23-04-2023, 05:26 PM
- Aha, interesujące, na mojej jest całkiem sporo czerwonego koloru... - Rzucił to niby w ramach przekomarzania się, ale też było w tym sporo prawdy. Mimo że ostatnio ta pula zmalała o jedno nazwisko zajmujące chyba ze trzy pierwsze miejsca, to nadal było tam czerwono. I zielono i żółto i niebiesko też, również neutralnie, ale kto by wchodził w szczegóły. - No popatrz, co za dziwny zbieg okoliczności, ostatnio w bardzo wielu rzeczach się zgrywamy, nawet w aktualizacji czarnych i białych list. - Oczywiście nie był to zbieg okoliczności i nie był to przypadek, doskonale obydwoje o tym wiedzieli. I nawet jeśli nadal mieli zbyt dużo dumy, żeby oficjalnie na głos przyznawać, że się lubią, to wystarczyło na nich spojrzeć i sprawa była dość jasna.
Udał zachłyśnięcie się powietrzem, kiedy w trudach Rose przyznała mu rację.
- Nie wierzę, Blackwood, zgodziłaś się w czymś ze mną otwarcie. Albo świat się kończy, albo jestem naprawdę dobry w tym co robię. Obstawiam to drugie. - Uśmiechnął się przy tym łobuzersko, ale wciąż rozbawiony, bo akurat pewności siebie mu nie brakowało. A już tym bardziej, kiedy wiedział, widział i czuł, że Rose też tak uważa. Jakby się wypierała, zawsze mógłby jej przypomnieć i nie potrzebowali do tego żadnego wina, jedynie trochę prywatności.
Zaraz jednak posłał jej sceptyczne spojrzenie, kiedy zaczęła sugerować śpiewanie jako realną opcję. No chyba jednak nie. Znaczy może ona, ale Dexter śpiewać nie zamierzał, nawet po pijaku, nawet jakby ktoś mu rzucił wyzwanie.
- Muszę zawieść twoje oczekiwania, nigdy nie usłyszysz mnie śpiewającego. Już i tak wystarczy, że słyszałaś jak gram na pianinie, to i tak zarezerwowane dla bardzo wąskiego grona. I trzeba sobie na to zasłużyć. - Potrząsną karteczką, jakby prostował ją przesadnie. - Nie wydaje mi się, żeby takie dawnie czegokolwiek się liczyło. W sensie jak wezmę ze stołu laskę lukrecji i ci ją dam, to pewnie byłoby zbyt łatwe. Różdżki nie oddam, a jakoś nie wpadłem na to, żeby zabierać na imprezę arsenał potencjalnych podarków. - Wyobraził sobie tachanie choćby torby na jakąkolwiek imprezę i aż parsknął krótko, bo go ta wizja rozbawiła. - Cóż, muszę pogodzić się z faktem, że w bingo nie wygram. Przynajmniej dzięki temu inni mają więcej szans, taki ze mnie altruista. - Spojrzał z uśmiechem na Rose, jakby to jej dając tę swoją szansę, jeśli tylko chciała próbować coś wygrać.
Udał zachłyśnięcie się powietrzem, kiedy w trudach Rose przyznała mu rację.
- Nie wierzę, Blackwood, zgodziłaś się w czymś ze mną otwarcie. Albo świat się kończy, albo jestem naprawdę dobry w tym co robię. Obstawiam to drugie. - Uśmiechnął się przy tym łobuzersko, ale wciąż rozbawiony, bo akurat pewności siebie mu nie brakowało. A już tym bardziej, kiedy wiedział, widział i czuł, że Rose też tak uważa. Jakby się wypierała, zawsze mógłby jej przypomnieć i nie potrzebowali do tego żadnego wina, jedynie trochę prywatności.
Zaraz jednak posłał jej sceptyczne spojrzenie, kiedy zaczęła sugerować śpiewanie jako realną opcję. No chyba jednak nie. Znaczy może ona, ale Dexter śpiewać nie zamierzał, nawet po pijaku, nawet jakby ktoś mu rzucił wyzwanie.
- Muszę zawieść twoje oczekiwania, nigdy nie usłyszysz mnie śpiewającego. Już i tak wystarczy, że słyszałaś jak gram na pianinie, to i tak zarezerwowane dla bardzo wąskiego grona. I trzeba sobie na to zasłużyć. - Potrząsną karteczką, jakby prostował ją przesadnie. - Nie wydaje mi się, żeby takie dawnie czegokolwiek się liczyło. W sensie jak wezmę ze stołu laskę lukrecji i ci ją dam, to pewnie byłoby zbyt łatwe. Różdżki nie oddam, a jakoś nie wpadłem na to, żeby zabierać na imprezę arsenał potencjalnych podarków. - Wyobraził sobie tachanie choćby torby na jakąkolwiek imprezę i aż parsknął krótko, bo go ta wizja rozbawiła. - Cóż, muszę pogodzić się z faktem, że w bingo nie wygram. Przynajmniej dzięki temu inni mają więcej szans, taki ze mnie altruista. - Spojrzał z uśmiechem na Rose, jakby to jej dając tę swoją szansę, jeśli tylko chciała próbować coś wygrać.