21-04-2023, 10:29 PM
Nawet jeśli to była prawda i April chciała, to wstydziła się przyznać to nawet przed sobą samą. Nadal przecież miała totalnego krasza na Noah (a przynajmniej była święcie przekonana, że nadal ma), który był bardzo daleko poza jej zasięgiem i bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Poza tym też ogromnie kibicowała Heather i Noah, była ich fanem numer jeden i była szczęśliwa, że może mieć krukona w swoim życiu chociażby w taki sposób. No i jej nieśmiałość i płochliwość niemalże uniemożliwiały jej przyznanie się do tego, że chyba ktoś jej się podoba, kogoś bardzo lubi.
A Williama zaczynała naprawdę bardzo lubić. I Vates, jako że mieszka w jej umyśle doskonale o tym wiedział i wykorzystywał to żeby uprzykrzać jej istnienie.
Całe szczęście Will nie drążył tematu całowania, więc stres z tym związany mógł powoli odpuszczać. Co nie znaczyło, że nie denerwowała się z innych powodów! Sama obecność Willa obok była nadal onieśmielająca, chociaż i tak zrobiła duże postępy odkąd została trochę zmuszona opowiedzieć mu o swoim darze jasnowidzenia i bezustannej obecności Vatesa.
Skrzywiła się lekko, kiedy Gryfon stwierdził, że Vates nie ma przyjaciół. Trochę ją to zabolało, trochę może oburzyło, ale ogólnie poczuła się z tym... dziwnie. Bo przecież ona była jego przyjaciółką od... zawsze. Jedyną. A on jej przyjacielem, znała go jak siebie samą i vice versa, bo... cóż, bo przecież jest wytworem jej wyobraźni. I może nawet dodałaby, że nie chciałaby żeby Iryt za nią latał non stop, bo przyjaźniłby się z Vatesem, ale oto właśnie wdepnęli w to poltergeistowe gówno. Niemalże dosłownie.
Nie była pewna, czy jest bardziej w szoku, bardziej zażenowana, czy zaczyna panikować. Widząc na sobie wzrok Willa i mając świadomość, że spływają po niej szczątki śmierdzącej bomby, prawie zapadła się pod ziemię ze wstydu. Może jego ta seria niefortunnych zdarzeń bawiła, ale ją... nie. Czuła pieczenie policzków i niebezpieczne pieczenie oczu, w uszach zaczęło jej piszczeć, a żołądek skręcił się boleśnie z nerwów i obrzydzenia odorem łajnobomby. Gdyby nie sparaliżował jej w tej chwili szok ze wstydu, to pewnie sama uciekłaby do najbliższej łazienki, ale nie będąc w stanie się ruszyć ani nijak zareagować, bo jedyne co widziała to stojący obok Willa, zanoszący się śmiechem Vates podkreślający sarkastycznie jej niebywałą urodę i atrakcyjność w tej chwili, dosłownie naśmiewający się z tego, że chyba razem z Williamem pisany jest im gówniany los, bo przecież nie tak dawno temu przerzucali łajno w stajni. Dlatego w ogóle niemal nie zareagowała, kiedy Gryfon zaczął prowadzić ją do łazienki. Nawet nie bardzo rozumiała jego słowa, dochodziły do niej jakby zza szyby, bo z całej silnej woli skupiała się na tym, żeby opanować rosnącą panikę.
Jak już została doprowadzona do umywalki, oparła się o nią drżącymi rękami i zacisnęła palce na brzegu aż do białości. Próbowała oddychać spokojniej, ale jedyne co z tego wychodziło, to chaotyczne, paniczne łapanie powietrza, bo miała wrażenie, że coś ściska jej płuca i nie może zaczerpnąć oddechu. Zmusiła się do sięgnięcia do kurka, z trudem odkręciła wodę i nerwowo, pospiesznie, niezdarnie ochlapała twarz, żeby spróbować się otrzeźwić, schłodzić i przy okazji ukryć łzy, bo zaczęły nieuniknienie spływać po policzkach.
Nie był to jej pierwszy atak paniki, byłą z nimi aż za dobrze zapoznana. I teoretycznie wiedziała jak sobie z nimi radzić, ale cała obecna sytuacja działała na jej niekorzyść, a odczuwana presja przerastała dotychczas poznane granice.
To wszystko trwało może parę sekund, akurat jak William gadał sobie w najlepsze. W pewnej chwili, jak zauważyła w lustrze efekty ataku Irytka, zaczęła histerycznie zmywać je z siebie, trąc jakby co najmniej pozbywała się dowodów zbrodni.
- To był fatalny pomysł, powinnam lepiej kontrolować czas i wrócić do Pokoju Wspólnego przed ciszą nocną, matko czemu to nie schodzi, teraz jeszcze dodatkowo czuć ode mnie łajnem, jak ja mam się pokazać na imprezie, na którą nawet nie zamierzałam iść, cholera złaź! A ty się zamknij! - Mówiła do siebie szybko, dość cicho na początku, ale ostatnie sześć słów niemal wykrzykując w bok, gdzie pochylający się w jej stronę Vates nie szczędził złośliwych komentarzy. Akurat było to w stronę Williama, więc jak podniosła na niego spanikowane spojrzenie, dodatkowo przestraszyła się, że odebrał to jakby krzyczała na niego.
- Nie, Will, przepraszam, to nie było do ciebie!, to... nie musisz tu ze mną zostawać, wrócę do wieży krukonów sama, nie nadaję się do imprezowania, wiem że jestem nudna i dziwna i widzę kogoś, kto nie istnieje, na pewno masz dużo ciekawszych znajomych, z którymi będziesz się dobrze bawić i nie będą dla ciebie żenujący i zrozumiem, jeśli przestaniesz ze mną rozmawiać, bo i tak nie rozumiem czemu w ogóle chcesz, a jeśli robisz to w ramach jakichś żartów to wolałabym wiedzieć chociaż to nie tak działa, wiem, ale lubię cię i nie chcę później być smutna, że ty mnie jednak nie lubisz, bo w sumie to i czemu miałbyś lubić gadającą do siebie kujonkę, która nie ma zbyt wielu znajomych... - Wpadła w totalnie paniczny słowotok, żeby zagłuszyć i rosnące poczucie winy i Vatesa, chociaż ten w tej chwili bardzo dobrze się bawił obserwując jej nerwówkę.
A Williama zaczynała naprawdę bardzo lubić. I Vates, jako że mieszka w jej umyśle doskonale o tym wiedział i wykorzystywał to żeby uprzykrzać jej istnienie.
Całe szczęście Will nie drążył tematu całowania, więc stres z tym związany mógł powoli odpuszczać. Co nie znaczyło, że nie denerwowała się z innych powodów! Sama obecność Willa obok była nadal onieśmielająca, chociaż i tak zrobiła duże postępy odkąd została trochę zmuszona opowiedzieć mu o swoim darze jasnowidzenia i bezustannej obecności Vatesa.
Skrzywiła się lekko, kiedy Gryfon stwierdził, że Vates nie ma przyjaciół. Trochę ją to zabolało, trochę może oburzyło, ale ogólnie poczuła się z tym... dziwnie. Bo przecież ona była jego przyjaciółką od... zawsze. Jedyną. A on jej przyjacielem, znała go jak siebie samą i vice versa, bo... cóż, bo przecież jest wytworem jej wyobraźni. I może nawet dodałaby, że nie chciałaby żeby Iryt za nią latał non stop, bo przyjaźniłby się z Vatesem, ale oto właśnie wdepnęli w to poltergeistowe gówno. Niemalże dosłownie.
Nie była pewna, czy jest bardziej w szoku, bardziej zażenowana, czy zaczyna panikować. Widząc na sobie wzrok Willa i mając świadomość, że spływają po niej szczątki śmierdzącej bomby, prawie zapadła się pod ziemię ze wstydu. Może jego ta seria niefortunnych zdarzeń bawiła, ale ją... nie. Czuła pieczenie policzków i niebezpieczne pieczenie oczu, w uszach zaczęło jej piszczeć, a żołądek skręcił się boleśnie z nerwów i obrzydzenia odorem łajnobomby. Gdyby nie sparaliżował jej w tej chwili szok ze wstydu, to pewnie sama uciekłaby do najbliższej łazienki, ale nie będąc w stanie się ruszyć ani nijak zareagować, bo jedyne co widziała to stojący obok Willa, zanoszący się śmiechem Vates podkreślający sarkastycznie jej niebywałą urodę i atrakcyjność w tej chwili, dosłownie naśmiewający się z tego, że chyba razem z Williamem pisany jest im gówniany los, bo przecież nie tak dawno temu przerzucali łajno w stajni. Dlatego w ogóle niemal nie zareagowała, kiedy Gryfon zaczął prowadzić ją do łazienki. Nawet nie bardzo rozumiała jego słowa, dochodziły do niej jakby zza szyby, bo z całej silnej woli skupiała się na tym, żeby opanować rosnącą panikę.
Jak już została doprowadzona do umywalki, oparła się o nią drżącymi rękami i zacisnęła palce na brzegu aż do białości. Próbowała oddychać spokojniej, ale jedyne co z tego wychodziło, to chaotyczne, paniczne łapanie powietrza, bo miała wrażenie, że coś ściska jej płuca i nie może zaczerpnąć oddechu. Zmusiła się do sięgnięcia do kurka, z trudem odkręciła wodę i nerwowo, pospiesznie, niezdarnie ochlapała twarz, żeby spróbować się otrzeźwić, schłodzić i przy okazji ukryć łzy, bo zaczęły nieuniknienie spływać po policzkach.
Nie był to jej pierwszy atak paniki, byłą z nimi aż za dobrze zapoznana. I teoretycznie wiedziała jak sobie z nimi radzić, ale cała obecna sytuacja działała na jej niekorzyść, a odczuwana presja przerastała dotychczas poznane granice.
To wszystko trwało może parę sekund, akurat jak William gadał sobie w najlepsze. W pewnej chwili, jak zauważyła w lustrze efekty ataku Irytka, zaczęła histerycznie zmywać je z siebie, trąc jakby co najmniej pozbywała się dowodów zbrodni.
- To był fatalny pomysł, powinnam lepiej kontrolować czas i wrócić do Pokoju Wspólnego przed ciszą nocną, matko czemu to nie schodzi, teraz jeszcze dodatkowo czuć ode mnie łajnem, jak ja mam się pokazać na imprezie, na którą nawet nie zamierzałam iść, cholera złaź! A ty się zamknij! - Mówiła do siebie szybko, dość cicho na początku, ale ostatnie sześć słów niemal wykrzykując w bok, gdzie pochylający się w jej stronę Vates nie szczędził złośliwych komentarzy. Akurat było to w stronę Williama, więc jak podniosła na niego spanikowane spojrzenie, dodatkowo przestraszyła się, że odebrał to jakby krzyczała na niego.
- Nie, Will, przepraszam, to nie było do ciebie!, to... nie musisz tu ze mną zostawać, wrócę do wieży krukonów sama, nie nadaję się do imprezowania, wiem że jestem nudna i dziwna i widzę kogoś, kto nie istnieje, na pewno masz dużo ciekawszych znajomych, z którymi będziesz się dobrze bawić i nie będą dla ciebie żenujący i zrozumiem, jeśli przestaniesz ze mną rozmawiać, bo i tak nie rozumiem czemu w ogóle chcesz, a jeśli robisz to w ramach jakichś żartów to wolałabym wiedzieć chociaż to nie tak działa, wiem, ale lubię cię i nie chcę później być smutna, że ty mnie jednak nie lubisz, bo w sumie to i czemu miałbyś lubić gadającą do siebie kujonkę, która nie ma zbyt wielu znajomych... - Wpadła w totalnie paniczny słowotok, żeby zagłuszyć i rosnące poczucie winy i Vatesa, chociaż ten w tej chwili bardzo dobrze się bawił obserwując jej nerwówkę.