09-01-2022, 05:22 PM
Bellamy absolutnie nikogo poza zbrojami nie widział, rycerze skutecznie zasłaniali wszelką obecność swoimi sylwetkami. Też to nie tak, że Bellamy był wstydliwy, ale fakt, że niekoniecznie chciał mieć publikę w momencie kiedy coś tam sobie tworzył. Szczególnie, że on nigdy nie tworzył "czegoś", zawsze to było od serca, coś, co wypływało bezpośrednio z jego serca, głowy, coś bardzo prywatnego, przesiąkniętego jego emocjami. To było intymne i choć finalny utwór mógł zaśpiewać każdemu, bo było to wtedy widziane ot jako piosenka i nikt nie zastanawiał się dlaczego taka, dlaczego te emocje, każdy miał to gdzieś. Ale tworzenie to stos jego myśli układanych w pewien ostateczny ciąg, i ten stos był jednak dość prywatny.
Zatem teraz będąc, jego zdaniem, samemu, nie przejmował się tym czy powinien coś mówić czy nie. Nie musiał się obawiać prześmiewczości, agresji słownej czy fizycznej, nie musiał się stresować. I może dlatego był taki swobodny i w dobrym nastroju, na chwilę czuł się bezpiecznie, a to zawsze doceniał. Przeszedł kilka kroków, powolnych i leniwych, wzdłuż alejki, zerkając po pustych zbrojach robiących chwilowo za wygodną, bezstronną widownię.
- Mam kilka wersów w głowie, ale nie jestem przekonany, na pewno to nie jest nawet początek, ani refren. Chociaż nie wiem, może i coś z tego będzie. Po prostu sam fragment przyszedł sam i nawet by tu pasował, ale... Dobra, zagram, ocenicie. - Mówił dalej bardziej do siebie, naturalnie, przy tym jednak zupełnie jakby zabawiał widownię. I znowu zaczął grać poprzednią melodię, na chwilę się skupiając, by nabrać powietrza i choć gdy mówił, można się nie spodziewać, że potrafi, zaśpiewał niezbyt głośno, acz bardzo dźwięcznie i ładnie, wyraźnie sam śpiew nie był mu zupełnie obcy.
- Love, it stings and then it laughs, at every beat of my battered heart, a sudden jolt, a tender kiss, I know I'm gonna die of this. And that's because...
Tu zamilkł na chwilę, po czym nabrał powietrza, kładąc otwartą dłoń na strunach gitary, przerywając tym samym jej brzmienia. Popatrzył po stojących przed nim postaciach.
- I to w zasadzie tyle, więc widzicie, niewiele.
Zatem teraz będąc, jego zdaniem, samemu, nie przejmował się tym czy powinien coś mówić czy nie. Nie musiał się obawiać prześmiewczości, agresji słownej czy fizycznej, nie musiał się stresować. I może dlatego był taki swobodny i w dobrym nastroju, na chwilę czuł się bezpiecznie, a to zawsze doceniał. Przeszedł kilka kroków, powolnych i leniwych, wzdłuż alejki, zerkając po pustych zbrojach robiących chwilowo za wygodną, bezstronną widownię.
- Mam kilka wersów w głowie, ale nie jestem przekonany, na pewno to nie jest nawet początek, ani refren. Chociaż nie wiem, może i coś z tego będzie. Po prostu sam fragment przyszedł sam i nawet by tu pasował, ale... Dobra, zagram, ocenicie. - Mówił dalej bardziej do siebie, naturalnie, przy tym jednak zupełnie jakby zabawiał widownię. I znowu zaczął grać poprzednią melodię, na chwilę się skupiając, by nabrać powietrza i choć gdy mówił, można się nie spodziewać, że potrafi, zaśpiewał niezbyt głośno, acz bardzo dźwięcznie i ładnie, wyraźnie sam śpiew nie był mu zupełnie obcy.
- Love, it stings and then it laughs, at every beat of my battered heart, a sudden jolt, a tender kiss, I know I'm gonna die of this. And that's because...
Tu zamilkł na chwilę, po czym nabrał powietrza, kładąc otwartą dłoń na strunach gitary, przerywając tym samym jej brzmienia. Popatrzył po stojących przed nim postaciach.
- I to w zasadzie tyle, więc widzicie, niewiele.