11-07-2022, 12:10 AM
Związek Noah z księżycem można by nieco ironicznie uznać za... skomplikowany. z jednej strony obawiał się pełni, a z drugiej tęsknił do możliwości oglądania jej bez zamieniania się w krwiożerczą bestię. W związku z tym, że ostatni tydzień przed pełnią był zawsze bardzo trudny dla niego samego, najbliżej pełni co mógł obserwować, to zmniejszający się srebrny okrąg w ciągu kilku dni po powrocie do bycia człowiekiem. Oczywiście kiedy już ból głowy i zmęczenie pozwolą mu na spędzenie trochę więcej czasu poza łóżkiem.
Dziś był taki właśnie dzień. Czując, że trochę sił już mu wróciło, ból głowy nie rozsadzał czaszki od środka, a jedynie aktywował się przy nadmiarze bodźców, zmęczenie nie popychało go do długich godzin snu, Noah zdecydował się na niedługie randez-vous z rozgwieżdżonym niebem. W dodatku dzisiejsza noc miała być bezchmurna, więc mógł pobyć sam na sam z księżycem. Tym razem świadomie.
Ubrany w sweter z czystej przezorności, obrał sobie za cel miejsce, które teoretycznie nie było uczęszczane zbyt często przez kogokolwiek, a pozostawało bezpiecznym. Wbrew pozorom wcale tak wiele osób nie łamało zasady wyłączności dachu nad Skrzydłem Szpitalnym, za to on bywał tam całkiem częstym gościem, jeśli akurat miał nostalgiczny nastrój.
Wspiął się po schodach niespiesznie, już od wyjścia na świeże powietrze czując pewien rodzaj ciśnienia gdzieś na podświadomości. Zrzucił to na karb niedawno przebytej pełni i nie poświęcił temu drugiej myśli, dopóki nie usłyszał cichego nucenia, którego ludzkie ucho nie wyłapało na początku. Gdyby nie to, że teraz jego zmysły były bardzo przytłumione wymęczeniem organizmu, to z pewnością usłyszałby tę melodię szybciej i jeszcze przed wyjściem na wewnętrzną klatkę schodową wiedziałby, że nie będzie na dachu sam. Ale w takim wypadku...
Przekroczył w końcu próg, całkowicie wychodząc na rześkie nocne powietrze i wiedziony instynktem spojrzał w górę schodów prowadzących na lądowisko.
W świetle księżyca włosy Oriane mieniły się takim blaskiem, jakby faktycznie była ucieleśnieniem ciała niebieskiego, które zstąpiło z nieboskłonu i zdecydowało się żyć wśród ludzi. Skąd wiedział, że to właśnie panna Boleyn? Ciężko było mu to jednoznacznie stwierdzić i nawet nie chciał się w to teraz zagłębiać. Uśmiechnął się lekko pod nosem, trochę żałując braku oczekiwanej samotności i jednocześnie trochę ciesząc się, że zupełnie przypadkiem miał mieć wyjątkowo tajemnicze i fascynujące towarzystwo. Bardzo słodko-gorzkie odczucie.
Nie chcąc jej przestraszyć, ani wyjść na jakiegoś kripi stalkera, odchrząknął krótko, dając jej tym samym znać, że ona też nie jest już sama. I dopiero wtedy zaczął powolną wspinaczkę po schodach, wspierając się ręką o ścianę tylko po to, żeby coś z tą ręką zrobić.
- Chyba będę musiał poszukać nowej samotni. - Nie mówił tego ani z wyrzutem, ani oskarżająco. Nie było w jego tonie też radosnej nuty, ale z pewnością pozostał pozytywny. Chyba za bardzo jeszcze był zamknięty w swojej głowie, żeby pozwolić sobie na spontaniczną, chwilową beztroskę.
Dziś był taki właśnie dzień. Czując, że trochę sił już mu wróciło, ból głowy nie rozsadzał czaszki od środka, a jedynie aktywował się przy nadmiarze bodźców, zmęczenie nie popychało go do długich godzin snu, Noah zdecydował się na niedługie randez-vous z rozgwieżdżonym niebem. W dodatku dzisiejsza noc miała być bezchmurna, więc mógł pobyć sam na sam z księżycem. Tym razem świadomie.
Ubrany w sweter z czystej przezorności, obrał sobie za cel miejsce, które teoretycznie nie było uczęszczane zbyt często przez kogokolwiek, a pozostawało bezpiecznym. Wbrew pozorom wcale tak wiele osób nie łamało zasady wyłączności dachu nad Skrzydłem Szpitalnym, za to on bywał tam całkiem częstym gościem, jeśli akurat miał nostalgiczny nastrój.
Wspiął się po schodach niespiesznie, już od wyjścia na świeże powietrze czując pewien rodzaj ciśnienia gdzieś na podświadomości. Zrzucił to na karb niedawno przebytej pełni i nie poświęcił temu drugiej myśli, dopóki nie usłyszał cichego nucenia, którego ludzkie ucho nie wyłapało na początku. Gdyby nie to, że teraz jego zmysły były bardzo przytłumione wymęczeniem organizmu, to z pewnością usłyszałby tę melodię szybciej i jeszcze przed wyjściem na wewnętrzną klatkę schodową wiedziałby, że nie będzie na dachu sam. Ale w takim wypadku...
Przekroczył w końcu próg, całkowicie wychodząc na rześkie nocne powietrze i wiedziony instynktem spojrzał w górę schodów prowadzących na lądowisko.
W świetle księżyca włosy Oriane mieniły się takim blaskiem, jakby faktycznie była ucieleśnieniem ciała niebieskiego, które zstąpiło z nieboskłonu i zdecydowało się żyć wśród ludzi. Skąd wiedział, że to właśnie panna Boleyn? Ciężko było mu to jednoznacznie stwierdzić i nawet nie chciał się w to teraz zagłębiać. Uśmiechnął się lekko pod nosem, trochę żałując braku oczekiwanej samotności i jednocześnie trochę ciesząc się, że zupełnie przypadkiem miał mieć wyjątkowo tajemnicze i fascynujące towarzystwo. Bardzo słodko-gorzkie odczucie.
Nie chcąc jej przestraszyć, ani wyjść na jakiegoś kripi stalkera, odchrząknął krótko, dając jej tym samym znać, że ona też nie jest już sama. I dopiero wtedy zaczął powolną wspinaczkę po schodach, wspierając się ręką o ścianę tylko po to, żeby coś z tą ręką zrobić.
- Chyba będę musiał poszukać nowej samotni. - Nie mówił tego ani z wyrzutem, ani oskarżająco. Nie było w jego tonie też radosnej nuty, ale z pewnością pozostał pozytywny. Chyba za bardzo jeszcze był zamknięty w swojej głowie, żeby pozwolić sobie na spontaniczną, chwilową beztroskę.