14-04-2022, 07:01 PM
Yhyyym, o jakie jeszcze inne wypukłości mogłaby zahaczyć tymi palcami... "Kurwa mać, Avery, nie jesteś śliskim stulejarzem z lochów jak ten mały, krzywy członek o żenującym imieniu, narzeczony twojej siostry" - warknął w myślach sam do siebie, z lubością wyobrażając sobie jak ubliża Burke'owi, który traktował jego drogą Aspasię jak drażniący strup na łokciu. Obiecywał sobie, że dorwie go w jakimś ciemnym korytarzu i wytłumaczy mu dogłębnie na czym polega szacunek. Jego siostra mogła mieć kogoś dużo lepszego. Jedynym jego atutem dla ich ojca był rzadki dar metamorfomagii, który chciał wprowadzić w geny swoich wnuków. Przehandlował jego siostrę jak bydło dla takiego miernego, zadufanego w sobie dziwadła. Niech tylko zobaczy, że jego siostra znowu płacze z powodu tego nietrafionego mariażu, a wszystkie te ich wspólne obiadki staną się dla niego piekłem na ziemi.
Śmiech Madeline oderwał go od gniewnych przemyśleń. Miała ładny śmiech, donośny i bezwstydny. Nie hamowała się jak większość czarodziejskiej elity. Gryfoni nigdy nie umieli się pohamować, zwłaszcza Ci, którzy nie dorastali w ich świecie.
- Dzięki Merlinowi, kiedy pójdę na rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko sprzątaczki w ministerstwie, pokażę im to zaklęcie. Jestem pewien, że zrobię piorunujące wrażenie - podsumował, parskając śmiechem.
Kiedy dziewczyna ściągnęła koszulkę z jego głowy, zobaczył jej zarumienioną od śmiechu twarz. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy tu przeszedł. W zasadzie nie widywał jej takiej na korytarzach, a może po prostu nigdy nie zwrócił na to uwagi. Przecież była... szalmą. Prawdopodobnie. A przynajmniej nie słyszał, żeby miała czystokrwistych przodków. Tacy jak on nie zadawali się z takimi jak ona. To było zupełnie oczywiste dla ścisłej arystokracji, choć ich społeczeństwo powoli się liberalizowało.
- Weź się w garść - burknął cicho sam do siebie, bynajmniej nie myśląc w tym momencie o swoich niepowodzeniach. A może również i o nich. - Jeszcze raz. Mutabis!
Porozrzucane po całej komnacie ubrania poszybowały w górę i nareszcie utworzyły idealny, równy stos. Były jak wyprasowane i mógł odczuwać z tego powodu dumę!
(Mutabis 4/5)
Śmiech Madeline oderwał go od gniewnych przemyśleń. Miała ładny śmiech, donośny i bezwstydny. Nie hamowała się jak większość czarodziejskiej elity. Gryfoni nigdy nie umieli się pohamować, zwłaszcza Ci, którzy nie dorastali w ich świecie.
- Dzięki Merlinowi, kiedy pójdę na rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko sprzątaczki w ministerstwie, pokażę im to zaklęcie. Jestem pewien, że zrobię piorunujące wrażenie - podsumował, parskając śmiechem.
Kiedy dziewczyna ściągnęła koszulkę z jego głowy, zobaczył jej zarumienioną od śmiechu twarz. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy tu przeszedł. W zasadzie nie widywał jej takiej na korytarzach, a może po prostu nigdy nie zwrócił na to uwagi. Przecież była... szalmą. Prawdopodobnie. A przynajmniej nie słyszał, żeby miała czystokrwistych przodków. Tacy jak on nie zadawali się z takimi jak ona. To było zupełnie oczywiste dla ścisłej arystokracji, choć ich społeczeństwo powoli się liberalizowało.
- Weź się w garść - burknął cicho sam do siebie, bynajmniej nie myśląc w tym momencie o swoich niepowodzeniach. A może również i o nich. - Jeszcze raz. Mutabis!
Porozrzucane po całej komnacie ubrania poszybowały w górę i nareszcie utworzyły idealny, równy stos. Były jak wyprasowane i mógł odczuwać z tego powodu dumę!
(Mutabis 4/5)