22-12-2022, 02:03 AM
Nie był typem człowieka, który lubił przegrywać. Nawykł do tego, że wychodziło mu niemal wszystko, zwłaszcza jeśli wcześniej z góry to założył. Owszem, porażki się zdarzały, często umacniały człowieka, ale na samego Moona działały trochę jak silny czynnik wywołujący irytację, której nie potrafił kontrolować.
Podobnie działały idiotyczne zachowania ludzi, którzy sądzili, że ból wywołany własną, żałosną egzystencją, mogą wyładować na kimś znacznie słabszym i mniejszym. Na dodatek jeszcze na kimś, kto miał dla Ślizgona szczególne znaczenie, jeśli wziąć pod uwagę dziwne klasyfikowanie ludzi przez siódmoklasistę.
W całej tej sytuacji Aaron zakładał oczywiście, że to Philip sprowokował starcie, ale nie było to dostatecznym usprawiedliwieniem reakcji silniejszego osobnika, który nie zrozumiał większości z tego, co powiedział do niego prefekt. O to mógł się założyć. W oczach Moona osiłek był żałosny, nie potrafiąc mierzyć się z kimś własnych rozmiarów. A tego nie tolerował.
Nie tolerował również przegrywania z tak żałosnymi podmiotami, którym należała się nauczka. Był pewien, że kiedy tylko opuści mury szpitala, a pielęgniarz da mu święty spokój (ciekawe czy mógłby pozwać go o napastowanie, bo jego chora chęć niesienia pomocy z pewnością nie była normalna), odszuka jegomościa i załatwi wszystko tak, jak powinien już na samym początku. Po coś uczył się zaklęć, a zemsta i mściwość były cechami, które mimo wszystko gnieździły się w jego ciele. Nie sięgał po nie aż tak często, ale w momencie, w którym ktoś poważnie zalazł mu za skórę, potrafił byc potworem.
Póki co, nieświadomy do końca obrażeń jakich doznał, a które całe szczęście nie były a tak poważne, jak można było zakładać, drzemał, poruszając się w krainie, w której właśnie zakłócał spokój penemu upierdliwemu krasnalowi. Wspomnienia przeplatały się w wykreowanymi obrazami sprawiając, że całość okazała się całkiem przyjemna.
Wydał z siebie cichy pomruk, kiedy materac załamał się pod dodatkowym ciężarem. Chwilę później, wytrącony ze snu, uchylił powieki tylko po to, by dostrzec postać Philipa siedzącą na łóżku.
-Ale musiał mi zajebać, skoro mam takie omamy… - wyrzucił z siebie dumny, że w ogóle był w stanie powiedzieć cokolwiek przez zaschnięte gardło.
Podobnie działały idiotyczne zachowania ludzi, którzy sądzili, że ból wywołany własną, żałosną egzystencją, mogą wyładować na kimś znacznie słabszym i mniejszym. Na dodatek jeszcze na kimś, kto miał dla Ślizgona szczególne znaczenie, jeśli wziąć pod uwagę dziwne klasyfikowanie ludzi przez siódmoklasistę.
W całej tej sytuacji Aaron zakładał oczywiście, że to Philip sprowokował starcie, ale nie było to dostatecznym usprawiedliwieniem reakcji silniejszego osobnika, który nie zrozumiał większości z tego, co powiedział do niego prefekt. O to mógł się założyć. W oczach Moona osiłek był żałosny, nie potrafiąc mierzyć się z kimś własnych rozmiarów. A tego nie tolerował.
Nie tolerował również przegrywania z tak żałosnymi podmiotami, którym należała się nauczka. Był pewien, że kiedy tylko opuści mury szpitala, a pielęgniarz da mu święty spokój (ciekawe czy mógłby pozwać go o napastowanie, bo jego chora chęć niesienia pomocy z pewnością nie była normalna), odszuka jegomościa i załatwi wszystko tak, jak powinien już na samym początku. Po coś uczył się zaklęć, a zemsta i mściwość były cechami, które mimo wszystko gnieździły się w jego ciele. Nie sięgał po nie aż tak często, ale w momencie, w którym ktoś poważnie zalazł mu za skórę, potrafił byc potworem.
Póki co, nieświadomy do końca obrażeń jakich doznał, a które całe szczęście nie były a tak poważne, jak można było zakładać, drzemał, poruszając się w krainie, w której właśnie zakłócał spokój penemu upierdliwemu krasnalowi. Wspomnienia przeplatały się w wykreowanymi obrazami sprawiając, że całość okazała się całkiem przyjemna.
Wydał z siebie cichy pomruk, kiedy materac załamał się pod dodatkowym ciężarem. Chwilę później, wytrącony ze snu, uchylił powieki tylko po to, by dostrzec postać Philipa siedzącą na łóżku.
-Ale musiał mi zajebać, skoro mam takie omamy… - wyrzucił z siebie dumny, że w ogóle był w stanie powiedzieć cokolwiek przez zaschnięte gardło.