04-02-2021, 02:40 AM
Korespondencja niestety nie mogła zastąpić spotkania twarzą w twarz i klata w klatę, a dwa miesiące to naprawdę kawał czasu i nawet męscy mężczyźni mieli prawo się za sobą stęsknić, zwłaszcza jeśli na co dzień byli prawie nierozłączni. Nic dziwnego, że podczas wznoszenia swojego odważnego banneru z broświadczynami (to doskonałe słowo na określenie tego wszystkiego) również przestępował z nogi na nogę, co wyglądało tak, jakby Mount Everest trząsł się w posadach. W końcu z Arcziego był porządny kawał chłopa, a niektórzy przechodnie, którzy nie nawykli do widoku tak wysokich ludzi, obrzucali go nieco zaniepokojonymi spojrzeniami.
Mały tłumek pasażerów wyskoczył z pociągu, ale Arthur już z daleka mógł dostrzec słoneczny blask bijący od jego przyjaciela. Nawet lekki deszczyk, który co jakiś czas sobie pokapywał, całkowicie ustał, jakby chciał powitać Tadka w jak najlepszym stylu. Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Crawforda, kiedy tylko spostrzegł, że treść banneru dotarła do mózgu jego przyjaciela. Słysząc odpowiedź, rzuconą z daleka (co spowodowało w ogóle wyjątkowe poruszenie pośród najbliżej stojących ludzi), wyszczerzył się jeszcze bardziej i zamachał trzymanym kartonem, jakby chciał się upewnić, że wszyscy go zauważą. — No, i to jest odpowiedź, którą jestem w stanie zaakceptować! — zaryczał, zanim zamknął Tadka w prawdziwie niedźwiedzim uścisku, biorąc pod uwagę różnice w ich wzroście i szerokości barów. Tadzio najdrobniejszy wcale nie był, musiał w końcu dzielnie machać pałką podczas meczów quidditcha, ale Arthur ze swoją budową ludzkiego buldożera prawdopodobnie przerastał większość starszych uczniów Hogwartu, a nawet nauczycieli. Co taki byk robił na pozycji szukającego, to nie wiedzą nawet najstarsi górale. — No... z jakieś siedem tygodni — policzył szybko Arthur, co wymagało jednak od niego sporego wysiłku umysłowego ze względu na ogarniające go szczęście. — Dobrze cię widzieć. Wyładniałeś — parsknął, poklepując przyjaciela po policzku. — To co, lecimy? Mama pewnie czeka z obiadem, a wiesz, jaka ona jest... nieważne, że będziesz rosłym bykiem, ona i tak wepchnie w ciebie cztery dokładki i będzie marudzić, że na pewno ci nie smakuje, bo ledwo rozgrzebałeś.
No cóż, mama Arthura zdecydowanie nie była czarownicą, której chciało się podpaść. Absolwentka Gryffindoru - co samo w sobie wiele mówiło o jej temperamencie - a na dodatek niosąca postrach matka czworga dzieci. Jeśli ona nie była zaprawiona w bojach, to nikt nie był, a chłopak wielokrotnie na własnej skórze się przekonał, że jego rodzicielka potrafi rzucić świetnego Upiorogacka...
Mały tłumek pasażerów wyskoczył z pociągu, ale Arthur już z daleka mógł dostrzec słoneczny blask bijący od jego przyjaciela. Nawet lekki deszczyk, który co jakiś czas sobie pokapywał, całkowicie ustał, jakby chciał powitać Tadka w jak najlepszym stylu. Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Crawforda, kiedy tylko spostrzegł, że treść banneru dotarła do mózgu jego przyjaciela. Słysząc odpowiedź, rzuconą z daleka (co spowodowało w ogóle wyjątkowe poruszenie pośród najbliżej stojących ludzi), wyszczerzył się jeszcze bardziej i zamachał trzymanym kartonem, jakby chciał się upewnić, że wszyscy go zauważą. — No, i to jest odpowiedź, którą jestem w stanie zaakceptować! — zaryczał, zanim zamknął Tadka w prawdziwie niedźwiedzim uścisku, biorąc pod uwagę różnice w ich wzroście i szerokości barów. Tadzio najdrobniejszy wcale nie był, musiał w końcu dzielnie machać pałką podczas meczów quidditcha, ale Arthur ze swoją budową ludzkiego buldożera prawdopodobnie przerastał większość starszych uczniów Hogwartu, a nawet nauczycieli. Co taki byk robił na pozycji szukającego, to nie wiedzą nawet najstarsi górale. — No... z jakieś siedem tygodni — policzył szybko Arthur, co wymagało jednak od niego sporego wysiłku umysłowego ze względu na ogarniające go szczęście. — Dobrze cię widzieć. Wyładniałeś — parsknął, poklepując przyjaciela po policzku. — To co, lecimy? Mama pewnie czeka z obiadem, a wiesz, jaka ona jest... nieważne, że będziesz rosłym bykiem, ona i tak wepchnie w ciebie cztery dokładki i będzie marudzić, że na pewno ci nie smakuje, bo ledwo rozgrzebałeś.
No cóż, mama Arthura zdecydowanie nie była czarownicą, której chciało się podpaść. Absolwentka Gryffindoru - co samo w sobie wiele mówiło o jej temperamencie - a na dodatek niosąca postrach matka czworga dzieci. Jeśli ona nie była zaprawiona w bojach, to nikt nie był, a chłopak wielokrotnie na własnej skórze się przekonał, że jego rodzicielka potrafi rzucić świetnego Upiorogacka...