03-03-2023, 05:27 AM
tak Val czuł się podczas wymykania się na imprezę
Valerian nie przewidział, że może być aż tak ciężko. Przecież podobne imprezy miały już miejsce w Hogwarcie! W dodatku był dobry w przemykaniu się niezauważonym. Nie wspominając już o drobnych kradzieżach... Co najważniejsze, miał wprawę! Nie mógł jednak spodziewać się, że Irytek wyjątkowo uweźmie się na niego tego wieczoru.
Ich pierwsze spotkanie miało miejsce tuż po tym, jak Gryfonowi udało się opuścić Pokój Wspólny. Mimo temperamentu chłopaka, poltergeist mógł usłyszeć jedynie kilka niecenzuralnych słów, nim ten udał się z powrotem do dormitorium, aby nieco ogarnąć się po ataku łajnobombami. Jasne, magia też mogła robić swoje w takich sytuacjach, ale nikt nie mógł czuć się swobodnie po oberwaniu... No, cóż.
Właściwie w trakcie ogarniania się po nieprzyjemnej przygodzie, pomyślał sobie, że dobrze, iż trafiło go to na samym początku całej wyprawy. Później z pewnością byłby to dla niego większy problem!
Dwa piętra niżej miał ten większy problem. Oberwał raz jeszcze od tego samego stworzenia. Gryfon naprawdę postarał się, aby agresor przyswoił, iż od teraz będzie zwracał się do niego innym przydomkiem. W ten sposób Irytek, stał się na dzień dzisiejszy Skurwielem - przez duże "S" wysyczane ze złością, co zdawało się bawić napastnika jeszcze bardziej.
Tym razem nie wracał się do dormitorium. Nie było sensu - był zdecydowanie za daleko. Na szczęście ktoś pomyślał kiedyś o tym, że skoro zamek jest tak ogromny, należy umieścić odpowiednią ilość łazienek i toalet. Oczywiście musiał użyć też magii, bez której w takich momentach niestety nie mógłby się obyć.
Kolejne piętro udało mu się przebyć bezproblemowo. To chyba jasne, że wyczerpał swój limit pecha na ten dzień! A może nawet na tydzień?
Ledwo zdążył ochłonąć, kiedy nagle wpadł na patrolującego woźnego, przed którym musiał sprawnie umknąć i tym samym utknął w schowku na miotły na dobre piętnaście minut. Wiele kosztowało go powstrzymanie się od rozpoczęcia rytmicznego walenia głową o ścianę - czuł już, że cała jego trasa i tak mniej więcej na tym polegała.
Wreszcie, gdy wyszedł i skierował się na kolejne schody, trafił na... To nie byłoby sprawiedliwe, gdyby znowu trafił na Irytka, prawda? Nie, nie byłoby. A raczej nie było sprawiedliwe. W złości, Valerian cisnął nawet w niego paroma przedmiotami, nie przejmując siię aż tak, że może zostać usłyszany. Kierowała nim przede wszystkim wściekłość. Nie docenił nawet szczęścia, które sprawiło, że nikt inny nie usłyszał podejrzanego hałasu.
Czy wino naprawdę było tego warte? Zawsze to jakaś odskocznia od tego, co mieli na co dzień... I przecież za darmo! Jego wahanie trwało naprawdę krótką chwilę, nim ponownie ruszyć zmyć z siebie łajnobombę i jej zapach.
Na szczęście był już blisko! Zszedł niemal na sam dół, starając się wykrzesać z siebie resztki pozytywnego myślenia, kiedy to stanął twarzą w twarz ze swoim nowym, największym wrogiem. Tak, to właśnie on. Skurwiel. Ale był już niemal na miejscu! Może nawet miał trochę ochotę zrezygnować i rzucić wszystko w cholerę, ale to oznaczałoby, że wszystko, co robił, pójdzie na marne. Nie mógł na to pozwolić. Nie po to tyle się wycierpiał.
Gdy wreszcie wkroczył na imprezę, nie było po nim widać, ani czuć walki z łajnobombami, jednak nie trzeba wcale było być wybitnym obserwatorem, aby dostrzec, że jest w bojowym nastroju - i to absolutnie nie w tym dobrym sensie. Miał twarz człowieka, który wymierzy szybki cios prosto w twój nos, jeśli tylko odezwiesz się do niego nieproszony, czy nieodpowiednim tonem. A już w szczególności nie miał ochoty odpowiadać, dlaczego miał teraz mokre włosy. O nie, nie był gotów na podzieleniem się dzisiejszą historią ze światem. Miał za to gdzieś to, że ludzie mogą dziwnie się na niego patrzeć, tylko dlatego, że po czterech spotkaniach z Irytkiem nie wyglądał tak świeżo, jak kiedy wyruszał w tą piekielną podróż.
Jebani Puchoni i ich podziemia, szczury kanałowe, kurwa... Co z tego, że kiedy to Gryfoni organizowali imprezę, była ona niemal równie blisko salonu Gryfonów!
Nawet nie miał siły rozglądać się za własną grupą znajomych. Z pewnością nie było to do niego podobne, ale z obrażoną miną usiadł jedynie przy jednej z beczek, w bezpiecznej odległości od ludzi, zupełnie jakby nie chciał mieć ich zdrowia, czy życia na sumieniu, kiedy to miałby się jednak wyżyć. Po cichym westchnieniu, wbił wzrok w losowy punkt w ścianie i przez chwilę skupił się na nierobieniu niczego. Tak, to było teraz bardzo ważne. Nie zdążył nawet przyjrzeć się karteczce, jaką otrzymał na wejściu.