14-04-2023, 10:52 PM
Ian miał niebywałe wyczucie czasu, nie ma co. Jakby Gryfon miał mało problemów na głowie! A ten jeszcze dokładał mu tego zażenowania, które aktualnie targało szczupłym ciałem Maxwella. Nie ukrywał, na pewno obecność Leightona była przyjemniejsza, niż obecność wcześniejszych osobników z jego domu, ale zdecydowanie nie pomagała w tej sytuacji. Czemu musiał mu się niemal za każdym razem pokazywać ze strony tak ciapowatej i niezdarnej? Nie był przecież Puchonem, powinien być kozakiem, który skakanie po drzewach ma we krwi, niczym Tarzan! A zamiast tego spieprzył się z gałęzi, na dodatek nawet nie tej najwyższej!
-Geez, Leighton czy tu musisz być… no taki? Wiesz jaki! - westchnął, zażenowany jeszcze bardziej, tym razem z powodu rumieńca, który pojawił się na jego twarzy. Nawet tego nie potrafił kontrolować, a przecież nie powinien w ogóle na takie teksty reagować! To były zwykłe, koleżeńskie zaczepki, nic więcej. A to, co myślał sobie McKay to już inna para kaloszy.
-No ja… uznałem, że fajnie się powspinać. Chyba tak robią nastolatkowie. Wiesz, poziom adrenaliny - zaczął. Przecież nie powie mu, że niczym ostatnia niedojda dał się okraść z rzeczy, które znajdowały się na drzewie. Włącznie z tą cholerną różdżką.
-Yyy… ja nie… - zaczął, ale to było wszystko, co udało mu się powiedzieć, ponieważ chwilę później został rozebrany. Przynajmniej w połowie. Poczuł chłód i lekko się wzdrygnął, a serce waliło mu tak szybko, że jeszcze chwila, a zawału dostanie.
-Co ty robisz? - powiedział cicho, bo Ian był blisko. Na dodatek patrzył na jego tors! A tu nawet nie było na co patrzeć. Skóra i kości, niemal wklęśnięte.
-Co? - ponowne pytanie. Z tym, że zaraz do niego dotarło o co pytał. - Yyy to nic takiego. Nie musisz się przejmować - odpowiedział. Bo jak wyznać, że jego własny ojciec robił sobie za każdym razem worek treningowy z jego osoby?
-Geez, Leighton czy tu musisz być… no taki? Wiesz jaki! - westchnął, zażenowany jeszcze bardziej, tym razem z powodu rumieńca, który pojawił się na jego twarzy. Nawet tego nie potrafił kontrolować, a przecież nie powinien w ogóle na takie teksty reagować! To były zwykłe, koleżeńskie zaczepki, nic więcej. A to, co myślał sobie McKay to już inna para kaloszy.
-No ja… uznałem, że fajnie się powspinać. Chyba tak robią nastolatkowie. Wiesz, poziom adrenaliny - zaczął. Przecież nie powie mu, że niczym ostatnia niedojda dał się okraść z rzeczy, które znajdowały się na drzewie. Włącznie z tą cholerną różdżką.
-Yyy… ja nie… - zaczął, ale to było wszystko, co udało mu się powiedzieć, ponieważ chwilę później został rozebrany. Przynajmniej w połowie. Poczuł chłód i lekko się wzdrygnął, a serce waliło mu tak szybko, że jeszcze chwila, a zawału dostanie.
-Co ty robisz? - powiedział cicho, bo Ian był blisko. Na dodatek patrzył na jego tors! A tu nawet nie było na co patrzeć. Skóra i kości, niemal wklęśnięte.
-Co? - ponowne pytanie. Z tym, że zaraz do niego dotarło o co pytał. - Yyy to nic takiego. Nie musisz się przejmować - odpowiedział. Bo jak wyznać, że jego własny ojciec robił sobie za każdym razem worek treningowy z jego osoby?