile mogła to ocenić.
Wślizgnęła się do środka, zamykając drzwi. Podeszła ostrożnie do drzwi i usiadła na jedny z krzeseł w połowie drogi do fortepianu. Alice najwyraźniej tak pochłonęła gra, że jej nie zauważyła. A Francis była w zbyt wielkim szoku, żeby jej przerwać. Dopiero, gdy zapadła cisza, Caldwell postanowiła się ujawnić powolnym, jakby ironicznym klaskaniem.
- No proszę, co za ukryty talent! - Chociaż było to prawdą, to jednak w ustach Francis miało zadziwiająco sarkastyczny wydźwięk. Rozparła się wygodnie na krześle, tak że mogła uchodzić za prawdziwą, jednoosobową lożę szyderców.
Zaszła jeszcze do jednej z pustych klas, żeby wypalić papierosa, po czym uznała, że szwędanie się samej (zwłaszcza bez alkoholu) jest nudne i żałosne, więc udała się w drogę do Pokoju Wspólnego. Właśnie w drodze, na jednym ze skrzyżowań mignęła jej Alice, która najwyraźniej gdzieś się spieszyła, żeby nie powiedzieć, że biegła. Była też tak pochłonięta własnymi myślami, że najwyraźniej nie zauważyła starszej Gryfonki. Francis, niewiele myśląc, poszła za nią. Naprawdę było w tym nie za dużo logiki, skoro po pierwsze z całego gangu to z Alice najmniej się lubiła, a po drugie McIntosh była obecnie w niełasce. Może właśnie to drugie pociągnęło tak bardzo Caldwell? Oczywiście nie nadawała się do rozwiązywania problemów i nigdy nie wchodziła między relacje członków gangu (no i między Alexa a kogokolwiek się nie wchodziło i już), ale czuła się nieswojo z tym spięciem. Trwało na jej gust zdecydowanie za długo i nie zanosiło się na zmianę. A tak być nie mogło! Alice mogła być nawet największą szują i powiedzieć najgorsze słowa, ale… Po takim czasie była ich szują. A skoro Alexa nie można było do czegokolwiek namawiać, to musiała podejść od drugiej strony.
W dodatku była zwyczajnie ciekawa, gdzie dziewczyna tak gna.
Właśnie ze względu na tą ciekawość, przemykała korytarzami za Alice, trzymając się w pewnej odległości, zamiast krzyczeć i próbować dogonić. I w taki oto sposób dotarło do… Sali Chóru? Czyżby Alice w desperacji, postanowiła znaleźć sobie nowych przyjaciół? Tylko że obecnie nie odbywała się tam chyba żadna próba… A może z kimś się tam zabawiała? Albo wykorzystywała ją tak, jak Fran każdą inną: do picia i palenia.
Ostatnią myśl wyeliminowała, gdy tylko podeszła do drzwi: fortepian? Czyżby miał coś zagłuszać? Jakąś rozmowę? A może coś więcej? Caldwell nawet nie wiedziała, czy ma się spodziewać czegoś pozytywnego, dzięki czemu będzie mogła się nabijać z Alice, czy może ta wpakowała się w jakieś kłopoty. Teraz już musiała to sprawdzić, dlatego delikatnie uchyliła drzwi, żeby spojrzeć co się dzieje w środku i… naprawdę się zdziwiła. Mniej by się zdziwiła, gdyby Alice wyparowała, niż widząc ją grającą. I to chyba nawet dobrze grającą, o ile mogła to ocenić.
Wślizgnęła się do środka, zamykając drzwi. Podeszła ostrożnie do drzwi i usiadła na jedny z krzeseł w połowie drogi do fortepianu. Alice najwyraźniej tak pochłonęła gra, że jej nie zauważyła. A Francis była w zbyt wielkim szoku, żeby jej przerwać. Dopiero, gdy zapadła cisza, Caldwell postanowiła się ujawnić powolnym, jakby ironicznym klaskaniem.
- No proszę, co za ukryty talent! - Chociaż było to prawdą, to jednak w ustach Francis miało zadziwiająco sarkastyczny wydźwięk. Rozparła się wygodnie na krześle, tak że mogła uchodzić za prawdziwą, jednoosobową lożę szyderców.