11-04-2023, 07:12 PM
Gdyby tylko Hiro wiedział jak długa i upierdliwa droga czeka go na imprezę, na którą się wybierał najpewniej psuć ją innym, to by się zastanowił czy na pewno chce tam iść. Oczywiście, poniekąd musiał, bo cały gang się wybierał, nie mógł się wyłamać, ale i tak. Albo może lepiej by się wtedy przygotował?
Ale nie wiedział i wybrał się na miejsce w głębokiej wierze, że wszystko będzie dobrze. Co prawda miał nadzieję nie spotkać po drodze pewnego Krukona, który, był o tym w pełni przekonany, nie dałby mu żyć i na pewno nie pozwoliłby ot tak bezkonfliktowo pójść na imprezę. Paradoksalnie, z reguły to on sam tworzył ten konflikt, ale on tego tak jeszcze nie widział, może kiedyś do niego dotrze. I choć nie spotkał Camdena, to i tak było chujowo. W sumie to chyba po zastanowieniu, wolałby właśnie starszego chłopaka.
A więc co się stało? Z początku całkiem obiecujące nic - dwa piętra pokonał bez żadnych przeszkód. Na trzecim dopiero, może dlatego, że poczuł się pewnie i niczym alfa na własnym zamku (nie ma to jak ego na zdrowym poziomie), dostał łajnobombą prosto w ryj. Może ktoś tego nie wiedział, ale co do pewnych rzeczy był... Cóż, czuły, i mało się nie porzygał w obrzydzeniu smrodem tego... Cóż, gówna, dosłownie niemal. Rzucało nim niczym kotem przed puszczeniem kłaczka. Poleciał do najbliższej łazienki pierunem, jak najszybciej zmywając z siebie ile tylko się dało. Choć nie był w stanie nic mówić przez ściśnięte gardło i ogromne mdłości, to w jego głowie słownik dopisał parę nowych przekleństw. Nie dziwne!
Ale wziął się w garść, po pewnym czasie... Już miał zjebany humor co prawda, ale co, gorzej już i tak nie będzie, bez sensu się wracać. Chciał też uniknąć zresztą niewygodnych pytań reszty załogi. I już znacznie ostrożniejszy szedł kolejne piętra. Dwa znowu spokojnie, a przy trzecim już był wyczulony, nauczył się dostatecznie by nie uważać spokoju za stały. I bardzo dobrze, bo dzięki temu uniknłą nie jednego, a dwóch patroli! Dostał zawału co prawda, bo bał się, że nadal wali od niego bombą, ale na szczęście mimo smrodu była dość łatwo zmywalna. Szkoda tylko, że dobre pół godziny stracił na staniu w oczekiwaniu aż znowu będzie bezpiecznie. I już niemal żył imprezą, ostatnia prosta, gdy usłyszał szmer... Czegoś, nie wiedział czego, odwrócił głowę w tamtym kierunku i BAM. Znowu łajnobomba.
Nawet nie myślał nad krokami kiedy pobiegł do łazienki i najpierw zamiast do umywalki, dopadł do deski, gdzie znowu w odruchach wymiotnych cierpiał. Krew jakoś go nie odrzucała, ani jakieś urazy, ale to była jedna z tych rzeczy, które widać nie miały litości dla niego. Dobrze, że szedł w sumie z względnie pustym żołądkiem i w sumie nie miał zbytnio czego zwrócić.
Zrezygnowany zaraz umył się, znowu, przepłukał usta tak mimo wszystko, nawet trochę wody z kranu się napił dla orzeźwienia, by w końcu z mokrymi, jedynie wyzmniętymi w garściach włosami, absolutnie poddając się z tym wszystkim, skierować się już na imprezę. I dotarł! Nareszcie. Czy się z tego cieszył? Teraz to już niekoniecznie, ale cóż, i tak za daleko doszedł żeby się zawracać, a patrząc na jego szczęście, pewnie jeszcze znowu oberwałby bombą i wpadł dodatkowo na patrol.
Zatem wszedł na imprezę, otrzymując jakąś karteczkę. Mówili co to, ale nie zainteresował się jeszcze, chciał tylko spokoju... Rozejrzał się, a dostrzegając Valeriana po chwili w równie szampańskim nastroju, z westchnieniem skierował się ku niemu, by z cichym stęknięciem usiąść na beczce obok.
- Wydaje mi się, czy droga na tą imprezę to przy okazji jakaś próba żeby wybić najsłabszych? - rzucił, spoglądając na Valeriana krótko. - Chyba że ta mina to z innego powodu?
Bo może tylko on miał pecha do tego stopnia? Nie wiedział w sumie, palnął pierwszy domysł z brzegu, na własnym przykładzie oparty.
Ilość pięter: 8
Kostki: 18, 13, 2, 19, 16, 12, 7, 5
Inne: -
Ale nie wiedział i wybrał się na miejsce w głębokiej wierze, że wszystko będzie dobrze. Co prawda miał nadzieję nie spotkać po drodze pewnego Krukona, który, był o tym w pełni przekonany, nie dałby mu żyć i na pewno nie pozwoliłby ot tak bezkonfliktowo pójść na imprezę. Paradoksalnie, z reguły to on sam tworzył ten konflikt, ale on tego tak jeszcze nie widział, może kiedyś do niego dotrze. I choć nie spotkał Camdena, to i tak było chujowo. W sumie to chyba po zastanowieniu, wolałby właśnie starszego chłopaka.
A więc co się stało? Z początku całkiem obiecujące nic - dwa piętra pokonał bez żadnych przeszkód. Na trzecim dopiero, może dlatego, że poczuł się pewnie i niczym alfa na własnym zamku (nie ma to jak ego na zdrowym poziomie), dostał łajnobombą prosto w ryj. Może ktoś tego nie wiedział, ale co do pewnych rzeczy był... Cóż, czuły, i mało się nie porzygał w obrzydzeniu smrodem tego... Cóż, gówna, dosłownie niemal. Rzucało nim niczym kotem przed puszczeniem kłaczka. Poleciał do najbliższej łazienki pierunem, jak najszybciej zmywając z siebie ile tylko się dało. Choć nie był w stanie nic mówić przez ściśnięte gardło i ogromne mdłości, to w jego głowie słownik dopisał parę nowych przekleństw. Nie dziwne!
Ale wziął się w garść, po pewnym czasie... Już miał zjebany humor co prawda, ale co, gorzej już i tak nie będzie, bez sensu się wracać. Chciał też uniknąć zresztą niewygodnych pytań reszty załogi. I już znacznie ostrożniejszy szedł kolejne piętra. Dwa znowu spokojnie, a przy trzecim już był wyczulony, nauczył się dostatecznie by nie uważać spokoju za stały. I bardzo dobrze, bo dzięki temu uniknłą nie jednego, a dwóch patroli! Dostał zawału co prawda, bo bał się, że nadal wali od niego bombą, ale na szczęście mimo smrodu była dość łatwo zmywalna. Szkoda tylko, że dobre pół godziny stracił na staniu w oczekiwaniu aż znowu będzie bezpiecznie. I już niemal żył imprezą, ostatnia prosta, gdy usłyszał szmer... Czegoś, nie wiedział czego, odwrócił głowę w tamtym kierunku i BAM. Znowu łajnobomba.
Nawet nie myślał nad krokami kiedy pobiegł do łazienki i najpierw zamiast do umywalki, dopadł do deski, gdzie znowu w odruchach wymiotnych cierpiał. Krew jakoś go nie odrzucała, ani jakieś urazy, ale to była jedna z tych rzeczy, które widać nie miały litości dla niego. Dobrze, że szedł w sumie z względnie pustym żołądkiem i w sumie nie miał zbytnio czego zwrócić.
Zrezygnowany zaraz umył się, znowu, przepłukał usta tak mimo wszystko, nawet trochę wody z kranu się napił dla orzeźwienia, by w końcu z mokrymi, jedynie wyzmniętymi w garściach włosami, absolutnie poddając się z tym wszystkim, skierować się już na imprezę. I dotarł! Nareszcie. Czy się z tego cieszył? Teraz to już niekoniecznie, ale cóż, i tak za daleko doszedł żeby się zawracać, a patrząc na jego szczęście, pewnie jeszcze znowu oberwałby bombą i wpadł dodatkowo na patrol.
Zatem wszedł na imprezę, otrzymując jakąś karteczkę. Mówili co to, ale nie zainteresował się jeszcze, chciał tylko spokoju... Rozejrzał się, a dostrzegając Valeriana po chwili w równie szampańskim nastroju, z westchnieniem skierował się ku niemu, by z cichym stęknięciem usiąść na beczce obok.
- Wydaje mi się, czy droga na tą imprezę to przy okazji jakaś próba żeby wybić najsłabszych? - rzucił, spoglądając na Valeriana krótko. - Chyba że ta mina to z innego powodu?
Bo może tylko on miał pecha do tego stopnia? Nie wiedział w sumie, palnął pierwszy domysł z brzegu, na własnym przykładzie oparty.