03-02-2021, 12:17 AM
Oczywiście. Ledwie sprowadzili się do Anglii a rodzina już zaczynała nastręczać potencjalnych kandydatów na męża. Nie żeby Oriane się tego nie spodziewała. I co do ich pierwszego wyboru także nie miała większych zastrzeżeń - z tego co pamiętała, choć nie pamiętała wiele, Raphael był przyjemnym w obyciu chłopcem. Mógł się jednak zmienić nie do poznania. W końcu kiedy ostatnio się widzieli jej wilowata krew jeszcze na niego nie działała - taki urok dzieciństwa, że nikt nikogo nie czaruje urodą; i wciąż jeszcze nie przeżyła swojego epizodu z Humbertem Humbertem. Właściwie, jeśliby o tym głębiej pomyśleć, to ona zmieniła się pewnie więcej niż on - doszła do takiego wniosku przesuwając mały filcowy kapelusik odrobinę bardziej w kierunku czoła zanim przypięła go ostrożnie do włosów paroma szpilkami do kapeluszy. Pogoda - chmurna i bura - zdecydowanie wołała o pelerynę oraz kapelusz zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jak padało poprzedniego dnia.
Traktowała to spotkanie dużo bardziej jak biznes niż romans. W końcu małżeństwa bogaczy są w gruncie rzeczy umowami biznesowymi. Oczywiście, normalne małżeństwa też są umowami - ludzie często o tym zapominają podpisując swoje urzędowe papiery - te jednak związują dwie osoby, których rodziny nie liczą na wynikający z nich prestiż.
Oceniła się w lustrze z purpurową peleryną w dłoniach. Obcisła, czarna skórzana spódnica za kolano zapinana na całej długości guzikami, wpuszczona w nią dzianinowa bluzka ze stójką - dla załagodzenia snobistycznego efektu spódnicy; buty na kanciastym obcasie z czarnymi napiętkiem oraz paskiem zapinanym na kostce, z palcami przysłoniętymi haftowanym w kwiaty fioletem, obowiązkowe pończochy w odcieniu nie-udającym skóry. Doprawdy, te wszystkie brązowe i cieliste skarpety, pończochy - okropność. Cóż - orzekła Oriane zapinając łańcuszek łączący poły peleryny sięgającej za łokieć - jakoś to wygląda. Złapała przygotowaną torebkę i wyszła z sypialni niemal wpadając na młodą czarownicę zatrudnioną jako pomoc domowa, tego dnia zaś oddelegowaną by pełnić rolę przyzwoitki.
Najbliższy kominek, puf! i Londyn. Przyzwoitka okazała się być dobrą przewodniczką - Oriane pojawiła się perfekcyjnie spóźniona o cztery minuty, z przyjaznym uśmiechem już wymalowanym na urokliwej buzi. Pogłębił się nawet odrobinę na widok przystojnego chłopca, co tak szarmancko się przywitał.
- Dzień dobry - odparła tym samym przywitaniem, dokładnie jak należało. - Ty również prezentujesz się doskonale, monsieur Keighley. - Odbiła piłeczkę i nawet była w tym szczera, po czym zbliżyła otrzymany bukiet do twarzy. Zaciągnęła się rozlicznymi woniami z lekka mrużąc oczy. - Bukiet jest przepiękny, merci mille fois.
Uwielbiała kwiaty. Ciągle - jak za dziecka - je uwielbiała. Pamiętał? Mała szansa. Mimo wszystko prezent, choć mało zaskakujący, był cudny.
Z delikatnym skinieniem głową w podziękowaniu za podtrzymanie drzwi wkroczyła do restauracji. Cóż, była typem osoby co wkracza - nie wślizguje się chyłkiem ani tym bardziej nie wchodzi ot tak, po prostu. Zwracała na siebie uwagę i było jej z nią do twarzy. Jeszcze przy stacji menedżera sali zaproponowano jej wazon na bukiet - jakże mogłaby odmówić? Tak więc kiedy oboje zasiedli przeznaczony im kelner, jak na dobrego kelnera przystało, przyniósłszy bukiet w wazonie oraz dwie karty, przedstawił się i zniknął pozwalając im rozmawiać w czasie do namysłu.
- Postaram się nie opróżnić zamówieniem skrytki Keighleiów! - Rzuciła żartem z cichym, krótkim śmiechem i delikatnym potrząśnięciem głowy.
Przymrużyła nieznacznie oko na jego pytanie. Zerknęła skosem ku górze, usiłując przywołać wspomnienia. Co to była za okazja? Kiedy to było?
- Mon dieu, nie jestem pewna - potrząsnęła znów głową, tym razem dla podkreślenia własnego braku konkretnej wiedzy. Przeniosła wzrok, przenikliwy i czarny w delikatnym półmroku restauracji, na twarz rozmówcy. - Jednakże zdaje mi się, monsieur, że miałeś długie nogawki. To by wskazywało bardziej na późne siedem albo nawet osiem lat, non?
Traktowała to spotkanie dużo bardziej jak biznes niż romans. W końcu małżeństwa bogaczy są w gruncie rzeczy umowami biznesowymi. Oczywiście, normalne małżeństwa też są umowami - ludzie często o tym zapominają podpisując swoje urzędowe papiery - te jednak związują dwie osoby, których rodziny nie liczą na wynikający z nich prestiż.
Oceniła się w lustrze z purpurową peleryną w dłoniach. Obcisła, czarna skórzana spódnica za kolano zapinana na całej długości guzikami, wpuszczona w nią dzianinowa bluzka ze stójką - dla załagodzenia snobistycznego efektu spódnicy; buty na kanciastym obcasie z czarnymi napiętkiem oraz paskiem zapinanym na kostce, z palcami przysłoniętymi haftowanym w kwiaty fioletem, obowiązkowe pończochy w odcieniu nie-udającym skóry. Doprawdy, te wszystkie brązowe i cieliste skarpety, pończochy - okropność. Cóż - orzekła Oriane zapinając łańcuszek łączący poły peleryny sięgającej za łokieć - jakoś to wygląda. Złapała przygotowaną torebkę i wyszła z sypialni niemal wpadając na młodą czarownicę zatrudnioną jako pomoc domowa, tego dnia zaś oddelegowaną by pełnić rolę przyzwoitki.
Najbliższy kominek, puf! i Londyn. Przyzwoitka okazała się być dobrą przewodniczką - Oriane pojawiła się perfekcyjnie spóźniona o cztery minuty, z przyjaznym uśmiechem już wymalowanym na urokliwej buzi. Pogłębił się nawet odrobinę na widok przystojnego chłopca, co tak szarmancko się przywitał.
- Dzień dobry - odparła tym samym przywitaniem, dokładnie jak należało. - Ty również prezentujesz się doskonale, monsieur Keighley. - Odbiła piłeczkę i nawet była w tym szczera, po czym zbliżyła otrzymany bukiet do twarzy. Zaciągnęła się rozlicznymi woniami z lekka mrużąc oczy. - Bukiet jest przepiękny, merci mille fois.
Uwielbiała kwiaty. Ciągle - jak za dziecka - je uwielbiała. Pamiętał? Mała szansa. Mimo wszystko prezent, choć mało zaskakujący, był cudny.
Z delikatnym skinieniem głową w podziękowaniu za podtrzymanie drzwi wkroczyła do restauracji. Cóż, była typem osoby co wkracza - nie wślizguje się chyłkiem ani tym bardziej nie wchodzi ot tak, po prostu. Zwracała na siebie uwagę i było jej z nią do twarzy. Jeszcze przy stacji menedżera sali zaproponowano jej wazon na bukiet - jakże mogłaby odmówić? Tak więc kiedy oboje zasiedli przeznaczony im kelner, jak na dobrego kelnera przystało, przyniósłszy bukiet w wazonie oraz dwie karty, przedstawił się i zniknął pozwalając im rozmawiać w czasie do namysłu.
- Postaram się nie opróżnić zamówieniem skrytki Keighleiów! - Rzuciła żartem z cichym, krótkim śmiechem i delikatnym potrząśnięciem głowy.
Przymrużyła nieznacznie oko na jego pytanie. Zerknęła skosem ku górze, usiłując przywołać wspomnienia. Co to była za okazja? Kiedy to było?
- Mon dieu, nie jestem pewna - potrząsnęła znów głową, tym razem dla podkreślenia własnego braku konkretnej wiedzy. Przeniosła wzrok, przenikliwy i czarny w delikatnym półmroku restauracji, na twarz rozmówcy. - Jednakże zdaje mi się, monsieur, że miałeś długie nogawki. To by wskazywało bardziej na późne siedem albo nawet osiem lat, non?
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.