10-07-2022, 02:19 AM
Tuż po zajęciach przebrała się w coś, co nie było mundurkiem. Mianowicie w zieloną sukienkę z rozkosznie miękkiego aksamitu, z asymetrycznym czarnym akcentem spływającym z wysokości talii prawie do wysokości kolan. Wieczorem pierwszego września zieleń - szczególnie ta ciemna, chłodna, przywodząca na myśl szmaragdy i lasy iglaste połyskujące wilgocią po deszczu - stała się dziwnie naładowanym znaczeniem kolorem. Oriane nie zamierzała z niego zrezygnować, wyglądała w końcu w podobnych odcieniach zabójczo, jednocześnie jednakże była aż nazbyt świadoma jak z zewnątrz było to interpretowane: jako lojalność wobec Slytherinu. I to sprawiało, że często sięgała w ostatniej chwili po coś innego. Bo nie była lojalna wobec obcych ludzi o względnie podobnych cechach charakteru; nie była lojalna wobec chłodnej piwnicy wyglądającej na podwodne krajobrazy jeziora - nawet jeśli uważała podobną strukturę dormitorium za nie tylko fascynującą ale i oświeconą; geniuszem był ten, kto pokój wspólny w ten sposób zaplanował. Koniec końców nie była też lojalna wobec paru ciężkich łóżek z kolumnami stojących we wspólnej sypialni, wobec skrzyń stojących w ich nogach ani wobec klaustrofobicznej wręcz atmosferze jaką swoją ciężkością kreowały. Być może gdyby sypialnia miała okna wybiegające na niebo, na kawałek trawy, ba! nawet na podwodny świat, ta przytłaczająca atmosfera byłaby nieco bardziej zgodna z uwielbiającą wolną przestrzeń dziewczyną.
Po zajęciach, po zmienieniu ubrań - próbowała się uczyć. Coś jednak wewnątrz wrzało; coś nie pozwalało siedzieć.
Miała wrażenie, że zwariuje jeśli spędzi jeszcze choćby parę chwil w tym ciemnym lochu. Wygrzebała prostą pelerynę z czarnej wełny, w pełni spodziewając się zimna - w końcu dzień sam w sobie był już, mimo rzadkiego słońca, chłodny.
Nie wiedziała nawet czy będzie się chronić przed zimnem korytarzy czy zewnętrznego powietrza. Musiała po prostu wyjść.
Oddzieliła się od tłumu zmierzającemu ku wielkiej sali - w końcu była pora kolacji - i jakby specjalnie na przekór innym uczniom zaczęła wspinać się po schodach, pod prąd, z peleryną przewieszoną przez rękę.
I jakoś tak wędrując, idąc, pchana tym cosiem, znalazła się na dachu skrzydła szpitalnego; na lądowisku otoczonym wysokimi blankami zielonymi od plam porostów próbujących odebrać od ludzi skradzione przestrzenie, przejąć zbudowane na kradzionej ziemi budynki.
Włożyła pelerynę, narzuciła kaptur na rozpuszczone włosy. Oparła się plecami o ścianę. W końcu mogła oddychać.
Przymknęła oczy. Wdech, wydech. Powoli niepokój jaki wewnątrz czuła uciekał, mgła spowijająca umysł się unosiła. Tak, tego właśnie potrzebowała: powietrza.
“Je peux résister à tout, sauf à la tentation”.