02-02-2021, 10:12 PM
Cóż za wspaniały, słoneczny dzień!... A przynajmniej Tadek bardzo by chciał, żeby taki był. Los jednak zarządził inaczej i zamiast pięknego, sierpniowego słonecznego poranka dostało im się parny deszczowy poranek. Nie przeszkadzało to jednak, żeby Gilmore uśmiechał się od ucha do ucha i z powodzeniem zastępował brakującego na firmamencie słoneczka! Dlatego też jak tylko wysiadł z pociągu po całonocnej podróży (którą oczywiście przespał aż do wschodu słońca), wskoczył w autobus i po x czasie dotarł na pożądany przystanek. Stamtąd sprężystym, niemal skocznym krokiem udał się pod dobrze już znany sobie adres, gdzie z pewnością czekała już na niego stęskniona Cassandra Montrose! Stęskniona, bo się nie widzieli całe wakacje, bo każde z nich miało swoje zajęcia, rodzinne wyjazdy, czy choera wie co, no i jednak mieszkają od siebie kawałek.
Całe szczęście Teddy nie był obcym w jej domu, mama Cass już go poznała (może nawet polubiła), miał już szesnaście lat i mógł sam przejechać pół Wielkiej Brytanii z plecakiem na plecach, żeby najlepszą przyjaciółkę odwiedzić poza szkołą.
W ten oto sposób, z kapturem kurtki przeciwdeszczowej zaciągniętym na głowę i szerokim uśmiechem na twarzy, stanął w końcu w progu domu rodziny Montrose i nacisnął dzwonek, bo przecież nie będzie się ładował do środka bez zaproszenia. Znaczy był zaproszony, ale no klucza nie miał, nie? Spodziewając się, że Cass mu zaraz otworzy, nucił sobie pod nosem jakiś wakacyjny hit mugolski, którego namiętnie słuchała jego siostra od kilku dni.