08-02-2022, 05:17 AM
Więc Romilly właśnie zdecydował się powiedzieć jej, że jej starania były bezsensowne i... Cóż, miał w tym trochę racji, ale cholera! Był wrzesień! Miała motywację, by radzić sobie jak najlepiej i tego chciała się trzymać. Chciała udowodnić, przede wszystkim sobie, na ile ją stać. I jasne, do połowy października na pewno by jej przeszło, ale Ślizgon podkopywał jej próby stanowczo za wcześnie.
- Chyyyba masz rację... - mruknęła niechętnie, w chwilowym niezadowoleniu, nawet na moment krzywiąc się leciutko. - Ale wiesz, no nic, chuj, spróbuję, zobaczymy co z tego będzie, no bo jakby nie zaszkodzi spróbować, a to też nie tak, że będę przez to jakoś zawalać inne rzeczy. Po prostu skoro już i tak mamy to, znaczy astronomię, to fajnie byłoby cokolwiek kojarzyć. Zwłaszcza, że, może ty akurat masz zupełnie inaczej, ale jak chodzę na wróżbiarstwo, to mamy czasem jakieś nawiązania i kurwa, fajnie byłoby cokolwiek z tego rozumieć, bo akurat wróżbiarstwo jest już w sensownych godzinach i jest ciekawsze, no bo jednak zajebiście jest wiedzieć, czego masz się spodziewać i może mniej więcej kiedy. Tylko chyba też nie jestem z tego jakaś najlepsza, ale no... Raczej nie będzie ze mnie wróżbitki, ale chyba... No, powiesz że to głupie, ale chyba chciałabym wziąć wróżbiarstwo też na kolejne lata, żeby po prostu umieć te wszystkie rzeczy. Niby jest też kółko oddzielnie i pewnie profesor też by mnie przyjął bez kontynuowania przedmiotu, ale... W sumie nie wiem. Nie wiem, nie myślałam jeszcze o tym aż tyle, szczerze mówiąc. Może to głupie.
Kiedyś nie obchodziło jej, co Ślizgon o niej myślał i mówił. Uważała też, że były to dwie niespójne ze sobą rzeczy. Mówił same złośliwości, ale to chyba do wszystkich, a myślał... Nigdy nie wiedziała, co myślał. Aż wreszcie, gdy stał się milszy, zaczęła się przejmować. Zaczęła czuć potrzebę tłumaczenia mu się z każdej bzdury, żeby tylko nie uznał, że jednak nie jest warta relacji z nim. Naprawdę go lubiła. Za to jego matka pierwszego września dała jej do zrozumienia, że według niej - i zapewne reszty jego rodziny - faktycznie nie jest tego warta. Nie chciała o tym myśleć, ale czasem to do niej wracało.
A gdyby tylko mogła wiedzieć, że chodziło o randkę... Gdyby Romilly dał jej jakikolwiek sygnał, przez który mogłaby cokolwiek podejrzewać! Ale nie. Nie zrobił tego. Zapraszał ją zupełnie tak, jak ona zapraszała go na spacery, czy też zakupy w Londynie. A przecież to nie były randki. Jeśli tylko okazałoby się, że tak wyglądają randki oraz zapraszanie na nie, szybko okazałoby się - i byłoby to niepokojące - że ma bardzo bogate życie romantyczne. Co jak co, ale o tym chciałaby wiedzieć jako pierwsza.
Uśmiechnęła się i zmarszczyła lekko brwi, gdy zaczął mówić. I jakoś myślami zatrzymała się na pierwszym zdaniu - wstępie do zaproszenia.
- No tak, ale kto nie lubi słodyczy?
Były takie osoby, ale Saoirse albo ich nie znała, albo nie wiedziała o nich tak okropnej rzeczy, albo może zwyczajnie im nie wierzyła. Wszyscy lubili słodycze. Bez wyjątku.
- Ale spoko, możemy się przejść, skoro i tak oboje idziemy, to chyba głupio byłoby skończyć tak, że szliśmy-... By-... - zajęło jej chwilę, by wpaść na odpowiednie słowo, ale liczyła, że Ślizgon nie zdecyduje się tego skomentować. - Ee... Szlibyśmy... Tak, głupio, jeśli byśmy szli obok siebie tak przypadkiem i zupełnie tak jakbyśmy się nie znali, i to w to samo miejsce, bez sensu.
Właściwie sądziła, że Romilly pytał akurat ją, bo... Może nie miał z kim iść? Może była po prostu tą jedyną osobą, którą mógł właściwie poprosić o towarzystwo?
- Chyyyba masz rację... - mruknęła niechętnie, w chwilowym niezadowoleniu, nawet na moment krzywiąc się leciutko. - Ale wiesz, no nic, chuj, spróbuję, zobaczymy co z tego będzie, no bo jakby nie zaszkodzi spróbować, a to też nie tak, że będę przez to jakoś zawalać inne rzeczy. Po prostu skoro już i tak mamy to, znaczy astronomię, to fajnie byłoby cokolwiek kojarzyć. Zwłaszcza, że, może ty akurat masz zupełnie inaczej, ale jak chodzę na wróżbiarstwo, to mamy czasem jakieś nawiązania i kurwa, fajnie byłoby cokolwiek z tego rozumieć, bo akurat wróżbiarstwo jest już w sensownych godzinach i jest ciekawsze, no bo jednak zajebiście jest wiedzieć, czego masz się spodziewać i może mniej więcej kiedy. Tylko chyba też nie jestem z tego jakaś najlepsza, ale no... Raczej nie będzie ze mnie wróżbitki, ale chyba... No, powiesz że to głupie, ale chyba chciałabym wziąć wróżbiarstwo też na kolejne lata, żeby po prostu umieć te wszystkie rzeczy. Niby jest też kółko oddzielnie i pewnie profesor też by mnie przyjął bez kontynuowania przedmiotu, ale... W sumie nie wiem. Nie wiem, nie myślałam jeszcze o tym aż tyle, szczerze mówiąc. Może to głupie.
Kiedyś nie obchodziło jej, co Ślizgon o niej myślał i mówił. Uważała też, że były to dwie niespójne ze sobą rzeczy. Mówił same złośliwości, ale to chyba do wszystkich, a myślał... Nigdy nie wiedziała, co myślał. Aż wreszcie, gdy stał się milszy, zaczęła się przejmować. Zaczęła czuć potrzebę tłumaczenia mu się z każdej bzdury, żeby tylko nie uznał, że jednak nie jest warta relacji z nim. Naprawdę go lubiła. Za to jego matka pierwszego września dała jej do zrozumienia, że według niej - i zapewne reszty jego rodziny - faktycznie nie jest tego warta. Nie chciała o tym myśleć, ale czasem to do niej wracało.
A gdyby tylko mogła wiedzieć, że chodziło o randkę... Gdyby Romilly dał jej jakikolwiek sygnał, przez który mogłaby cokolwiek podejrzewać! Ale nie. Nie zrobił tego. Zapraszał ją zupełnie tak, jak ona zapraszała go na spacery, czy też zakupy w Londynie. A przecież to nie były randki. Jeśli tylko okazałoby się, że tak wyglądają randki oraz zapraszanie na nie, szybko okazałoby się - i byłoby to niepokojące - że ma bardzo bogate życie romantyczne. Co jak co, ale o tym chciałaby wiedzieć jako pierwsza.
Uśmiechnęła się i zmarszczyła lekko brwi, gdy zaczął mówić. I jakoś myślami zatrzymała się na pierwszym zdaniu - wstępie do zaproszenia.
- No tak, ale kto nie lubi słodyczy?
Były takie osoby, ale Saoirse albo ich nie znała, albo nie wiedziała o nich tak okropnej rzeczy, albo może zwyczajnie im nie wierzyła. Wszyscy lubili słodycze. Bez wyjątku.
- Ale spoko, możemy się przejść, skoro i tak oboje idziemy, to chyba głupio byłoby skończyć tak, że szliśmy-... By-... - zajęło jej chwilę, by wpaść na odpowiednie słowo, ale liczyła, że Ślizgon nie zdecyduje się tego skomentować. - Ee... Szlibyśmy... Tak, głupio, jeśli byśmy szli obok siebie tak przypadkiem i zupełnie tak jakbyśmy się nie znali, i to w to samo miejsce, bez sensu.
Właściwie sądziła, że Romilly pytał akurat ją, bo... Może nie miał z kim iść? Może była po prostu tą jedyną osobą, którą mógł właściwie poprosić o towarzystwo?