28-09-2022, 02:54 AM
Na uczestników kolejnego wyścigu gumochłonów musieli czekać nieco dłużej. Nie wiedzieć czemu niektórzy wciąż nie byli do końca przekonani do stoiska. Zupełnie jakby wątpili w świetność tych stworzeń, genialność pomysłu, jakim było zorganizowanie całych zawodów, albo kompetencje Liz Stark, która ledwie trzy lata temu ukończyła Hogwart i zdaje się, że nie miała w nim najlepszej reputacji... Nie to, żeby robiła coś nie tak! Nie, swoim skromnym zdaniem radziła sobie świetnie. Problemem bywał regulamin szkolny.
Teraz jednak młoda kobieta, której tatuaż przedstawiający rogogona węgierskiego na nowo uspokoił się i jedynie łypał leniwie na przechodniów, trzymała na rękach jednego ze zwycięzców ostatniego wyścigu - a którego, wiedziała tylko i wyłącznie ona. Jakimś cudem je rozróżniała. Albo co najmniej świetnie udawała, że je rozróżnia. Nikt nigdy nie sprawdzał jej wiedzy.
Gdy śluz zaczął powoli skapywać z jej dłoni, zamiast zostać gromadzonym w licznych fiolkach, aby potem trafić do najróżniejszych eliksirów, znalazł się ostatni odważny uczestnik kolejnego wyścigu. Kobieta powitała go tajemniczym uśmiechem.
- Świetny wybór! - odkrzyknęła, pstrykając ku niemu palcami wolnej dłoni, z którym w tym samym momencie błysnęło w powietrzu kilka drobnych, złotych iskierek.
Gumochłon w końcu nie bez powodu zwany był Gumochłonem! To znaczy, chyba nie bez powodu. Wskazywałoby to, że jest najgumochłońszym z gumochłonów, prawda? Albo na to, że nikt za nim nie przepadał. Albo może był ostatni i nikt nie miał siły wymyślać mu imienia...
Tajemniczy gumochłon z rąk Liz został odłożony z ostrożnością, o którą nikt nie posądzałby do tej pory kobiety, do gromadki najedzonych stworzeń, które najwyraźniej odpoczywały... Choć według mniej zainteresowanych opieką nad magicznymi stworzeniami mogły one równie dobrze nie żyć. Nie robiły na co dzień zbyt wiele. Leonardo najpewniej nawet nie wiedział, że przytula się boczkiem do Boba.
Kobieta ponownie wskoczyła na stół i rozejrzała się po obecnych. Kilkoro zainteresowanych zdążyło zniknąć w tłumie, a przecież z pewnością chcieli zobaczyć każdy zwrot akcji, jaki czekał ich typy na arenie.
Choć wcześniej zdążyła dać już popis znajomości magii bezróżdżkowej, tym razem wyciągnęła różdżkę, aby tuż po krótkim, cichym i niewinnym odkaszlnięciu, przyłożyć ją do szyi i użyć zaklęcia sonorus, co wyraźnie przyniosło jej całe mnóstwo radości. O tak, miała pretekst do zakłócenia porządku na Jarmarku i nie zawahała się ani chwili.
- Uwaga, uwaga! Tutaj tworzy się historia! To lepsze niż kolorowe baloniki i na pewno wszyscy skończyliście z losowankami! Za moment startujemy z kolejnym wyścigiem gumochłonów, nie będziemy na nikogo czekać, więc-! - tu zawahała się ledwie na chwilę i można by przysiąc, że miała ująć to w niecenzuralny sposób, ale naprawdę chciała jeszcze pojawić się na podobnych targach. - ZAPRASZAM!
Z pewnością było słychać ją w całym Hogsmeade i mogła być pewna, że każdy właściciel konkurencyjnych stoisk posłał jej co najmniej zmęczone spojrzenie. Mężczyzna obsługujący stoisko z rzutkami przewrócił nawet oczami.
Zaraz Liz przykucnęła na stoliku i schowała różdżkę do tylnej kieszeni spodni, aby zająć się układaniem wybranych przez uczniów gumochłonów w odpowiednich miejscach.
- Podekscytowani? - dopytała, już normalnym, choć wciąż zadziwiająco donośnym głosem osoby, które zebrały się za nią.
Właściwie nie mogła być pewna, że tam stoją, a już na pewno nie mogła wiedzieć, czy brakujące osoby zdążyły przepchnąć się z powrotem do tego punktu, tylko zdawała się na to nie zważać. Robiła swoje i najważniejsze, że sama bawiła się przy tym świetnie. Właściwie sprawiała wrażenie osoby, która mogłaby w czasie wolnym układać gumochłony w podobny sposób i zmuszać swoich znajomych do obstawiania. Niestety nie mogli być pewni. Nigdy. Za to po jej głowie krążyło akurat pojedyncze wspomnienie o podobnych wyścigach, choć na dużo mniejszą skalę, kiedy to zadała to samo pytanie, a jeden z jej chyba kumpli odparł "ale Liz, to gumochłony".
I kto miał rację, Steve? To tylko gumochłony? Ciekawe, jak teraz ty się bawisz! - pomyślała z dumą prostując się, aby raz jeszcze móc górować nad osobami zebranymi dookoła.
- Jesteście? - zerknęła na moment ku obserwatorom, jednak nawet nie wyszukała wzrokiem każdego z uczestników. - Super, ruszamy.
Zaraz po tym ponownie uniosła ruchem ręki deseczki, które dzieliły gumochłony od sałaty, a te faktycznie ruszyły! Z pewnością miałyby obłęd w oczach, gdyby tylko miały oczy.
Na moment Liz skupiła więcej uwagi na zebranych tu uczniach.
- Psst. Lubią jak się je dopinguje - rzuciła do nich niemal konspiracyjnym tonem, jakby zdradzała im właśnie największą tajemnicę. - Tylko pamiętajcie wspomnieć ich imiona.
Naprawdę liczyła, że narobią bezsensownego hałasu.
Najszybszy był tym razem Wolfgang! Nikt nie spodziewał się takiej prędkości po byle gumochłonie. Ledwie dziesięć sekund i już był przy sałacie, od której chwilę temu dzieliło go całe piętnaście centymetrów. Piętnaście! Dalej łeb w łeb szli Bulldozer oraz Blobby. Nieco wolniejszy był Sock, a na końcu...!
Na końcu był Gumochłon. Gumochłon chyba nie był pewien co się dzieje, ale zaraz mogło być pewne, że jego odwłok był zwrócony ku sałacie. Ruszył w przeciwnym kierunku, jakby chciał się wydostać. Nie był stworzony do tego życia. Sława mu nie odpowiadała. Chciał wieść spokojny żywot. Co przyszło mu do głowy, by pokazywać się z tej najlepszej strony i rozszarpać sałatę przy ostatniej okazji?
Gdy Gumochłon kontemplował swoje dotychczasowe osiągnięcia - czy raczej zdawał się to robić - a nawet zaczął niezdarnie wspinać się po ściance na zewnątrz swojej zagródki, kobieta jedynie wsparła się rękoma pod boki. Chyba nawet ona nie widziała jeszcze tak żałosnego występu.
W międzyczasie Sock zdążył dopaść swój liść sałaty i z pewnością ku zdziwieniu wszystkich zebranych - może prócz samej organizatorki - pochłonął cały liść na raz!
Iluzja ta trwała jedynie parę sekund, bo zaraz każdy mógł być pewien, że Sock nie był wcale tak zdolny. O nie. Sock był oszustem. Jedyne, co udało mu się zrobić, to przepełznąć wystarczająco sprawnie, by zaraz pokryć całego liścia swoim ciałem. Na swoje nieszczęście - a raczej nieszczęście Camdena - nie wyhamował w odpowiednim momencie i zaraz wszyscy mogli ujrzeć kawałek sałaty wystający spod jego odwłoka.
W tym czasie Blobby, Bulldozer i Wolfgang pochłaniali coraz więcej. Blobby i Wolfgang byli zresztą coraz bardziej łapczywi, podczas gdy Gumochłon pogodził się ze swoim losem i zaprzestał dalszych prób ucieczki. Zamiast tego wykręcił, zupełnie jakby chciał jednak wziąć udział w zawodach. Co innego mu pozostało? Pewnie nawet sprawnie dotarłby do swojego liścia, gdyby nie to, że zaklinował się w swoim boksie wykręcając. Gdyby tylko mógł spoglądać, spoglądałby teraz wprost na swój odwłok z poczuciem ogromnego zawodu samym sobą. Zakładając, że byłby zdolny do takich emocji.
Nagle jeden z zawodników przerwał dalsze cierpienia Gumochłona. Nareszcie! Był o krok od wolności! Cóż, względnej wolności. Zagroda wydawała mu się wolnością. Nienawidził toru wyścigowego.
Zwycięzcą okazał się wreszcie Blobby, który wyprzedził Wolfganga ledwie o cztery sekundy! To przecież tak niewiele w gumochłonowym pojęciu czasu!
- Brawa dla Blobby'ego! - wykrzyknęła Liz, klaszcząc w dłonie.
W rzeczywistości podała imię gumochłona tylko na wypadek, gdyby ktoś zdążył się pogubić, na którym torze występował który.
- Ale hej, nie ma tego złego. W razie czego, drugie podejście macie za pół ceny - zwróciła się do przegranych, zawieszając wzrok na dłuższą chwilę przy Milesie. Chłopakowi należała się druga szansa... Jej propozycja właściwie została podyktowana jedynie występem Gumochłona. Nie planowała wcześniej obniżek, ale też nie obawiała się spontanicznych decyzji.
Następnie sięgnęła po słój do losowania nagrody i zbliżyła się do Aurory.
- No, to zobaczmy, co wygrałaś.
Teraz jednak młoda kobieta, której tatuaż przedstawiający rogogona węgierskiego na nowo uspokoił się i jedynie łypał leniwie na przechodniów, trzymała na rękach jednego ze zwycięzców ostatniego wyścigu - a którego, wiedziała tylko i wyłącznie ona. Jakimś cudem je rozróżniała. Albo co najmniej świetnie udawała, że je rozróżnia. Nikt nigdy nie sprawdzał jej wiedzy.
Gdy śluz zaczął powoli skapywać z jej dłoni, zamiast zostać gromadzonym w licznych fiolkach, aby potem trafić do najróżniejszych eliksirów, znalazł się ostatni odważny uczestnik kolejnego wyścigu. Kobieta powitała go tajemniczym uśmiechem.
- Świetny wybór! - odkrzyknęła, pstrykając ku niemu palcami wolnej dłoni, z którym w tym samym momencie błysnęło w powietrzu kilka drobnych, złotych iskierek.
Gumochłon w końcu nie bez powodu zwany był Gumochłonem! To znaczy, chyba nie bez powodu. Wskazywałoby to, że jest najgumochłońszym z gumochłonów, prawda? Albo na to, że nikt za nim nie przepadał. Albo może był ostatni i nikt nie miał siły wymyślać mu imienia...
Tajemniczy gumochłon z rąk Liz został odłożony z ostrożnością, o którą nikt nie posądzałby do tej pory kobiety, do gromadki najedzonych stworzeń, które najwyraźniej odpoczywały... Choć według mniej zainteresowanych opieką nad magicznymi stworzeniami mogły one równie dobrze nie żyć. Nie robiły na co dzień zbyt wiele. Leonardo najpewniej nawet nie wiedział, że przytula się boczkiem do Boba.
Kobieta ponownie wskoczyła na stół i rozejrzała się po obecnych. Kilkoro zainteresowanych zdążyło zniknąć w tłumie, a przecież z pewnością chcieli zobaczyć każdy zwrot akcji, jaki czekał ich typy na arenie.
Choć wcześniej zdążyła dać już popis znajomości magii bezróżdżkowej, tym razem wyciągnęła różdżkę, aby tuż po krótkim, cichym i niewinnym odkaszlnięciu, przyłożyć ją do szyi i użyć zaklęcia sonorus, co wyraźnie przyniosło jej całe mnóstwo radości. O tak, miała pretekst do zakłócenia porządku na Jarmarku i nie zawahała się ani chwili.
- Uwaga, uwaga! Tutaj tworzy się historia! To lepsze niż kolorowe baloniki i na pewno wszyscy skończyliście z losowankami! Za moment startujemy z kolejnym wyścigiem gumochłonów, nie będziemy na nikogo czekać, więc-! - tu zawahała się ledwie na chwilę i można by przysiąc, że miała ująć to w niecenzuralny sposób, ale naprawdę chciała jeszcze pojawić się na podobnych targach. - ZAPRASZAM!
Z pewnością było słychać ją w całym Hogsmeade i mogła być pewna, że każdy właściciel konkurencyjnych stoisk posłał jej co najmniej zmęczone spojrzenie. Mężczyzna obsługujący stoisko z rzutkami przewrócił nawet oczami.
Zaraz Liz przykucnęła na stoliku i schowała różdżkę do tylnej kieszeni spodni, aby zająć się układaniem wybranych przez uczniów gumochłonów w odpowiednich miejscach.
- Podekscytowani? - dopytała, już normalnym, choć wciąż zadziwiająco donośnym głosem osoby, które zebrały się za nią.
Właściwie nie mogła być pewna, że tam stoją, a już na pewno nie mogła wiedzieć, czy brakujące osoby zdążyły przepchnąć się z powrotem do tego punktu, tylko zdawała się na to nie zważać. Robiła swoje i najważniejsze, że sama bawiła się przy tym świetnie. Właściwie sprawiała wrażenie osoby, która mogłaby w czasie wolnym układać gumochłony w podobny sposób i zmuszać swoich znajomych do obstawiania. Niestety nie mogli być pewni. Nigdy. Za to po jej głowie krążyło akurat pojedyncze wspomnienie o podobnych wyścigach, choć na dużo mniejszą skalę, kiedy to zadała to samo pytanie, a jeden z jej chyba kumpli odparł "ale Liz, to gumochłony".
I kto miał rację, Steve? To tylko gumochłony? Ciekawe, jak teraz ty się bawisz! - pomyślała z dumą prostując się, aby raz jeszcze móc górować nad osobami zebranymi dookoła.
- Jesteście? - zerknęła na moment ku obserwatorom, jednak nawet nie wyszukała wzrokiem każdego z uczestników. - Super, ruszamy.
Zaraz po tym ponownie uniosła ruchem ręki deseczki, które dzieliły gumochłony od sałaty, a te faktycznie ruszyły! Z pewnością miałyby obłęd w oczach, gdyby tylko miały oczy.
Na moment Liz skupiła więcej uwagi na zebranych tu uczniach.
- Psst. Lubią jak się je dopinguje - rzuciła do nich niemal konspiracyjnym tonem, jakby zdradzała im właśnie największą tajemnicę. - Tylko pamiętajcie wspomnieć ich imiona.
Naprawdę liczyła, że narobią bezsensownego hałasu.
Najszybszy był tym razem Wolfgang! Nikt nie spodziewał się takiej prędkości po byle gumochłonie. Ledwie dziesięć sekund i już był przy sałacie, od której chwilę temu dzieliło go całe piętnaście centymetrów. Piętnaście! Dalej łeb w łeb szli Bulldozer oraz Blobby. Nieco wolniejszy był Sock, a na końcu...!
Na końcu był Gumochłon. Gumochłon chyba nie był pewien co się dzieje, ale zaraz mogło być pewne, że jego odwłok był zwrócony ku sałacie. Ruszył w przeciwnym kierunku, jakby chciał się wydostać. Nie był stworzony do tego życia. Sława mu nie odpowiadała. Chciał wieść spokojny żywot. Co przyszło mu do głowy, by pokazywać się z tej najlepszej strony i rozszarpać sałatę przy ostatniej okazji?
Gdy Gumochłon kontemplował swoje dotychczasowe osiągnięcia - czy raczej zdawał się to robić - a nawet zaczął niezdarnie wspinać się po ściance na zewnątrz swojej zagródki, kobieta jedynie wsparła się rękoma pod boki. Chyba nawet ona nie widziała jeszcze tak żałosnego występu.
W międzyczasie Sock zdążył dopaść swój liść sałaty i z pewnością ku zdziwieniu wszystkich zebranych - może prócz samej organizatorki - pochłonął cały liść na raz!
Iluzja ta trwała jedynie parę sekund, bo zaraz każdy mógł być pewien, że Sock nie był wcale tak zdolny. O nie. Sock był oszustem. Jedyne, co udało mu się zrobić, to przepełznąć wystarczająco sprawnie, by zaraz pokryć całego liścia swoim ciałem. Na swoje nieszczęście - a raczej nieszczęście Camdena - nie wyhamował w odpowiednim momencie i zaraz wszyscy mogli ujrzeć kawałek sałaty wystający spod jego odwłoka.
W tym czasie Blobby, Bulldozer i Wolfgang pochłaniali coraz więcej. Blobby i Wolfgang byli zresztą coraz bardziej łapczywi, podczas gdy Gumochłon pogodził się ze swoim losem i zaprzestał dalszych prób ucieczki. Zamiast tego wykręcił, zupełnie jakby chciał jednak wziąć udział w zawodach. Co innego mu pozostało? Pewnie nawet sprawnie dotarłby do swojego liścia, gdyby nie to, że zaklinował się w swoim boksie wykręcając. Gdyby tylko mógł spoglądać, spoglądałby teraz wprost na swój odwłok z poczuciem ogromnego zawodu samym sobą. Zakładając, że byłby zdolny do takich emocji.
Nagle jeden z zawodników przerwał dalsze cierpienia Gumochłona. Nareszcie! Był o krok od wolności! Cóż, względnej wolności. Zagroda wydawała mu się wolnością. Nienawidził toru wyścigowego.
Zwycięzcą okazał się wreszcie Blobby, który wyprzedził Wolfganga ledwie o cztery sekundy! To przecież tak niewiele w gumochłonowym pojęciu czasu!
- Brawa dla Blobby'ego! - wykrzyknęła Liz, klaszcząc w dłonie.
W rzeczywistości podała imię gumochłona tylko na wypadek, gdyby ktoś zdążył się pogubić, na którym torze występował który.
- Ale hej, nie ma tego złego. W razie czego, drugie podejście macie za pół ceny - zwróciła się do przegranych, zawieszając wzrok na dłuższą chwilę przy Milesie. Chłopakowi należała się druga szansa... Jej propozycja właściwie została podyktowana jedynie występem Gumochłona. Nie planowała wcześniej obniżek, ale też nie obawiała się spontanicznych decyzji.
Następnie sięgnęła po słój do losowania nagrody i zbliżyła się do Aurory.
- No, to zobaczmy, co wygrałaś.